Jest 17.25. Leżę na Skłodowskiej i wszystko mnie boli. Telefon nie przestaje dzwonić, słyszę ciepły głos, który ciągle odpowiada: „nie, jeszcze nie urodziła”.  Natalia nie wyrywa się na świat, może to i dobrze, bo jest chłodny środek września, trochę pada, a w mieszkaniu ciągle jeszcze trwa remont. Wiem, że kiedy zasnę, moja pobudka będzie początkiem czegoś zupełnie nowego.

I tak właśnie jest, kiedy otwieram oczy widzę białą salę i jest mi strasznie zimno. Przypominam sobie, dlaczego tu jestem i natychmiast proszę, żeby mi ją przynieśli. Białe zawiniątko, które ma tylko malutką jak piąstka twarz. Rozlewa się po mnie błogość, oto moja córeczka. Natusia, Natunia. Mój skarb.

 

Nie mam siły podnieść do góry ręki, żeby dotknąć kokonik, w który ją zawinięto. Mogę tylko poruszyć oczami, na znak, że tak, jestem szczęśliwa.

Dziś, po wielu latach ciągle widzę półmrok sali, pielęgniarkę, która trzyma moją córeczkę i ciemne okno, w którym odbija się Natalka. Lubię wracać w te wspomnienia, bo dają mi tak niesłychane szczęście, że jestem mamą najpierw małej zadziorki, potem zbuntowanej nastolatki, wreszcie spełnionej-pięknej i mądrej młodej dziewczyny.

Dziś urodziny Natalii.

Za każdym razem kupuję sobie kwiaty, bo to jest moje małe święto. Urodziłam dziecko, które tworzy piękny świat wokół siebie. Jesteśmy takie podobne! W gestach, mowie i uczynkach. W uśmiechu i patrzeniu na rzeczywistość. W żartach, mierzeniu sukienek, miłości do butów i energetycznej, rozpierającej młodości.

Moja -wychowana pod montażówką córeczka – zna i lubi radio, kocha ludzi, wierzy w miłość, szuka szeptów świata. Nasza relacja przebyła długą i krętą drogę, żebym mogła zrozumieć, że prawdziwa mama przestaje kontrolować, bo zaczyna ufać.

Nat, moja przyjaciółko, dziękuję, że zechciałaś zamieszkać we mnie 🙂

Witaj na świecie,maleńka. Ciągle pamiętam tamten dzień.