To był wyjątkowy rok, pełen wyjazdów i spotkań, ale nie wahałam się, gdy zdzwoniła i smutno oznajmiła, że w urodziny będzie sama. Ile masz wolnego?- zapytałam, a potem szybko przeliczyłam trzy dni na kilometry i wyszedł Budapeszt. Nigdzie indziej nie uda nam się tak szybko dojechać, a poza tym to miasto, do którego przyciąga jakaś nieznana tajemnica. Była za. Kupiłyśmy bilety, zarezerwowałam mieszkanie tuż przy Wyspie Małgorzaty, z pięknym widokiem na most i Peszt.

Węgierski poranek zaczyna się później niż u nas, czekałam na nią cztery godziny, pijąc kawę w samotności, podłączona kablem do krótkiego świata. Przyglądałam się ludziom z zapakowanym do walizek życiem, lecącym  na wakacje lub dalej. Potem wystawiłam twarz do słońca, obserwując z tarasu samoloty. Te w górę były niesamowite, pełne energii, dynamicznie unosiły ludzi  pełnych nadziei na szybkie spotkanie z nowym światem. Ona też startowała, wysłała mi ostatnie zdjęcie z samolotu, zapisałam je jak tysiące innych na karcie i w pamięci. Myślałam o cudzie spotkania, na chwilę, wyrwania się z codzienności, przecięcia trzech oddzielnych zazwyczaj  dni we wspólnym punkcie na mapie września. Urodziny Natalii, mojej córki, to zawsze też moje święto, pamiętam ten wieczór sprzed lat, kiedy dali mi ją, świeżo wyjętą ze środka do potrzymania w ramionach. Była i jest odważnikiem dla słowa- miłość i miarą mego coraz bardziej ciasnego życia.

  Kiedy była wysoko w górze, zanurzona w wymieszanym powietrzu podobnych sobie podróżników, myślałam o ostatnich dniach lata. Było szczodre. Mogłam przyglądać się kapryśnemu owocowaniu drzewek owocowych, z których tylko brzoskwinki dały owoce.  Mogłam zanurzać się w historii Gosi, jej domu i rodziny, razem z nią tracić i płakać, trzymać za rękę nie tylko w tym drugim, nierealnym świecie listów, Messengera czy telefonu.  Moglam sycić się ilością butów w przedpokoju podczas ostatniego roku szkoły mojego synka. Zanim wyjedzie na dobre, wraz z kolegami zapełniał korytarz rozrzuconymi adidasami, coraz więcej i częściej.

Mogłam żyć.

Mogłam też leżeć z dachem błękitu nad głową. Wtedy, na budapeszteńskim lotnisku, też położylam się na ławce w oczekiwaniu na córkę i wypatrywałam lecących z oddali samolotów. Te lądujące były jak moje tu i teraz- dostojne i niepewne, zniżały lot i siadały na pasie jakby zdziwione, że jeszcze raz się udało.

  Trzy dni z córką były dobre. Chodziłyśmy po pobliskiej wyspie, kąpałyśmy się w termach, wspinały na góry, byłyśmy razem i osobno, ale zawsze blisko. Zasypiałyśmy obok, świadome ulotnego czasu, tej zawsze za krótkiej chwili, żeby powiedzieć coś na poważnie, na zawsze. Jeszcze będzie na to czas –myślała Natalia i ja myślałam, a nad nami krążyły niewypowiedziane słowa, które już po wszystkim rzuca się w nicość, z nadzieją że ten, kogo już nie ma, zdąży je złowić, przygarnąć.

Zatem w mieszkaniu przy Jaszai Mari ter było gęsto od komarów z pobliskiego Dunaju i motyli z wytatuowanymi skrzydłami naszych marzeń. Nie przemijaj, życie. Nie rośnij tak szybko, skarbie. Nie odchodź, lato. Nie umieraj, mamo. Trwaj, chwilo. Fruwały nad nami i czasem przysiadały, łaskocząc w nos, aż do pierwszych łez.

   Wyjechałam pierwsza. Obudziłam ją w nocy, całując na pożegnanie, delikatnie, żeby nie wstała. Kiedy dojechałam na lotnisko, wysłała mi zdjęcie nocnego mostu, a potem kilka fotek ze spaceru, z drogi, którą pokonywałyśmy razem. Teraz szła sama, i żegnała się ze mną i z tym miastem po swojemu, w samotności, nie angażując wielkich słów.

    Wróciłam do domu.

Jest ostatnia noc lata. Przeglądam nasze zdjęcia i wiem, że czas stoi w miejscu, jest w nim constans naszych uczuć, bez względu na zdarzenia. Natalia ciągle jest maleńkim prezentem, podarowanym w szpitalu, Mateusz, mimo braku butów w przedpokoju, cudownym dopełnieniem mojej rodziny, doświadczonej przez życie. Ja jestem w środku mojego domu, który zalewa teraz świt. Za moment noc stanie się pierwszym dniem jesieni. Dom z utraconymi oddechami dzieci- ciągle będzie przystanią, w której gości ciekawość kolejnego dnia.

A lato? lato masz po to, żeby poczuć siłę zmiany- powiedziała mi we śnie Teresa, moja radiowa nauczycielka. Zaraz więc siadam na rower, żeby zmiana miała kolor ostatnich kwiatów tego roku- cynii, dalii, wrzosów i nawłoci. Niech jesień też będzie piękna.