Ma pewnie sześć lat i jest mną. Czułam, ze będę na tym filmie, który przeleżał tyle lat najpierw w szufladzie taty, potem, po jego śmierci w mojej szafce. Pamiętałam, jak tato kręcił ten film małą kamerą, a potem wyświetlał go na ścianie. Był dużo młodszy ode mnie teraz, zresztą- nawet mój dziadek był wtedy prawie w moim wieku. To było dawno temu, wyparłam z pamięci ten czas na taśmie jak czyści się mieszkanie ze starych mebli. Do cna.

Ale Kasia na filmie to naprawdę ja z dawnych, nierzeczywistych czasów. Pandemia i pustka sprawiła, że wyciągnęłam reklamówkę ze szpulą, znalazłam w Polsce kogoś, kto przegrał mi film z tej super ośmiomilimetrowej taśmy i zamienił na nowoczesny plik. Wczoraj wreszcie go obejrzałam, w scenerii burzy, błyskawic, awarii internetu, odciętej kablówki, zepsutej ładowarki do laptopa i przeczytanych książek. Tak, nie miałam co robić z wieczorem innym niż wszystkie, więc postanowiłam włączyć swoje życie sprzed czterdziestu lat.

Kasia czekała na mnie. Może nawet specjalnie popsuła mi wieczór, żebym mogła wreszcie sobie o niej przypomnieć? Zgubiłam ją w Białymstoku, a potem nawet zapomniałam kiedy umarli rodzice. To oni sprawili, że mam podwójne i pomieszane życie- Dorota Katarzyna, dwa wykluczające się imiona, stworzone do potrzeb specjalnych. Kasia – tylko dla najbliższych, ale przecież moje dzieci znają mnie jako Dorotę. Dorota- jak twierdza, do pracy, dla przyjaciół, na okładki książki, nie zwracała uwagi na tę mała dziewczynkę dobijającą się do i od środka.

Kasia z filmu ma moje kucyki, podobnie mruży oczy, tak samo nieśmiało patrzy przed siebie, wstydzi się. Mama ubrała ją w podkolanówki, uczesała w kucyki, to był zawsze znak rozpoznawczy. Kasia jest elegancka i -mała, jeszcze nic nie wie o życiu, o braku, o stracie, o tym, jak się tęskni, że życie mija jak mgnienie. Najważniejsze dla niej to zjechać ze zjeżdżalni i nie pobrudzić białych spodni. I niech mama trzyma mocno, gdy skacze się ze szlabanu na obozie harcerskim. I ręka, tak trzymać wszystkich mocno za rękę.

Za kamerą stoi mój tato. Ma trzydzieści osiem lat, cieszy się tą możliwością kręcenia filmu, w tamtych czasach to było coś wyjątkowego. Pamiętam jak przez mgłę, kiedy mama przywiozła mu kamerę z rączką z Czechosłowacji i to- jak się cieszył. Na filmie, który trwa dziewięć minut- jest kilka kadrów z najbliższymi. To Rozwory, z dziadkiem i babcią, a także częścią rodzeństwa mojej mamy. Wszyscy młodzi, nieśmiertelni, uśmiechnięci. Mama udaje, ze pomaga w żniwach, ale patrzy głęboko w oczy kamery czy może stojącego za nią taty. Pozuje do zdjęcia. Ten ruchomy obrazek sprawia, że płaczę, jest taka realna, bliska, pełna życia. Całuje tatę, przytula mnie i Wojtka. Ma przed sobą jeszcze czterdzieści jeden lat życia, długo.

Na kadrach są też miejsca już nieistniejące: jakiś dom, z którego dawno się wyprowadziła moja starsza siostra cioteczna, też Kasia. Jakiś obóz, z zabawami harcerzy, w tym pocieszny bieg z jajkiem na łyżeczce -w ustach mego brata. Jakiś pociąg, który wiezie mnie do jakiegoś domu z ogromnym drzewem morwowym, jacyś ludzie, których kocham od lat, jakiś czas wygrzebany z szuflady, zrekonstruowany i przegrany do pliku. Ja też tam jestem, Kasia, Kasieńka, która wreszcie może wskoczyć w objęcia dorosłej Doroty, mogę ją przytulić i poprawić kokardki w kucykach.

To tylko film, jakieś niewyraźne nagranie, a jednak jest i droga do mojego domu, i bliscy, którzy w nim czekają, i radość, która tak szybko mija i zapis przeszłości. I ja też tam jestem, więc patrzę na siebie z uśmiechem, bo oto Kasia, ja, kręcę się przed kamerą taty który kameruje.

Nawet to, kiedy zwijam papier toaletowy, żeby zaraz wybrać się do obozowej latryny. Wszystko kręci, żebym po czterdziestu latach, wreszcie podwójna, pełna, mogła patrzeć w księżyc w moim współczesnym oknie. Noc wisi nade mną. Kiedyś może moje dzieci będą w niego się wpatrywać, tęskniąc za czasem, kiedy były małe.