(…) Płyniemy, kajak, po perturbacjach w Waniewie, gdy zaczął nabierać wody, ponownie kołysze się niebezpiecznie i zamaka. Na szczęście już za chwilę przystanek.  Malownicze i wyjątkowe miejsce, nocą pohukują tu puchacze  i żerują bobry. Na wodzie unosi się cień jakiegoś drapieżnika, przelatującego nad nami. Dopływamy do Drozdowa. To miejsce wybrało pewnego poetę, przywiodło go tu z drugiego krańca Polski. Zamieszkał nad Narwią. Z okien jego domu na piętrze rozciąga się widok na starorzecze . Poeta strzyże trawę. Jeździ traktorem po olbrzymiej posesji, inaczej trawa zarosłaby wszystkie krzewy. Przede wszystkim morwę, na dżem z której właśnie zaprasza.

Idziemy po schodach wysokiego domu na samą górę. Jest przyjemny chłód, Henryk Gała opowiada o tym, że niedawno skończył remont pracowni, która wygląda naprawdę ładnie. Odrobinę surowo.  „Wyjdźmy popatrzeć co jest w tej dolinie, z wyższych partii oglądajmy, bo teraz już zieleń zasłania wszystko z parteru” . Wychodzimy na balkon, stajemy przy barierce, wiatr przyjemnie wieje nam w twarz. „To ta przestrzeń. Rośnie tu pięćdziesiąt orzechów, no i jest Dolina, którą piszę od wielu lat już z dużej litery. Miejsce, które ma ludzkie proporcje. Tu nawet straszne burze bywają ludzkie. Burze, huragany, w zeszłym roku, choć przecież mieszkam na wzgórzu, ulewa lipcowa zalała wszystkie piwnice.” –dodaje, a żona Irena wnosi na tacy słoiki dżemu z morwy. Z ubiegłych lat, bo ostatnio wszystko podmarzło.

 

Leopold Buczkowski odwiedził go kiedyś i powiedział  patrząc na rzekę. „Panie Henryku, niech Pan stąd nie odjeżdża, tu jest genius loci, czy Pan wie, że w górnym biegu Narwi Ikwa wpada? Rzeka Słowackiego, polskiej poezji.”  Patrzymy na rozlewiska Narwi, zastanawiając się, co jest takiego w tej rzece? Ludzie mają do niej  bardzo osobisty stosunek, a zadomowienie, wrośnięcie jest widoczne na całej jej długości. Może dlatego, że to Bug wpada do niej? Albo Bóg? Poeta wyjmuje zdjęcia, opowiada, śmieje się z własnej, starej metafory, która już nieaktualna. Nazwał kiedyś Narwicę córeczką Narwi, a teraz rzeka zasypała dostęp. Odcięła pępowinę. I pokazuje zmieniające się Drozdowo.

„O, proszę zobaczyć, coraz więcej ludzi stać na to, żeby piękniej tu mieszkać. Mam nadzieję, że nasze nadnarwiańskie wsie nie staną się tak wypomadowane jak angielskie czy inne. Widać, że ludziom chce się wyjąć pieniądze na piękniejsze życie, coraz więcej tu eleganckich płotów, już nawet straciłem rachubę –ile”.  Przewraca zdjęcia ogrodów, domów, podwórek, psów. Przyglądamy się uważnie, zwłaszcza, że wskazuje kolejne. „Ludzie tu szukają swego awansu. To jest paradoksalne, ale ten paradoks wiedzie się z ludzkiej natury. Mam nadzieję, że ochronimy część ludzkości przed całkowitym wyzuciem z  zakorzenienia we wsi. Miasta na trasie Narwi, a mówię tu o dużych miastach, są zasilone wnukami emigrantów wiejskich, wyjeżdżających do fabryk . Łomża- gdzie była bawełna, Zambrów, też z zakładami bawełnianymi, tam bez sensu budowano klasę robotniczą. Tworzono miniatury Nowych Hut, a potem, ku rozpaczy władzy, okazało się, że lud wraca do pionu, do korzeni.  W Zambrowie i w Łomży nie buduje się już zakładów przemysłowych, bo one ekonomicznie nie mają sensu istnienia”

 

Smarujemy kolejną kromkę chleba. Dżem ma kwaskawy smak. Dzwoni telefon, poeta rozmawia serdecznie, krótko z kimś z Nowego Jorku. Zaprasza, przeprasza, kończy. Wraca do przerwanego wątku opowieści. „Jest jeszcze inne przerażające zjawisko- handel i usługi, ale i tę chorobę też musimy przejść. Po prostu, tak się organizuje społeczeństwo.”Słuchamy uważnie, jak bzyczy osa, którą zwiodła konfitura. Pan Henryk zamyśla się na chwilę. „Cieszę się”, mówi po kilku minutach ciszy, bo nawet osa bezgłośnie przysiadła na zakrętce słoika, „że ten podgatunek człowieka, jakim jest homo urbanus, wymiera. Nagle okazało się, że nawet ci,  których stać na mieszkanie w wielkich centrach wybierają małą, cichą i spokojną wieś.” Przytakujemy, bo też czujemy, że miasto stało się wrogie człowiekowi, zwłaszcza temu, który kiedyś, w dzieciństwie, przeżywał świat w ludzkiej, malutkiej skali. „Łomża nie jest miejscem awansu społecznego. Jest miejscem, w którym żyje się, zarabia pieniądze, bo tam jest ich więcej, ale zawsze pragnie z niej wyjechać. Awans dostaje się, paradoksalnie na obrzeżach.” Grzegorz mówi o swoich braciach, którzy nie są ani tu, ani tam. I o bratanku, nastolatku, który ani razu nie widział Narwi. Przez chwilę spiera się o to, kto powinien uczyć prawdy pamięci. Wygrywa poeta.  „Na początku lat osiemdziesiątych tutejszy rolnik, stolarz, pan Stanisław, opowiadał mi o czasach końca wojny, o tym, że na cmentarzu jest grób jednego z dowódców walki zbrojnej  i że należałoby na nim wyraźnie zaznaczyć, kto tam leży. Kiedy zaczął zbierać pieniądze, dałem i ja. Odnowił ten grób. Widzicie, jaka tu pamięć w ludziach drzemie? Ale nie tylko to. Czy wy wiecie, że po wojnie nasi, drozdowianie, nie mogli żenić się ani przyjmować kawalerów z pewnej wsi, nie będę wymieniał jej nazwy, ponieważ tam działali ci drudzy ?  Nie AK-owcy.  Tak powiedział mi pan Stanisław, gdy razem robiliśmy coś w jego warsztacie. Podpytywałem potem innych, czy czasem nie konfabuluje. Nie! Tak właśnie było, nie ma ani jednego małżeństwa z kimś z tamtej wsi. Mówię o tym dlatego, żeby zauważyć, jak tutaj nawarstwia się czas, historia. Ludzie sami niosą pamięć i chętnie dzielą się nią z obcymi.”

Poeta gestykuluje zapalczywie, widać, że wrósł w to wzgórze z widokiem na starorzecza Narwi. Czuje się stąd. Prawie jak ci, których spotkaliśmy dwieście kilometrów wcześniej, tyle, że on słyszy dźwięk tej rzecznej metafizyki we własnych wierszach i myślach. Ale jest w nim coś jeszcze. Wdzięczność za przyjęcie. „Bo ja obcy byłem. Osiedlając się na tym wzgórzu, zastanawiałem się jak ludzie mnie ocenią, gdy przez pół roku nie pójdę do kościoła. No, bywałem, na pogrzebach i koncertach, ale ponieważ jestem ateistą… Myślałem, czy nie okażą mi jakiegoś negatywnego i odpychającego stosunku?  I wiecie co? Nikt mnie nie spytał .W mojej rodzinnej wsi w Wielkopolsce z pewnością by się to zdarzyło, ktoś wreszcie nie wytrzymałby, w trzeciej osobie zaatakował pytaniem: dlaczego nie chodzi do kościoła?” – dodaje, a my rzucamy okiem na ściany. Tu Bóg nie musi mieszkać w obrazie, jest w każdym poruszającym się źdźble pobliskiej łąki.

Dopijamy sok, dojadamy kanapki. W całej naszej trójce jest jakieś naturalne ciążenie do rzeki, która jest otwarciem, drogą, wyjściem, prowadzi przez dziecięcą wyobraźnię i idzie  dalej. Henryk Gała żegna nas z uśmiechem przypominając, jak odwiedził Marię Kuncewiczową, w Kazimierzu, która powiedziała „ Wie Pan, to jest coś dziwnego, jakiś rodzaj magnetyzmu jest w rzece, w tej przesuwającej się wodzie…” Grzegorz przytakuje, poeta przerywa mu szybko. „Ale nie rozmawiajmy o Narwi, bo za chwilę dojdziemy do Gangesu, czy innych utopii rzecznych.” Uśmiecha się  „Na koniec, w nawiasie tajemnicy, czy w tajemnicy nawiasu, powiem, że jestem różdżkarzem. Więc może dlatego jest we mnie wahadło, ciężarek, który ma skłonność do rzeki….”

Żal odjeżdżać. Narew wynagradza to nadzwyczajnym widokiem; szuwary, torfowiska, meandry. Kiedy znajdujemy wyschnięte starorzecze, niedrożne dla kajaków, uśmiechamy się pod nosem. To słynna Narwica. Rzeczywiście, jest w niej jakaś poezja…(…)

/fr. tekstu „Narew lubi tajemnice”/

Zdjęcia Narwi- Anna Worowska

pozostałe- źródło: Unsplash