Jutro moja mama zapadnie w śpiączkę.

Jeszcze tego nie wiem, na razie szukam dla niej fotela, żeby mogła wygodnie w nim usiąść, bo szpitalne łóżko jest takie niewygodne. Znajduję w radiu, muszę tylko po programie przewieźć na Skłodowskiej. Kwitną kasztany, bo jest maj, spokojny cichy wieczór, ciepło. Zupełnie przeciwieństwo jutra, które (już po roku) powita nas znowu mrozem.

Ostatni sms od niej przychodzi nad ranem, kiedy budzę się po krótkiej, smutnej nocy. „Jak spałaś”- zapytała bez pytania, jakby nie starczyło jej sił na wstawienie czegokolwiek, albo jakby stało się to mało ważne. Jeszcze nie czas na dawane znaków.

Tamta ja prowadzi program, między piosenkami opiera głowę o mikrofon,myśli dlaczego mama nie może się dobudzić, puchnie. Tamta ja złości się, że trafiła na młodziutką lekarkę, która nie wie. Pani doktor bezradnie chowa się w gabinecie lekarskim, bo nie umie leczyć, a ja stoję i czekam na brak wieści. Tamta ja płacze i to jest jedyna rzecz, która pozostaje niezmienna, mimo że minęło 365 dni.

Ja teraźniejsza, już po roku – już wiem. Nic się nie dało zrobić. Moja mama zapadnie w śpiączkę, nie jesteś w stanie tego zmienić, nie zadręczaj się. To nie jest niczyja wina. Przebacz sobie, wybacz jej. Nie myśl o tamtej chwili, gdy rozrywają ubranie, niebieska piżama, rozcięta na niej, leży w mojej  szafie, łączy oba czasy przeszły i teraźniejszy, w których teraz nurkuję co chwila.

A wszystko dzieje się jedenastego maja, w dniu urodzin mojego zmarłego sześć lat wcześniej taty.

Mama zasypia.

 

 

 

Świadomie wchodzę w ten ostatni miesiąc żałoby. Nie mogę cofnąć czasu, choć chciałabym nie pamiętać dni, które były potem. Pustka szpitalnej kaplicy. Samotność mamy schowanej w aparatach, kablach, stojakach z kroplówkami. Brak nadziei i ja uczepiona wiary, że jutro obudzi się, wstanie. Truskawki na straganach, o które zapytała tuż przed snem. Czy są już?- zawiesiła głos, gdy usadzałam ją w fotelu. Wtedy jeszcze nie. A potem było łóżko podłączone do monitora i ona, moja kochana, już tylko siłą woli ze mną.

Wszystko trwało trzy tygodnie. W Dniu Matki po raz pierwszy nie kupiłam jej prezentu. Nawet kwiaty zostawiłam w swoim domu, zerwane z działki, która, które miały być dla niej. Wieczorem zadzwoniła moja cioteczna siostra z Ameryki. „Wiesz, przyśniła mi się nasza babcia Stasia. Powiedziała, że ma piękną sukienkę, i ona jest dla Tereski”. Zrozumiałam, mama nie obudzi się, idzie do swojej mamy, a tamta trzyma niebieską sukienkę.

Następny poranek spędziłam w jej ramionach. Przytulałam się do jej ręki, owijałam w nią, nawet teraz obie- ja wtedy i ja teraz- czujemy zapach jej dłoni. Mamo...powiedziałam pochylając się nad nią, wrócę do ciebie po południu. Patrzyłam na jej zanurzoną we śnie twarz. Wiesz, wszyscy już tam na ciebie czekają-dodałam po chwili w tę przestrzeń pomiędzy nami- jeśli to już -idź. Nie martw się o mnie.Dam radę.

W tej samej chwili na twarzy mojej mamy pojawiły się maleńkie kropeczki.

Patrzę na siebie sprzed roku, jak wołam pielęgniarkę, a ona bez słowa wychodzi. „Pani mama umrze za pół godziny mówi lekarz.

 

 

Co mogę powiedzieć tej małej Kasi, którą byłam przy łóżku odchodzącej mamy? Nie bój się, wszystko jest dobrze? Nie zatrzymuj jej, bo babcia ma ubranie w kolorze nieba, a tato chce razem z nią obchodzić swoje urodziny. Bądź dzielna, nie płacz, bo za każdym razem, gdy wybuchasz szlochem, gasnący puls skacze do góry. Nie pozwalasz jej odejść. Módl się, nie ustawaj w modlitwie.

Mogę tylko patrzeć na siebie wtuloną w odchodzącą mamę.

Kiedy wyszłam ze szpitala pachniał bez. Ptaki śpiewały w pobliskim parku, samochody jechały nieśpiesznie ulicą Skłodowskiej. Ktoś kupował konwalie, grzało słońce, było lekko po południu. Zaczął się czas bez mamy. I bez taty. Przyszłość każdego z nas. Czułam się tak samotna, jakbym była jedynym człowiekiem na ziemi.

Kupiłam truskawki.

Więc jutro moja mama zapadnie w śpiączkę.

Przede mną ostatnia noc, z oczekiwaniem na sms, który już nigdy nie przyjdzie.