Oto ja: mam żółte włosy, namiętne usta, szczupłą sylwetkę. Zapisałam, że ten portret powstał 14 listopada 2004 roku. Na innych wcześniejszych dorysowała mi długie nogi, albo kota na głowie, list w ręku, padający deszcz. Otwieram teraz teczkę z naszymi rodzinnymi listami i rysunkami, jest zmierzch listopada, za chwilę zaczną się przygotowania do świąt.

„Kochany święty Mikołaju, czekaliśmy na Ciebie bardzo długo. Jak minęła Ci podróż? Czy renifery się nie rozleniwiły? Jeżeli są zmęczone- możemy oddać Ci nasze dwa koty”-  szeleszczę kartką, schowaną w tym pękatym pamiętniku, który kryje nasze małe rodzinne tajemnice, rysunki i listy, wyznania i prośby, nieważne już i minione, opłakane po stratach, jakie zafundowało nam życie, dawne, odległe.  Dlaczego chowałam te drobiazgi? Co chciałam zatrzymać w tych wyznaniach małych wtedy dzieci, piszących nie tylko do Mikołaja, także do nas obojga? Na szczęście podpisywałam te żółknące karteczki, kreśliłam daty i przypominajki, stąd wiem, że ta, malowana kredkami świecowymi dziewczynka bez nosa to Natalia, lat 4. A plama, wyglądająca jak przecięty arbuz to krokodyl, namalowany  przez nią jeszcze wcześniej. Jest też tato, rysowany odważnie, jak na trzyletnie dziecko, czerwonooki, bez nosa, ze srogą miną i rękoma wyrastającymi z głowy. Musiałyśmy rozmawiać o tym rysunku, bo jest podpisane coś jeszcze-„uszy„, umieszczone z właściwą anatomią.

 Teczka jest pełna tych dziecięcych obrazków. Chowałam je skrzętnie, bo i mój tato tak kiedyś robił, z czułością oglądam swoje stare obrazki, schowane w innej, alternatywnej. Najwięcej jest tu listów od i do Mikołaja. „Drogi Mikołaju, jak się masz?- pisze z rozczulającymi błędami mój syn– dla reniferów i ciebie przygotowałem poczęstunek . Niestety nie miałem ciasteczek. Byłem grzeczny przez cały wielki rok. Daj naszej rodzinie choć jeden malutki, mikroskopijny, a nawet niewidoczny prezent. Z poważaniem- rodzinka i ja

Nigdy nie zapomnę, jak mocno trzymał wtedy długopis, pisał, wysuwając do boku język, angażował się w to, żeby adresat dostał list pełen zapewnień i treści. Zostawialiśmy potem pokruszone ciastka, miseczkę mleka, spodeczek wody, czasem kawałki pokrojonej wędliny. Kapcie i  liścik zapraszający do konsumpcji i ponownego przybycia, bo ten mikołaj był mały, zwiastował początek wielkiego oczekiwania na tego prawdziwego, na wigilię. Mały wrzucał do obuwia, które dzieci ustawiały w przedpokoju drobiazgi.  I też pisał: „Tu Mikołaj. Zjadłem mięso z kociej miski, bo zapomnieliście zostawić coś dobrego ”.

Zawsze czekałam aż zasną, a potem w całkowitej konspiracji zabierałam list do szuflady (lądował potem w teczce, która leży teraz obok mnie), wylewałam mleko i kruszyłam ciasteczka, a potem lewą ręką pisałam im odpowiedź.  Byłam Mikołajem, szalonym dzieckiem i mamą, którą cieszył poranny stukot małych stópek i okrzyk dzieci, cieszących się z tej niesamowitej wizyty pana z brodą. Wchodził do domu przez dziurę w suficie, którą zawsze potrafił dopatrzeć mój syn. Nigdy mnie nie zdemaskowały. Starałam się być przed nimi zdumiona i niespodzianie ucieszona jego wizytą , bo przecież dzieci nie zawsze były grzeczne. Rozczula mnie to koślawo zaokrąglone pismo, ja sama sprzed lat, pełna szczęścia, że tak się cieszą. I że sama znajduję mały prezent w swoim kapciu.

Pewnego dnia napisaliśmy: „To dla was miłe renifery”. I nic więcej. Pomysł wyszedł od mojej córeczki,  nie chciała jak zawsze zostawiać liściku wraz z wycinanymi z gazetek z marketu zdjęciami wymarzonych prezentów. Było ascetycznie. Kartka z pięcioma słowami i strzałka, która pokazywała kierunek pożywienia. Pamiętam, że zostawiliśmy  biszkopty i jak zawsze miseczkę mleka.  Stały  na podłodze, jak zawsze. Po raz pierwszy nie zdążyłam wyczyścić talerzyków, zmęczona przygotowaniami świąt w radiu i w domu -zasnęłam w łóżku dzieci podczas czytania książki. Kiedy jak zawsze o świcie, ciemnym jeszcze o tej porze roku, usłyszałam, ze wstają- zmartwiałam.  Nie chciałam, żeby przeżyły rozczarowanie, ale było za późno, żeby coś z tym robić. Leżałam w małym, łóżku, a one biegły  krzycząc, że Mikołaj nie przyniósł prezentów, ale był! Był! Zjadł i wypił, nie zostawiając liściku. Pewnie będzie miał wielkie prezenty od Dużego Mikołaja- zamarzyła moja córka – napisałam do niego przecież w przedszkolu „ Natalka bardzo chce dostać lalkę Barbie z Jeziora łabędziego, wróżkę Teresę, zestaw do malowania jak mama i kapcie pająki”.

Sprawa ze znikniętym jedzeniem okazała się prosta- to nasze dwa koty postanowiły przekąsić co nieco przed snem, na szczęście nie zamieniły się w renifery, tylko pozostały w swoich kocich skórach na długie lata.

Teczka kryje wszystkie listy. Są tu pierwsze wyznania miłości siostry do brata „Jesteś wspaniały, bez Ciebie nudziłabym się” –napisała sześcioletnia Natalka do swego rocznego braciszka. Są koperty z zębami i korespondencja z wróżką zębatą, która przynosiła pieniądze lub prezenty, listy od przyjaciół i kartki przesyłane z wakacji, moje wyznania miłości do męża, i jego odpowiedzi, że niestety, nie poodkurzał. Jest regulamin dla rodziców, dziś czytam go ze wstydem, że dzieci chciały od nas kar (3 złote dla Natalki i 3 dla Mateusza) za podnoszenie głosu czy przeklinanie. I regulamin dla dzieci, gdzie zapisano znacznie dotkliwszą karę „za jedno walnięte byle jak ubranie 5 zł, za dwa- 10 zł.” Jest rozczulający liścik z rysunkami od mojego taty ze szpitala, wreszcie ostatni wspólny list do Mikołaja, pisany jeszcze przez naszą czwórkę, zanim wszystko się skończyło ” Witamy cię w naszym domu, święty! W tym roku też zostawiamy ci okruszki, nie nabałagań, liczymy na prezenty, smacznego! N, M, D, S.”

To było dziesięć lat temu. Ostatni list leży na końcu pękatej teczki ze słowami pełnymi miłości. Trzyma tamten świat , żeby się nie rozsypał.  List pisała Natalka, poznaję po jej gimnazjalnym charakterze pisma i uśmieszku wprost przeniesionym z emotikonów w telefonie. Mikołaj kulfoniasto odpisał- Zjadłem! Dobre! Cmok i na zawsze zniknął.

 Oto one: listy i czas.  Mała, szczęśliwa rodzina, regularnie odwiedzana przez grubawego jegomościa, obżerającego się pozostawionym na podłodze jedzeniem.  Oto marzenia moich dzieci, by święta były razem, żeby nikt nie płakał, ani za nikim nie tęsknił. Żeby były prezenty, choćby niewidoczne, żebyśmy nie dorastali tak szybko, by nie rozpadała się nasza rodzina i by wszystko było jak dawniej.

Przeglądam lustro naszego życia, które moje dzieci zapisały na kartkach, już wiem, po co je zatrzymałam w tym grubym zeszycie-  są ich cząstką teraz, gdy siedzę w pustym, zaciemnionym pokoju i oglądam przeszłość.  Dom oddycha ich oddechami, mimo, że są daleko stąd.



Za chwilę święta. Życie jest pełne dawnych pamiątek, a te- jak pusty wigilijny talerzyk, nigdy nie napełnią się tym, co kiedyś. Ale spróbuję w tym roku nakarmić Mikołaja czymś dobrym. Może naprawdę przyjdzie?