Nawet nie mam się komu poskarżyć, że umierasz, Zosiu.

Jest rano, świt rozlewa się powoli po niebie, muska łóżko na którym leżysz.Z dala od Ciebie  siedzę w ciemnym studiu, mówię do ludzi. I myślę o Tobie. Z odległego miasta posuwasz mi obrazy: pierwsze spotkanie z Tobą, energiczną, pełną pogody i miłości. Jak to się stało, że mnie znalazłaś, a potem zaprosiłaś we wspólną drogę do Niego? I że ja, obrażona na Pana Boga nie uciekłam, dałam się ponieść naszym cotygodniowym spotkaniom podczas rozważań Jego słów. Że razem stworzyłyśmy miejsce ważne dla wielu: małą salkę przy Kościelnej, gdzie była radość i spotkania. Późniejsze ramiona pełne otuchy, kiedy płakałam, bez życia, zdrowia, pieniędzy, miłości czy nadziei. Twoja odpowiedź była jedna: hej, dziewczyny, pomódlmy się nad Dorotką. Zawsze myślałam Zosiu,że jesteś skałą, Twoja wiara jest prosta jak drut, bez meandrów zanieczyszczonych codziennymi pokusami.

A Ty skromnie mówiłaś, że jesteś tak daleko od Drogi.

Kiedy w radiowym studiu, bez cienia i echa, myślę o Tobie, Ty zbierasz się do podróży. Jest rześko. Po wczorajszym długotrwałym upale nadszedł wreszcie czas deszczu i lekko mży. Twoje roślinki zaraz nabiorą wody i życia, rozkwitną, zazielenią się. Ty marzysz jednak o świetle, w które wejdziesz, by skąpać w nim duszę. Siedzę z opuszczonymi dłońmi, bo nie mam siły, by spleść je do modlitwy. Chcę, żebyś tu została, a Ty wybierasz się na przechadzkę ze świętymi. Ciągnę Cię w dół razem z Twoimi bliskimi: Jackiem i dziewczynkami- Kasią i Karoliną, i daleką mamą i rodzeństwem, bo  marzę, żebyś była. A Ty masz wzrok przerzucony już na drugą stronę, gdzie jest Twój upragniony raj.

Chyba nigdy Ci tego nie powiedziałam, ale skoro jesteś między światami, słyszysz. Zapamiętam tak wiele z naszego spotkania tu: Twoje ciepło, gdy siedziałyśmy na modlitwie. Twoją wyrozumiałość, gdy ciągle brakowało mi czasu. Twój wspaniały dom, otwarty tak szeroko dla ludzi, i Boga w świetle świecy, które stawiałaś na stole. Twoje córeczki za ścianą obok. A potem ich dzieci, za którymi tak żarliwie prosiłyśmy. Naszą wyprawę w ciszy w tak wiele miejsc pełnych Jego obecności. Twoje smsy, z pytaniem, czy mogę rozmawiać- nikt nie był nigdy taki delikatny jak Ty. Twoje chore oko, i chorą krew, i Twój śmiech, że Bóg doświadcza po coś. Ciebie dwa razy:-)  Ta Twoja kochana ciekawość, a nie żal czy rozpacz wyznaczała i mój rytm chorowania. Twoje ciągłe pytania czy nie jestem głodna. I Twoje skupienie, gdy modliłyśmy się wspólnie. Bóg Cię dotykał, czułam to i widziałam.

Umierasz, Zosiu. A ja siedzę tu i słucham piosenek, które budzą ludzi, mówię o pogodzie, odbieram telefony, uśmiecham się do realizatora. świat płynie równolegle, ten ziemski jest przyziemny: dziś sobota, trzeba kupić więcej, bo jutro zamknięte sklepy. Twój czas jest wypełniony odchodzeniem, pożegnaniami, smutkiem w sercu, bo wszyscy tak przeżywają. Ale wiem, że dusza wyrywa się do Niego, pędzisz jak dawniej, cała uskrzydlona, na spotkanie z najpiękniejszą Wiecznością.

A ja nie mam się komu poskarżyć.

Więc piszę do Ciebie list, jakiego nigdy nie wysłałam. Dasz radę go jeszcze odczytać? Zabierz go ze sobą, pokłoń się Panu, ucałuj Matkę,pozdrów moich rodziców i zatańcz ze świętymi.

Dobrej podróży do nieba!

 

 

Zofia Zaczeniuk zmarła 11 sierpnia o 12.17.