Nawet nie stara się przypomnieć jego imienia. Jak większość imion mężczyzn, nieważnych jak wczorajszy obiad, zlała się w jedną breję wspomnień. Ale nie potrafi zapomnieć drogi do szkoły, w brudny dzień, pełen topniejącego śniegu i ponurych, zimowych drzew. Doskoczył do niej znienacka, złapał od tyłu i mocno przytulił do siebie. Ten śmierdzący szept „pokaż mi swoje cycuszki” słyszała potem po wielokroć, ale wtedy zaczęło buzować  w niej życie: pierwsza krew na bieliźnie, zmieniające się kontury bioder i wreszcie biust, którego doczekać się nie mogła. Tak, szła do szkoły i myślała o rozlewającym się cieple w podbrzuszu, którego opanować nie umiała. A może o Krzyśku, którego blok właśnie mijała? Abo o matematyce? Trudno przypomnieć sobie o wszystkim po trzydziestu pięciu latrach.

Kwaśny oddech ledwie przetrawionego piwa na swojej szyi przypomina sobie dokładnie. Od tyłu dotykał jej piersi, gładził je przez kurtkę i dyszał. Jak to możliwe, że nikt wtedy nie przechodził obok? Że nie krzyczała, wyrywała się?  Był marcowy poranek, szła do szkoły stałą trasą, osiedle zwane sypialnią miasta pełne było dzieci takich jak ona, z kluczami na szyi, samotnie pokonujących drogę tu i tam. Gdyby nie samochód, przejeżdżający tuż obok i jej ostatnia próba wyrwania się z mocnego uścisku –być może wylądowałaby jak inne dziewczynki w klatce pobliskiego bloku. Piwnice nie były wtedy zamykane, może dlatego potem Marek tak łatwo mógł się w jednej z nich powiesić.

Auto minęło ich bez hamowania, ale uścisk zelżał i mogła wreszcie wyrwać mu się i biec do szkoły. Siódemka była sto metrów dalej. Dziecięca pamięć nie przechowała zbyt dużo szczegółów z tego, co było dalej. Ale dotyk krępego mężczyzny, jego głos i lubieżne ręce niosła ze sobą przez większość życia. Wspomnienie na zmianę wyostrzało kontury lub bledło, w zależności od stopnia zaangażowania się w poszukiwanie miłości. Chciała kochać i tylko tyle. Kiedy ostatnie koleżanki, te najbrzydsze, powychodziły za mąż, kiedy nie mogła przejść przez ulice swego małego miasteczka, żeby nie napatoczyć się na coraz większe dzieci swoich szkolnych kolegów-postanowiła zacząć działać.  Uważnie przeczytała wszystkie dostępne w Internecie publikacje, przeanalizowała za i przeciw, wyostrzyła wzrok na ostrzeżenia przed niebezpieczeństwami i – założyła konto na portalu randkowym.

„Jestem szczodra i romantyczna” – napisała w opisie, dodając, że pragnie mieć dzieci i nie pali zbyt często. A pije tylko okazjonalnie. Opis wydawał jej się za krótki, więc dodała, że szuka miłości i wierzy w powodzenie, i w to, że ta prawdziwa ją odnajdzie. Dodała swoje najładniejsze zdjęcie, jak stoi w gąszczu kwiatów.  Pierwszy oczko wysłał do niej Zbych123. Był zwalistym gościem, rozpartym na fotelu swojego samochodu. Zdjęcia wrzucił krzywo, tak, że gdyby chciała obejrzeć go face to face, musiałaby przewrócić telefon na bok. Na leżąco. I tego się właśnie obawiała, że Zbych potraktował ją jak kogoś leżącego mimochodem. Niedrogiego, łatwego do zdobycia. Przypomniala sobie mocny uścisk na swoich piersiach i napisała „Przepraszam, nieaktualne”

Jaka nieporadna była w tym świecie wirtualnych randek, dyszących z podniecenia mężczyzn, oglądających fikuśne zdjęcia dziewczyn. W tym świecie nikt nie czytał opisów i nikt nikogo za nic nie przepraszał. Zanim to jednak odkryła, musiała co chwila mierzyc się z pikającą aplikacją, anonsującą kolejną wiadomość. Piii, piii, pip- piszczała komórka, a Katarzyna czytała z coraz większym zainteresowaniem. Galeria twarzy patrzyła na nią, w oczach migały zapisane lata i nazwy miejscowości. Imiona i pseudonimy, prawdziwa kolekcja osobników, których przesiewała w poszukiwaniu miłości. „Hej, poznamy się”- pytał, nie używając znaku zapytania kolejno soonet, blondyn44 czy Krzyś. Odpowiadała tak, jak rozmawiała w realnym życiu, długo i z użyciem znaków interpunkcyjnych, przestankowych, czuwając nad poprawną ortografią. Nie pytała o nic, wchodząc w rolę podrywanej.  W głowie jednak buzowały jej pytania- dlaczego zapytał, czy jestem namiętna? Czemu  nie chce wiedzieć, co lubię robić, a prosi o zdjęcie całej sylwetki? Gasiła je i szybko zapominała.

Jej skrzynka puchła od wiadomości. Poza oczkami znajdowała w niej tak wiele kuszących komplementów, których nie słyszała za często, ulegała im, głaskały ją po niedoskonałościach urody, kompleksach i utraconej nadziei na zmianę samotnego życia. Czuła się tak bardzo gwiazdą tego ponurego wybiegu, że nie zauważała czającego się obok gościa z kwaśnym uśmiechem, gotowego rzucić się na jej niedojrzały biust. Pierwsza wiadomość przyszła od Parysa 1987. Szczegółowo opisywał jej to, co chciałby jej i z nią zrobić. Dosadnie rżnął ją słowami, czuła, że brakuje jej tchu jak przy ostrym, niechcianym seksie.  Drugi był Jefferson- zapowiadał lizanie, wysyłał rogatą ikonkę diabła. Potem ostro fantazjował z nią Grahamek, młody i ładny chłopak ze zdjęcia. Darexex brał ją od tyłu, a Bule 1, zapowiadając, że ma żonę,  obiecywał wspaniałe spotkania i pieniądze za wizyty. Wiadomości spadały na nią jak małe bomby atomowe, paraliżując i paląc wszystko, co miała na sobie. Czuła, że stoi naga przed tym telefonem z wiadomościami, że gość z dzieciństwa obejmuje i dyszy w niej.

Nie tego szukała. Ona chciała znaleźć miłość, czystą, piękną i wieczną. Być czyimś oddechem w środku nocy, gdy ciemno i pusto wokół. Dzwonić z pytaniem, czy już wstałeś. Dzielić radość z pięknego widoku, już nie sama. Czuć ciepły dotyk skóry, słońce na twarzy, gdy będzie się uśmiechał. Poznać miłość jak z psalmu- cierpliwą, nieszukająca poklasku, dobrą. Marzyła o tym, żeby pojawił się ten, na którego tak bardzo czekała.

I wreszcie go znalazła. Miał dobre oczy, kiedy się spotkali, wyglądał jak zagubiony puzel z jej układanki. Pasował. Robiła z nim przetwory, smażyli śliwki i kroili malutkie brzoskwinie do marynaty. Lubiła mu smażyć placki, nie nadążała zdejmować ich z patelni i wykładać na talerz, taki był głodny. Także jej. Ale trzymał fason. Głaskał ją po twarzy i włosach, dotykał, a w niej kruszało dzieciństwo, zamalowane niedbale czarną farbą przez faceta z ulicy.

Był przy niej. Urodziła mu z wdzięczności dzieci, a potem brała na siebie wszystkie urazy, gdy wracał zły, że świat dawał mu się za bardzo we znaki. W nocy budziła się, żeby patrzeć na okrągłą, zanurzoną w małej, nocnej śmierci twarz. Głaskała go w myślach, nie chcąc obudzić. Dawała mu na śniadanie kanapki, na obiad mielonego, na kolację zmęczenie. Nawet nie zauważyła, jak zaczął się od niej oddalać, mościć w obcym świecie. Który nagle przestał być zły. Gdy szybko zniknął, przepadło też całe życie, a ona została tylko z kołaczącym w głowie pociągiem. Przejeżdżał przez jej mózg, dyszał i gwizdał, wypluwał z komina nie dym, a pytania, z którymi zasypiała i budziła się przez cały czas. „Jaktoto, jaktoto, jaktoto”- świdrowało każdą komórkę, zakątek jej porzuconego ciała. Sześć lat szukała odpowiedzi, nie znalazła, somnambulicznie chodziła do pracy i wychowywała dzieci. Dwa tysiące dni i nocy. Myślała, że zmarnowała ten czas, ale pewnego dnia zdarzyła się coś nieoczekiwanego.

Jechała metrem, gdy poczuła napierające na siebie ciało. Poznała go od razu. Nie musiał nic mówić, ani nawet na nią patrzeć. Poczuła wielką siłę, odwróciła się i z całej siły uderzyła go w twarz. Delikatna pięść podbiła mu nos do góry, odbił się od niej, przeleciał do tyłu, machając zabawnie rękoma, żeby utrzymać równowagę. Co ty, kurwa, zrobiłaś, krzyknął. Podeszła bliżej „Nie będziesz więcej dyszał na mnie. Nie będziesz mnie krzywdził„- powiedziała i po chwili wysiadła z metra. Poczuła, że wreszcie jest silna. I wolna.

 

 

 

W jednej chwili dyszący gość z dzieciństwa zniknął na dobre.

 

A Katarzyna dalej szuka miłości. Tylko – zdecydowanie mądrzej.