Liczyłam te schody tyle razy, siedząc na widowni lub spoglądając na nie z góry sceny, z której schodziłam przypadkiem. Tym razem jednak schody stały się moją przystanią, na której przez dziewięć wieczorów tak chętnie przysiadałam. Stało się to w samą porę, pierwszego pustego wieczoru, kiedy odwiozłam go do Warszawy, na studia.

Dom bez dzieci staje się nie tylko pusty- to dom, w którym zza szafy wychodzą schowane upiory z transparentami. To już koniec świata, który znasz- wieszczą napisy, Przygotuj się na krótką prostą, Wreszcie niepotrzebna, Twój świat się skończył. I ten najgorszy do przeczytania, bo podsumowujący wszystko: Zostałaś sama. Trupie transparenty są nieprawdziwe, wiem to po dziewięciu dniach spędzonych bez niego w domu, ale musiałam przesiedzieć dziewięć wieczorów na teatralnych schodach, żeby to zrozumieć.

A więc teatr. Martyna Zaniewska zaprosiła mnie do współpracy dawno temu, lekko przyjęłam propozycję, nie myśląc, że spotkań będzie aż tyle. Kierunek Wschód po raz trzeci zajął teatralną końcówkę września i początek października w Teatrze Dramatycznym. Przez prawie dwa tygodnie, co wieczór, codziennie o 19-tej zasiadaliśmy na widowni, żeby oglądać przedstawienia, a potem, razem z widzami o nich rozmawiać.

Teatr zza wschodniej granicy, tak mało znany, a tak bliski. Najpierw był Kijów. Aktorzy z Narodowego Akademickiego Teatru im. Iwana Franki z Kijowa na Ukrainie rozbawiali nas spektaklem „Schweik”. Było słodko-gorzko, także na widowni, bo mini skandal wybuchł na widowni, która nie mogła zrozumieć dlaczego spektakl ( w pełni improwizowany) nie był przetłumaczony. Gasiliśmy emocje jednej z widzek, która przerwała spotkanie po przedstawieniu, pełna pretensji. Tu także okazało się, jak ważne w teatrze nie tylko merytoryczne przygotowanie, także partner, który tłumaczy. Tym razem, młody chłopak, nie poradził sobie z ekspansywnym, bardzo charakterystycznym ukraińskim aktorem Bogdanem Beniukiem, który zdominował spotkanie. Przyjęliśmy nieprawdę, że wszystko rozumiemy i obyło się bez tłumacza 🙂

Dzień drugi należał do „Pińskiej szlachty” i artystów Narodowego Teatru Akademickiego im. Janki Kupały z Mińska na Białorusi. Nieznany pisarz- Wincenty Dunin- Marcinkiewicz, niezbyt popularna tematyka istnienia białoruskiej szlachty, a przede wszystkim miłe akcenty polskie, jak fragment zagrany przez jednego z aktorów w naszym rodzimym języku sprawiły, że sztuka dostała duże brawa, a przy okazji rozbudziła apetyt na więcej. Zwłaszcza, że teatr z Mińska współpracował z warszawską Rampą i „Pińską szlachtę” można też oglądać w …polskim teatrze, w wykonaniu aktorów z Warszawy.

Trzeci dzień festiwalu należał do Magdaleny Warzechy – aktorki Teatru Narodowego, która m.in. wraz z Sergiejem Ohrimchukiem – wirtuozem skrzypiec z Kijowa wystąpiła z recitalem „Kaprysy zaspokojone”. Wszyscy na nią czekali. Zaśpiewała pięknie, wnosząc białostocki blask do tego trochę staromodnego już gatunku, jakim jest recital. Magda Warzecha czuła się w nim swobodnie, przebierała w gatunkach poetyckich, śpiewając pieśni znane (Rebeka) i mniej znane, a pakiet piosenek rosyjskich wzruszył wszystkich na widowni. Przebierała się na oczach widzów, kokietowała swą dojrzałością sceniczną, a na koniec chciała już tylko spotkać się ze swoimi fanami i to twarzą w twarz, najchętniej. Miło było patrzeć na ten niesamowity powrót (na chwilę) do Białegostoku, na deski sceny, którą jako dziecko mogła oglądać z dołu, jak wszyscy.

Czwarty dzień przyniósł niezwykle ważne wydarzenie: nagradzany na festiwalach w Gdyni oraz Szczecinie spektakl „Lwów nie oddamy” Teatru im. Wandy Siemaszkowej z Rzeszowa. Było o relacjach między ludźmi, o tym jak działają stereotypy i jak myślimy poprzez pewne schematy. To przedstawienie, które dotyczy nas wszystkich – mówiła w trakcie spotkania z widzami Katarzyna Szyngiera, reżyserka spektaklu. Spektakularna była ucieczka widzów z teatru tuż po zakończeniu przedstawienia, jakby chcieli jak najszybciej otrząsnąć się z tego, co zobaczyli. Teatralne lustro zadziałało, zobaczyliśmy nie tylko siebie i Ukraińców, ale też i nasze własne słabości wobec naszych sąsiadów- Białorusinów. PO spektaklu, w gronie tych, którzy zostali rozmawialiśmy o tym, co nie zmienia się w człowieku: potrzebie dominacji, wraz z tragicznymi najczęściej konsekwencjami. To była najmocniejsza rzecz, jaką prowadziłam podczas festiwalu i najtrudniejsza.

Piątego festiwalowego dnia przenieśliśmy się na Małą Scenę, gdzie Teresa Stępień-Nowicka – aktorka Teatru Horzycy w Toruniu zaprezentowała swój monodram „Elżbieta Watson – Cichociemna” nawiązujący do życiorysu gen. Elżbiety Zawackiej. Było wzruszająco, intymnie, bardzo osobiście. Na spektakle przychodzą widzowie przypadkowi, skuszeni bezpłatnymi wejściówkami, ale też ci, których dotyka tematyka. I tak było z jedną widzką, starszą panią, która podzieliła się doświadczeniem osobistego losu. Rodzinna tragedia zbliżyła wszystkich, czwarta ściana pękła także podczas bardzo osobistego przedstawienia, jakie zaprezentowali gospodarze- czyli „Obławy”. Mocna rzecz, oparta na faktach, więc robiąca wrażenie. Spektakl stał się tu reportażem, wiodły nas słowa rodzin szukających śladów swoich bliskich straconych w obławie augustowskiej, prowadził też zamysł Jana Nowary połączenia faktu z literaturą mickiewiczowskich „Dziadów”. Po spotkaniu odbyła się długa dyskusja z aktorami, którzy zasiedli na całej szerokości schodów w Dramatycznym i każdy miał tu swój głos.

Siódmy dzień festiwalu był okazją do obejrzenia na białostockiej scenie po raz pierwszy w historii, artystów z Państwowego Teatru Dramatycznego Telawi im. Waży Pszawellego z Gruzji. Aktorzy zagrali spektakl „Rozbity dzban”. To przedstawienie, które, o dziwo, bardzo podobało się widzom, było dla mnie lekkim zgrzytem w tej spójnej koncepcji opowiadania sobie najważniejszych historii teatralnych po obu stronach granicy. Samo sięgnięcie po Brechta, a potem zrealizowanie tej opowieści w nieznanej nam zbyt dobrze stylistyce dosłowności teatralnej -stało się ciekawostką festiwalową. Spojrzeniem, że tak też można robić teatr.

Za to dwa ostatnie dni stały się świętem. Tu był najprawdziwszy teatr- z doskonałą koncepcją reżyserską, scenografią, muzyką, aktorami. Najpierw wystąpił OKT/Wilno z Litwy. Młodzi aktorzy z teatru Oskarasa Korsunovasa pokazali petardę teatralną czyli bardzo realistyczne „Wesele” . Było do śmiechu i do refleksji, że język teatru opowiada o świecie, który wszędzie jest taki sam.

W spektaklu staramy się zamieszczać najnowsze wiadomości społeczne i polityczne, więc przedstawienie ciągle się zmienia. Jest otwarty na widza, co oznacza, że za każdym razem jest inny – powiedział reżyser spektaklu – Oskaras Korsunovas. I takie też było, to litewskie, ale też bardzo polskie przedstawienie. Na Litwie mieszka sporo Polaków, a jeden z nich- Oskar Vygonovski- grał także (świetnie!) w przedstawieniu.

A na koniec pojawiła się cudowna poetycka etiuda. Niezwykły „Beton” z Republikańskiego Teatru Białoruskiej Dramaturgii z Mińska na Białorusi.

Ze scenografią, która staje się nie tylko betonową ścianą, także wielobarwną (choć szarą) kryjówką dla ludzkich, pięknych ciał, oraz naszych marzeń o prawdziwej miłości. Z muzyką, wybijającą rytm bohaterom, którzy pokazują tu cudowność narzędzia, jakim jest ciało człowieka. Wreszcie z pięknym przesłaniem, że możesz przeżyć naprawdę tylko jednorazową miłość, jak Eurydyka i Orfeusz.

Rozpoczynając pracę nad tym spektaklem, kluczowym słowem była dla nas „samotność”. Potem natrafiliśmy na ten piękny mit o Eurydyce i Orfeuszu, w którym Ofreusz kocha ponad życie, a miłość jest w jego życiu niezwykle ważna. Kiedy traci Eurydykę staje się samotny. Ale czy rzeczywiście jest samotny, skoro wciąż czuje miłość do Eurydyki? Na to pytanie próbowaliśmy odpowiedzieć i właśnie dlatego powstał ten spektakl – powiedział w trakcie spotkania z widzami Eugene Korniag, reżyser przedstawienia

A więc jednak samotność. Ta, która dopadła mnie początku festiwalu, spięła, jakby klamrą wszystko. Dziewięć wieczorów rozmawiałam z ludźmi sztuki o tym, co daje teatr. O granicach między nami i w nas, o słupach granicznych naszej wyobraźni i myślenia. O przestrzeni pustego przygranicznego krajobrazu, który można porównać do naszej samotności, czasem wśród ludzi. O strażnikach w nas. O kontroli, cłach, upokorzeniu, gdy złapią nas na przemycaniu marzeń.

To były wyjątkowe wieczory, kiedy wracałam do pustego domu i mogłam zmierzyć się z tym, co ciężkie, już po terapii na teatralnych schodach.

Teatr wyzwala to, co masz w sobie. Czasem jest to także siła.

Sztuko, teatrze, Martyno- bardzo dziękuję

Fotografie- Bartek Warzecha