Tak, ten lewy profil miała zdecydowanie lepszy. Ostry, lekko podwinięty w górę podbródek, wysokie, myślące czoło. Doskonale wiedziała, że gdy przymknie oczy, lekko rozchyli usta i ustawi twarz pod sobie tylko znanym kątem zapisze w  wyobraźni widza niezapomniany kadr. Wyraz absolutnego poddania się marzeniom. Co jest w tej doskonałej fotografii? Najpierw linia wyznaczona zarysem twarzy. Gdzieś u szczytu brwi dziwny blask rozświetla schowaną powiekę. Czy to tu jest pudełko z wyobraźnią? Przedsmak późniejszych pejzaży parkowych, monotypii, tancerek, wydłużonych postaci?

Potem tło.

W jego głębi głowa tej kobiety z burzą włosów spiętych spinką jest jak naklejka odbijająca światło. Tomasz z Akwinu nazwałby to zdjęcie blaskiem formy,  w filozofii klasycznej jeden z podstawowych wyznaczników piękna. Tu profil doskonale łączy w sobie trzy właściwości: proporcjonalność, jasność, całkowitość. Choć przecież Placyda klasyczną pięknością nie jest.

I na koniec miłość. Tak- przymyka oczy, wyciąga szyję, rozchyla do pocałunku usta, świeci pięknem- kobieta, która kocha. Jeszcze nie pyta który- Czesław Miłosz czy Stanisław Bukowski? Nie pochyla twarzy nad malutkim synkiem, najpierw utraconym Grzesiem, potem chorym Andrzejkiem

Nie przewiduje wojny, która zmieni wszystko i po wielkiej burzy przywiedzie ją z Wilna  z powrotem do Białegostoku. Tu kocha i jest kochana przez muzy, które jej, trzeciej spośród siedmiorga rodzeństwa skromnej rodziny- przyniosły (jak w  bajce o narodzinach księżniczki) wspaniałe dary. Może właśnie teraz, pozując do zdjęcia, czuje jak łaskocze ją Melete- muza ćwiczenia i pracy oraz Mneme, muza pamięci i wspomnień?

Nie przerywajmy marzeń Placydy.

Jest właśnie wrażliwą i utalentowaną studentką Wydziału Sztuk Pięknych Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie. Na razie obraca się w gronie wybitnych, ćwicząc w pracowni malarstwa profesora Ludomira Slendzińskiego i pozując do portretu Stanisławowi Horno-Popławskiemu. Przenieśmy się lepiej w nieodległą przyszłość, gdzie przy Skłodowskiej stoi rozłożysty Opałek, a ruchem przed sklepem kieruje sympatyczny chłopak z wyraźnymi cechami zespołu Downa. Albo, skoro mamy taką cudowną zdolność bilokacji,  ciut wcześniej- do  Pracowni Stanisława Bukowskiego, gdzie  powstaje projekt gmachu KW PZPR w Białymstoku.

Andrzejek właśnie ustawia wózki, podśpiewuje ulubioną piosenkę, jak zawsze, tak i dziś przyjechał „do pracy” piątką.  Miły, uśmiechnięty, pogodny zaczepia kierowców samochodów, pokazując, gdzie mogą zaparkować. Czterdzieści  lat wcześniej  jego ojciec w pracowni opracowuje koncepcję rekonstrukcji zniszczonych po wojnie zabytków i tworzy plany budowy nowych. Sporo tego, bo w mieście po wojnie jest puste centrum z resztkami spalonych kamiennic. I trzy cudem ocalałe świątynie, wyznaczające i teraz trasę od Rynku Kościuszki do Lipowej. Stanisław pochyla się nad projektem, jego niesforne, zaczesane do góry włosy opadają mu na twarz.

Pracownia, Opałek i zdjęcie.

Albo -zdjęcia. Mamy możliwość przerzucania innych, siedzimy na kanapie w jednym z białostockich mieszkań na Piasta. Joanna Łempicka wyciąga kolejne. Część przekazała w depozyt Muzeum Historycznemu w Białymstoku. Sobie zostawiła tylko najcenniejsze. Ciocia Pela była siostrą mojego taty. Bardzo bliska rodzina– uśmiecha się pani Joanna-Zawsze utrzymywaliśmy ze sobą  serdeczne kontakty, a przede wszystkim ja z Bukowskimi. Kiedy już dorosłam, wujek Bukowski, mimo, że bezpośrednio nie był związany z naszą rodziną, tylko poprzez ciocię wżenił się w Siedleckich, powierzył mi opiekę nad Andrzejem. Chłopiec urodził się z zespołem Downa, dożył sędziwego wieku, jak na to schorzenie, bo miał 54 lata umierając, a to jest rzadki fakt przy tej chorobie. Może dlatego, że był takim wolnym człowiekiem?

Zespół Downa. Zatrzymajmy się na chwilę w tym miejscu i posiadając już umiejętności bilokacyjne, sprawdźmy nasze umiejętności zmieniania  formuły słów. Na początek –szczęście.

Wybrańcy, ci Bukowscy. Przytrafił im się wyjątkowy syn, który rodzi się ludziom raz na tysiąc urodzeń. Jest w gronie ledwie sześćdziesięciu tysięcy takich jak on, podczas gdy normalnych są w Polsce miliony. Ma wielkie oczy i jasne plamki na tęczówce. Placyda może odnaleźć w nich wspaniałe faktury, fantazję i magię światła, wszystko co zechce. Andrzej się urodził w roku w 1950 i dopiero po sześciu latach są pierwsze próby, a tak na dobre powróciła do twórczości w roku 1958. Malowała bliskich, mego ojca, mnie zrobiła mnóstwo portretów, a  Andrzejka…

Nigdy.

 Portretu Andrzeja nie znajdziemy, ale są rysunki zatytułowane Rodzina. Trzy łatwe do rozpoznania postacie-tata, mama i syn.  Zanim jednak szczęśliwa mama  zakocha się na dobre w swoim wyjątkowym chłopcu, maluje „czeską kredką” pastelowe obrazki. „Wejście do piwnicy”, „Szkic do kompozycji religijnej” i wymowne „Nic dobrego”. Tu, nasza szalejąca miedzy skrajnościami wyobraźnia może też znaleźć dwie postaci. Matkę i syna.

Który to może być rok? Zastanawia się Zdzisława Zalewska-Wójcik, przyjaciółka Bukowskich. Nie, nie chodzi o dwie wtulone w siebie postacie namalowane zieloną pastelą. To widzimy sami, autorka podpisała go osobiście, Pela 1958. Ten podpis na dobre zapamięta Izabela Suchocka, ale do niej, do Galerii Slendzinskich, zajrzymy dopiero za chwilę. Teraz próbujemy ciasta, siedząc na innej z kanap, w innym miejscu miast. (Białystok pachnie spalinami, bo otwarte teraz okno wychodzi na Aleję Piłsudskiego, a pani Zdzisława przypomina sobie szczegóły.) I że to była jej pierwsza wizyta i że uśmiechnięta kobieta gładzić się będzie stale po brzuchu ze schowanym jeszcze wtedy synkiem z tak samo skrytym w niepoznaniu dodatkowym chromosomem. I że to było na Świętojańskiej. Stach mi powiedział-mówi Zdzisława Zalewska-Wójcik nalewając kawę do przepięknej filiżanki– że Andrzejek, gdyby był normalnym człowiekiem,  skończyłby co najmniej trzy fakultety. Tyle to było pracy. Kształcili Andrzejka  jak potrafili. Przychodziła nauczycielka, uczyła go sumiennie i tak poznał cyfry, a potem nawet sobie sporządził specjalny program na jeżdżenie autobusami. Pamiętał daty, dni tygodnia, numery autobusów, traktował to jako rozrywkę, myślę, że poczuwał się nawet do roli pracownika MPK. Gdyby ktoś widział, jak Pela cieszyła się, gdy zaczął czytać!

 Rodzinie bardzo bliskiej trudno się było z tym pogodzić– dorzuca z Piasta pani Joanna, ale Bukowscy z całą odpowiedzialnością potraktowali ten obowiązek, jaki Bóg na nich zesłał.  I radzili sobie z tym. Teraz obie panie(choć wcale się nie słyszą) mogą przerzucać się tym, co zapamiętały. Joanna Łapicka pamięta wesołe miasteczko. I bryczki. Ciocia z wujkiem urządzali przejażdżki, żeby Andrzeja bardziej zintegrować. Ona mieszkała wtedy na Piaskach, a u wylotu Rynku Siennego był postój dorożek. Zdzisława Zalewska-Wójcik pamięta zazdrość, gdy na nich patrzyła. Byli taką jednością. Uzupełniali się, to był wzorcowy związek. Chociaż? To Stanisław był wiodącą postacią.

Bo chociażby sam fakt, jak poruszali się po Białymstoku. To było charakterystyczne. Bukowski kroczył pierwszy, potem szła, oglądając się do tyłu, Pela, a na końcu wędrował Andrzejek. Albo słynne zdanie Pokaż, Peliszku, (tak nazywał swoją żonę )Zdzisi co tam tworzysz”. Miłe, choć sam był wobec niej bardzo krytyczny. Poszłam na ryneczek i znalazłam taką mosiężną tackę- pani Zdzisława wyciąga malutki obrazek-Przyszłam do Bukowskich i pytam co można z tym zrobić? Może to wyciąć i zrobić ramkę? A Palcyda mówi coś ty! Ja ci to namaluję.  Zrobiła mi to na imieniny. 1971 rok. Próbowała różnych rzeczy. W Wilnie, kiedy tam cienko przędli to kupowali jakiś chiński papier jedwabny, rozklejali go, bo był dwuwarstwowy i szyli suknie komunijne. Pracowali na różne  sposoby, projektowali kartki świąteczne, niektóre bardzo pomysłowe i dowcipne. Ciągle coś odkrywali.

 

Nie zapominajmy, że mamy najróżniejsze umiejętności. Jesteśmy w kilku miejscach naraz, przestawiamy znaczenia najprostszych słów. Może teraz czas wcielić się w dociekliwego listonosza? Takiego, który ze wścibstwem podgląda, co jest w listach i co się pisze na kartkach? Więc z dużej, skórzanej torby wyciągamy tę z napisem Alleluja. Zanim sprawdzimy kto i do kogo napisał- patrzymy na tłustego Murzynka z gałązką bazi i tacą z szynka, wódką oraz kiełbasą. Czy to żart? Niewiele rozumiemy, bo to jednak dawne czasy, lata jeszcze nie pięćdziesiąte. A świat tak się zmienia.

Czas na to, co piszą na kartkach ”Pracowaliśmy prawie trzy tygodnie, całymi dniami a i nocami informuje któreś z nich, ale za to podreperowaliśmy budżet, który był w stanie już zupełnie katastrofalnym”. To pewnie Stanisław. Placyda- efemeryczna i delikatna czasem zapominała o tym, że pieniądze służą życiu bardziej niż sztuka. Na dowód tego, w pięknie i profesjonalnie wydanym katalogu na stulecie urodzin Placydy Bukowskiej, Izabela Suchocka zamieszcza anegdotę przywołaną przez Beatę Wasilewicz: „Kiedyś Stasio opowiadał, jak wracał zgłodniały do domu w porze obiadowej. Pela przywitała go rozpromieniona, na sztalugach stał gotowy obraz. Na wzmiankę o obiedzie popatrzyła zdziwiona i powiedziała: najpierw trzeba oskrobać naczynia” Izabela Suchocka uśmiecha się, bo wreszcie znaleźliśmy i dla niej czas i może nam powiedzieć o awanturze, jaką urządził jej jeden z odwiedzających galerię. Jak się podpisywała Placyda Bukowska?- zapytał i zanim udało jej się odpowiedzieć, zarzucił, że wstyd nie wiedzieć.

Odwracamy słowo wstyd. Wstyd jako duma. Ale to wspaniałe uczucie nie wiedzieć nic o białym mieście, w którym się żyje. Kto projektował najsłynniejsze budynki, które codziennie mijamy? A po co komu taka wiedza! Dama Kameliowa na budynku jednego z hoteli? Wreszcie zdjęli- stara była. Młynowa niszczeje?I co z tego. Jestem szczęśliwy, bom dumny. Wiem, że nic nie wiem. I bardzo dobrze.

Czy to znak czasów, że dopiero od 2009 roku Stanisław Bukowski „zasłużył” na jedną z mikro ulic w Białymstoku? Personalistom pozostawmy rozważanie nad wstydem, który chroni ludzką godność.

Tymczasem my już lądujemy w samym środku opowieści  pani Izy. Jest wczesne popołudnie, czas a i miejsce dobre do wspomnień, bo to galeria. Najpierw sygnowanie obrazów. Wie doskonale, że podpisywała prace inicjałami P.B(rzadziej P.Bukowska) lub Pela. Dbał o to sam Stanisław, który również na rewersie obrazu umieszczał najważniejsze informacje. Ale to mało ważne, „Placyda daje mi kolejne zlecenia, ścisza głos pani Iza, po bardzo udanej i aż żal,  że nie zauważonej gdzieś dalej wystawie i katalogu, który najpełniej ją  przedstawiał,, kiedy myślałam już o kolejnej, otwieram teczkę, a tam podpis pani Placydy pod jakimś wnioskiem Włodzimierza Wasilewicza. Oho, pomyślałam, czas na wystawę i tego malarza, który razem z nią był w Związku Polskich Artystów Plastyków. Placydo, dziękuję”

 Głośno śmiejemy się z tego przypadku, ale gdzieś pod skórą rosną i rosną pytania. Dlaczego? Jak? Po co? Gdzie jest Pela? Bo choć jej nie ma dokładnie od czterdziestu lat-czujemy się teraz pociągani za niewidzialne sznurki naszej i naszych rozmówców pamięci. Czy pan Stanisław idealnie wykreślił też szkic dróg naszego spotkania? Zaprojektował wszystkie kontury miejsc, nad którymi szybko wzlatujemy, żeby zdążyć się spotkać? Na pewno bez omyłki? Czemu my? I czy Andrzejek zdąży nas wpuścić na przepełniony parking sklepu ze wspomnieniami?

Jest w tej trójce coś paradoksalnie szczęśliwego i mistycznego. Jak i w liczbie – najświętszej od głębokiej starożytności. Doskonała, przedstawiająca początek, środek i koniec. Trzy epoki- kamienia, brązu i żelaza, trzy wieki- złoty, brązowy, żelazny. Trzy stany w historii społecznej, trzy jedności w dramacie klasycznym. Boska Triada. I nasi marzyciele- Placyda, Stanisław i Andrzejek Bukowscy. Trzy osoby, z bogatej galerii minionych postaci zaprzątają nam teraz głowę pytaniami trudnymi nawet do zadania.

Pamiętamy jednak, że współczesne czasy (a jest rok 2013) nie są teraz dobre dla  filozoficznych pytań –i dlatego nie zadajemy najważniejszego. Na razie.

Wracamy do Pracowni, gdzie Stanisław Bukowski wykreśla szczegóły kolejnych projektów. W tym celu bardzo powoli unosimy się nad nimi, bo minęło już nawet 60 lat, a po tym czasie stoją już gotowe. Właściwie prawie cała ulica Lipowa –i dalej aż do Pałacyku Gościnnego przy Kilińskiego – wychodzi z tej pracowni. Sebastian Wicher- choć to człowiek absolutnej współczesności, absolwent Instytutu Zabytkoznawstwa i Konserwatorstwa na Wydziale Sztuk Pieknych im. Mikołaja Kopernika w Toruniu, a także wieloletni pracownik służb konserwatorskich przy Wojewódzkim Konserwatorze Zabytków w Białymstoku- z nieistniejącej już pracowni Bukowskiego nie wychodził przez długie lata. Dzięki temu można było zebrać wszystkie rozproszone w wielu miejscach projekty i wspomnienia w jednej książce wydanej w 2009 roku „Żyć architekturą”.

 „Stanisław Bukowski był niezwykle utalentowanym architektem, dziesięć lat studiował, pracował z prof. Romualdem Guttem, gdy mieszkali w Wilnie– mówi jej autor, pan Sebastian, z którym teraz idziemy na wymyślony spacer – Bukowski oprócz tego, że był odpowiedzialny za odbudowę Białegostoku, zabytków tego miasta to również tworzył architekturę współczesną. Oprócz czołowej realizacji, jaką jest Pałac Branickich, był również autorem, (razem z asystentem,  Zenonem Filipczukiem) projektu zagospodarowania ścisłego centrum Białegostoku. Ten projekt powstał w latach 50-tych, kiedy doktryna socrealizmu wywierała dość znaczny wpływ na kształtowanie przestrzeni. Budynek Partii, jest tego najlepszym przykładem, to nie tylko była realizacja architektoniczna, ale zgodnie z obowiązującą  doktryną- idea. Na przykład do Domu Partii miała prowadzić Aleja Pochodów, żeby lud w ważnych nowo świątecznych dniach mógł pozdrawiać towarzyszy, a czasami nawet-odwrotnie. Architekci, jeżeli chcieli istnieć w środowisku, musieli funkcjonować w tamtych realiach- dodaje SebastianWicher- I podporządkowywać  się pewnym rygorom silnie uwarunkowanym politycznie. 

Nie zawsze– dorzuca Zdzisława Zalewska-Wójcik- on był szalenie otwartym człowiekiem . Pamiętam, że zepsuło mu się radio i pojechaliśmy do salonu, przy obecnym Rondzie Lussy. Mnóstwo było tego sprzętu, młody ekspedient pytał, co sobie życzy, a on kaprysił i kaprysił, w końcu nie wytrzymał i mówi. Proszę pana- a sporo było tam ludzi- ja chcę takie radio, na którym będzie odbierać Wolna Europa i BBC. Możecie sobie wyobrazić-śmieje się- jak wielka była w sklepie konsternacja?

 Przypomnijmy sobie kilka dat. Rok 1947- Bukowski sporządza projekt odbudowy Pałacu Branickich. Chce też przywrócić zabytkowi szatę zewnętrzną wraz z wystrojem architektonicznym z połowy XVIII wieku. Rok 1949- zapada decyzja, że w Pałacu utworzona zostaje pierwsza w Białymstoku  wyższa uczelnia- Akademia Lekarska. Bukowski sprzeciwia się zmianie funkcji zabytku i zostaje odsunięty od kierownictwa budowy. Nagrody i podziękowania za udaną restaurację Pałacu dostaje ktoś inny. O Bukowskim władza chce zapomnieć. Ale nie przyjaciele. Proszę spojrzeć w górę, rzeźba wieńcząca rezydencję magnacką od strony ogrodu  to wcale nie hetman Branicki. To Stach.- mówi pani Zdzisława. I rzeczywiście- charakterystyczna uroda, wydatny nos, wysokie czoło, ładnie wykrojone usta. Nieco posępny wyraz twarzy.

Byłam na tej uroczystości, kiedy go tam umieszczano. Był we wstrętny sposób odsunięty, ale nawet wtedy godność miała swoją cenę. Przyjaciele postanowili właśnie  tak mu podziękować. W tajemnicy przetransportowano rzeźbę z Warszawy do Białegostoku i w roku 1957 postanowiono- wbrew decyzjom władz umieścić ją na szczycie Pałacu Branickich. Przykrości miał też wiele, bardzo cierpiał, ale nic nie dawał poznać. Ubolewał, że się nie restauruje dworów na Podlasiu. Że obrastają w ruinę i że wszystko się kiedyś zawali– dodaje Zdzisława Zalewska –Wójcik i tajemniczo kończy- ale Stach czuwa.

 Czy też nad nami?

Ulica teraz tętni życiem, jest środek dnia, słońce wlewa się na Rynek Kościuszki, mocno grzeje tych, którzy przysiedli przy fontannie. Cień dają liczne parasole i kilka, pozostawionych po niedawnej przebudowie, drzew. Nie da się ukryć, że to jest miasto, lekko anonimowe, z rytmem wyznaczanym dźwięczącą sygnalizacją świetlną, pośpiechem przechodniów, zielonymi autobusami komunikacji miejskiej przejeżdżającymi przez delikatnie zakręcającą się tu ulicą Sienkiewicza. Mijamy bukieciarza stojącego tu od lat. Sprzedaje polne kwiaty, a ludzie z zawstydzeniem kupują u niego swoje sentymentalne wiejskie wspomnienia. Minęliśmy budynek Książnicy Podlaskiej, a wcześniej obecny pałacyk ślubów czyli Pałacyk Gościnny Branickich na Kilińskiego, dawny szpital czyli Kino Ton, klasztor Sióstr Miłosierdzia –obecne przedszkole- mówi pan Sebastian– a i tak nie wymieniamy wszystkich obiektów, jakie wyszły z pracowni Bukowskiego. Przed nami Ratusz, zaprojektowała go Zofia Chojnacka z Warszawy, ale projekt wyposażenia wnętrza wyszedł z pracowni Bukowskiego. Nieco dalej jest najsłynniejszy budynek, teraz nieco zaniedbany, ale mamy na niego lepszy widok  dzięki ostatniej przebudowie Placu Uniwersyteckiego. Wspaniale komponuje się ta rozłożysta bryła. To najlepiej zaprojektowany polski  Dom Partii w tamtym czasie. Teraz mieści się tu Uniwersytet w Białymstoku, na wspomnienie którego pani Zdzisława uśmiecha się szeroko. Ale-o to, dlaczego, nie mamy teraz czasu pytać,  bo przed nami wyrasta budynek Cristalu. Obiekt nieco później zaprojektowany i  mimo że sporo tu  klasyki  podporządkowanej centrum (wysokość i odpowiednia forma bryły budynku) to jednak w innym stylu niż Dom Partii. Ówczesne władze kierowały się tym, żeby jednak odejść od tej architektury, nadać hotelowi bardziej współczesną formę.W ostatnim czasie został dość gruntownie, jeśli chodzi o stronę zewnętrzną przebudowany, ale co ciekawe, ta szklana dobudówka w narożniku  od strony Lipowej spowodowała, że usunięto z elewacji bardzo  ciekawy neon zaprojektowany przez żonę Bukowskiego, to była Dama Kameliowa.

 Na szczęście zachowała się na zdjęciach. Tak jak szkice czy  rysunki. Numery inwentarzowe. Daty, podpisy, informacje. Projekty-jak ten Pałacyku Branickich w Choroszczy, fasada przednia w skali 1:100. Detale balustrady i aniołków, których odlewy umieszczono na dachu. Projekty niezliczonych kościołów, zrealizowanych, jak ten w Chodorówce Nowej, w Przytułach, w Grannem nad Bugiem, czy  niezrealizowanych- na przykład na białostockim Antoniuku Fabrycznym. I podpisy. Staranna kaligrafia pierwszej litery imienia, „S” ma tu charakterystyczną kreskę z dołu, nazwisko- z dociśnięciem pióra dokładne i zapisane w całości. Rynek i jego obecny kształt zawdzięcza decyzjom które nie tylko podejmował Bukowski, ale i ówczesny wojewódzki konserwator zabytków Władysław Paszkowski. To oni i ich decyzje decydowały o tym, jaki kierunek rozwoju będzie obrany. To, że dzisiaj mamy na rynku  plac, to  jest nawiązanie do tego, o czym marzył Bukowski, i to też ma odzwierciedlenie w polityce. Wtedy władze celowo dążyły do tego, żeby poprzez zieleń, drzewa zasłonić Ratusz- niewygodny obiekt  wiążący się z magnacką  przeszłością miasta.

Musimy pamiętać-przypomina Sebastian Wicher-że  Stanisław Bukowski był kontynuatorem budowy kościoła Św. Rocha. Nie tyle samej świątyni, choć i w niej Bukowscy zostawili swój ślad, co jego otoczenia i wyposażenia. Dlaczego o tym wspominam? Bo kościół co prawda oddalony nieco od rynku Kościuszki, kompozycyjnie(poprzez osie widokowe , układ przestrzenny)  związany jest właśnie z  centrum miasta. A poza tym- to przedwojenny projekt Oskara Sosnowskiego, mistrza Bukowskiego. Doświadczenie jakie uzyskał na studiach i w pracy, z wybitnymi projektantami procentowało i przekładało się na realizacje i jak wygląda obecny układ przestrzenny miasta.

 

 Sebastian Wicher przygląda się uważnie jeszcze jednej budowli Bukowskiego, ale tylko w wyobraźni, bo to znacznie oddalony od nas bardzo ciekawy kościół pod wezwaniem Niepokalanego Serca Maryi w Dojlidach. Dostrzeżony  w latach 60-tych w albumie Jana Zachwatowicza poświęconym najlepszej architekturze sakralnej w Polsce. Duże wyróżnienie! Przykład obiektów sakralnych pokazuje, że dopiero projektując je mógł  w pełni realizować swoja wizję artystyczną, bo ta była odporna na interwencję ówczesnej władzy.

My tymczasem przenicujemy słowo przyszłość. W wikipedii to część linii czasu, która ma się dopiero wydarzyć. Część czasoprzestrzeni – w której są zawarte zdarzenia, jakie nie miały jeszcze miejsca. Kiedyś się wydarzą. Ale przecież przyszłość to był czas teraźniejszy Bukowskiego, a przeszłość jest teraz udziałem i naszej wyobraźni. Czy zatem spotykamy się razem z naszymi bohaterami i rozmówcami w jakimś nieokreślonej rzeczywistości, gdzie czas nie ma zupełnie znaczenia? Czy  też może całkiem zwariowany pan Einstein umieścił nas dokładnie w stożku światła?

Widzimy Stanisława Bukowskiego pochylonego nad szkicem do uporządkowania południowej pierzei Rynku Kościuszki. Jest rok 1955. Katem oka rejestrujemy Placydę, pędzlem malującą linię poplątanego krwiobiegu na twarzy Maski 5. Teraz mamy 1973. I trzydzieści lat później dostrzegamy Andrzejka, który autobusem komunikacji miejskiej przejeżdża przez całą Lipową, od Kościoła Świętego Rocha, aż do Kościoła Farnego. A przecież na rozgrzanym placu pustego, gorącego miasta teraz wiruje  nie tylko woda rozpryskująca się z kurtynki wodnej, ale i współczesność. Jagiellonia Białystok za kilka godzin zdobędzie trzy punkty w meczu z Zawiszą  Bydgoszcz, a na plaży na Dojlidach trwa wesoły weekend sportowo-taneczny. Ludzie spacerują  obok pomnika Marszałka Piłsudskiego, bo teraz nie ma tu śladu po jezdni, którą (nie)jeździ piątka i siódemka.

Coś jest i zarazem tego nie ma- tak jak przeszłość, przyszłość i teraźniejszość- teraz i  wtedy i kiedyś.

 Boże, to inteligencja, której już się nie spotyka– wtrąca pani Zdzisława ze swojego chłodnego mieszkania dwa kilometry od nas– to czym naukowo zajmował się , poza pracą związaną z tworzeniem dzieł architektonicznych. Nie było tematów, w których mógł się wypowiedzieć z niezwykłą wiedzą. Otwarty na świat, chciał się tym dzielić. Przybiegał do mnie i mówił, Zdzisiu, wiesz, że  powstał KOR? Jest latający uniwersytet! Słyszałaś? Profesor Zbigniew Brzeziński został doradcą Prezydenta Stanów Zjednoczonych!Ciągle się coś działo, a on się wszystkim pasjonował .Liczył na to, że się coś zmieni w naszym kraju, że nastąpi  jakiś przełom, ale nie doczekał, bo zmarł  w 1979 roku. Poza tymi obiektami, nad którymi trzymał pieczę – straszliwie dużo pracował.  Mur okalający Kościół Świętego Rocha to tez jego praca. Ta skarpa zaczynała się osuwać i trzeba było coś zrobić. To jest dzieło Stacha. Proszę sobie wyobrazić- dodaje pani Zdzisława– że po śmierci spełniają się marzenia Stacha. Na przykład-  któregoś dnia przychodzę do nich, a on ma otwarty projekt gmachu dla komitetu partii i mówi, wiesz Zdzisiu, trzeba z czegoś żyć, ja to robię wbrew swojej woli. Ale wiesz co wymyśliłem? Ja to zaprojektuję tak, że tu kiedyś będzie uczelnia. I to się spełniło… Albo kiedyś, innym razem i już po śmierci Bukowskich biorę gazetę  i czytam, że  jest szum wokół Pałacu Branickich. No właśnie, całe życie powtarzał, że to powinno być muzeum.  Jakaś energia bije od Stacha, nie wiem  na jakim on tam jest poziomie we wszechświecie, ale to, o czym marzył właśnie się spełnia.

 Jest coś dziwnego  w tej historii, myślimy i my, bo oprócz zlecenia Placydy wydanego pani Izabeli Suchockiej z Galerii, zakręceniu pana Sebastiana Wichra z  Biura  Ochrony Zabytków białostockiego urzędu miejskiego, który od początku obsesyjnie dba o pamięć po Stanisławie Bukowskim i my doświadczamy jakiegoś niewytłumaczalnego skurczu, gdy patrzymy na jeszcze jedno zdjęcie, które wysypuje się teraz z albumów bratanicy, Joanny Łempickiej.  Siedzą na pniu drzewa, Placyda- młoda, loki wokół twarzy zawinięte w stylu fryzur z lat pięćdziesiątych. Na kolanach Stanisława Andrzejek, pewnie dwuletni. Tata patrzy nań z dystansu, bez uśmiechu, ale jedną ręką czule dotyka małych paluszków u stóp. Mama w wyciągniętej dłoni trzyma i pokazuje coś maleńkiego. Kwiatek? Złapanego chrząszcza? Oboje rodzice zwróceni w stronę synka, blisko siebie, ciasno. Ale  psychologowie znajdą tu dobrze zachowany obszar tylko dla samego siebie, by być razem i jednocześnie osobno. Każdy z gigantyczną, nieposkromioną, piękną i nieopisaną wyobraźnią.

Wspaniałe jest to zdjęcie i jesteśmy pewni że czujemy zapach tej fotografii. Tak pachnie metafora. Ich imiona, Placyda „spokojna, dobrotliwa, łagodna”, Stanisław- „stań się sławnym”, Andrzej „mężczyzna”- nadają znaczenie temu zdjęciu.To zdjęcie pachnie też rodziną, którą tworzyli aż do szybkiej śmierci Peli w 1974 roku. Myła schody w swoim mieszkaniu, gdy dostała ataku serca. Jest w nim baśniowość i metaforyka, taka jak w jej Tancerkach (kobiety wyczarowane ze stanowczego pociągnięcia kredką lub ołówkiem) czy niepokój i smutek jak w  Portretach nietypowych i Maskach (wzmocnionych wizjami przedziwnych ludzkich postaci w kształcie motyla na ramionach modelek)

Jest stanowczość  Stacha i samoswojość Andrzejka. Tak pachnie też  poezja.

Stach ciągle mówił o jakimś Czesławie, przypomina sobie znienacka Zdzisława Zalewska-Wójcik – wreszcie  powiedzieli mi, że ktoś taki istnieje. I że to Czesław Miłosz. Oni się znali z czasów wileńskich, sekretnie powiem, że Pela dokonała wyboru między Miłoszem a Bukowskim, bo była też wielką miłością Czesława Miłosza. A potem przyjaźnili się i kontaktowali ze sobą

 

„Wszystko minione, wszystko zapomniane,
więc pora, żebyś ty powstał i biegł,
chociaż ty nie wiesz, gdzie jest cel i brzeg,
ty widzisz tylko, że ogień świat pali.”
Roki/Czesław Miłosz –Wilno 1936

 

A może więc to jest zadanie wysłane z góry przez Marzycieli? Przenieść pamięć tamtego świata  w teraźniejszość i przyszłość, które, jak doskonale wiemy są również przeszłością?Znaleźć ten punkt, w którym teraz do zdjęcia ustawiają się Bukowscy? I nie pytać, dlaczego obok nich jest miejsce dla nas.