Czy to nie jest dziwne, że rzeczy- bezduszni świadkowie naszego istnienia są trwalsi niż my? Na przykład szklanka. Z ciemnego, niemodnego już  szkła, z wygodnym uchem. Właściwie dzień zaczynał się od zapachu kawy, pośpiesznie zalewanej wrzątkiem. Puchata czapa  gromadziła się wysoko, gotowa do obrony brązowego snu tuż przed świtem. Mama wstawała wcześniej, zawsze bez budzika.  Krzątała się po kuchni, smażąc placki z jabłkami na śniadanie dla dzieci. Zadziwiały mnie synchrony- zawsze zdejmowała je z patelni, gdy Mateusz lub Natalia schodzili po schodach. Placki pachniały, radio grało, kawa stygła. Robiła je tyle razy, że nawet kiedy byłam poza domem, połączona eterem  po drugiej stronie głośnika- widziałam, jak znika ostatni kęs zapijany mlekiem z cacao.

Dopiero potem siadała przy stole, zawsze w tym samym miejscu, podnosiła łyżeczkę do góry, burzyła zastygłą pianę z fusów, energicznie kręciła nią w szklance, oblizywała i zaczynała i swój poranek. Czasami przyjeżdżałam bezpośrednio po programie, lubiłam zastać ją nad niedopitą kawą, ze spokojnym dniem, który układała zawsze tak samo, po swojemu.

Więc teraz szklanka stoi, niezbita, trwała, jak mój smutek po mamie.

 

Albo kapcie. Marzła w nogi, więc kupiłam jej prawdziwe bambosze, pyszniące się stylem wprost z gór. Kiedy odeszła, nie znalazłam  siły, żeby wyrzucić je do kosza. Przez rok stały w szafce –tęskniąc za stopami mamy. Któregoś dnia znalazły je jednak nowe, bose dotychczas nogi Mateusza i powędrowały wprost pod jego biurko.

Kiedy zbiega czasem po schodach, daję słowo, słyszę jej kroki.

Rzeczy jest znacznie więcej. Symboli, śladów, przedmiotów materialnych i imponderabiliów. Od kiedy zniknęli- najpierw tato, potem mama- nie wiem, co mam z nimi zrobić. Wyobrażam sobie, co chcieliby mi powiedzieć przez to, co zostało, ale wszystko co wymyślam, jest bardziej moje niż ich. Przeglądam niepotrzebne dokumenty rodzinne, zdjęcia, z których wielu osób nawet nie potrafię rozpoznać. Monety bez wartości, piękne sukienki, zapamiętane z licznych uroczystości rodzinnych. Stare zdjęcia płuc, chusteczki z haftem, różańce i apaszki. Kroniki taty, z czasów, kiedy świat był w ubiegłym wieku i zdublowane książki, które kupował dla nas wszystkich. I dla siebie.

 

Najtrudniejsze są jednak jęzory wspomnień. Liżą mnie zawsze, gdy mijam fotel, w którym ciągle widzę pochyloną postać mamy. Ale nie zapomnisz o mnie, jak będziesz już tam? -zapytałam kiedyś, dziwiąc się swojej odwadze, bo zawsze bałam się, że umrze. Nie zapomina się o swoich dzieciach- odpowiedziała z uśmiechem, przytuliła i była w tym taka żywa, miękka, ciepła, dobra. Moja. Mistycznie przyszła do mnie pół roku po śmierci, widziałam ją, stojącą w kuchni, a przecież i w tym śnie pamiętałam, ze już jej nie ma. A jednak –ona stała, a ja biegłam, dopadłam do jej martwych pleców, przytuliłam się dziwiąc, że to ramiona, wilgotne, pulchne. Moje. „Przecież wiesz, że zawsze będę przy tobie”- zapewniła i zniknęła, a ja, obudzona, pomyślałam, że dostałam piękny, wyczekany prezent. Było Boże Narodzenie, a my nawet nie potrzebowałyśmy choinki, żeby go położyć lub znaleźć.

Ale fotel teraz jest pusty i czeka.

Jęzory wyłażą z dat. Dziś jest trzeci października. Wróciłam od mamy. Jak zawsze zawiozłam żywe kwiaty, które kochała. Ostatecznie dziś są imieniny Teresy. Pomilczałam chwilę, przytuliłam się w myślach, nie zatrzymałam łzy. Nie dostałam od niej obiadu, nie zaparzyła mi kawy, nie zganiła, że znowu jestem za lekko ubrana. I tak strasznie pędzę na drodze i życiu.

Krzyż na cmentarzu był zimny, ławka mokra, rozmowa nam się nie kleiła. Mama –zajęta uprawą kwiatów w niebie- nie zatrzymywała mnie dłużej przy pustym grobie. On też był jak szklanka z arcorocu- tylko pozostałością, wspomnieniem.

Wyjechałam stamtąd z uczuciem ulgi: na moim  rodzinnym balkonie wisiały dziecięce ubranka tych, którzy zamieszkali dom na nowo.

Ale teraz jest przy mnie jej koc, jego albumy ze sztuką. Ich zdjęcie sprzed lat, przycupnęli pod drzewem i patrzą sobie w oczy. Pudełeczko z dzieciństwa, które niczemu już nie służy i obrazy z młodości schowane w szafie. Wielkie jęzory są przyjazne, liżą mnie po dłoniach, które składają świat wspomnień z niedawna. Rzeczy przeżyły moich rodziców i drwią sobie z ziemskiej nieśmiertelności.

Jest wieczór, zwykle o tej porze mama siadała w bibliotece z książką lub krzyżówką, różańcem czy myślami. Zamykała dzień. Teraz w tym miejscu śpi Sylwester, buszując w kocich snach. Zanurzam słowa w gorącym od tęsknoty pragnieniu, żeby była obok. Naprawdę i na zawsze.

Życzenie-  bez perspektywy spełnienia. Szklanka jest pusta, bez kawy.