Byłam wtedy na czwartym roku polonistyki, mieszkałam z Izą  na czwartym piętrze na Zwierzynieckiej. Z okien często fruwały telewizory i podpalone kartki papieru, zwłaszcza w porze wczesno- letniej, tuż po cudownie zaliczonych egzaminach, a rozemocjonowani juwenaliami studenci wspinali się po rynnach do swoich dziewczyn.

Iza już zaczęła praktykę, pewnego dnia wróciła z wypiekami na twarzy: „zmontowałam! – wrzeszczała- zrobiłam swoją pierwszą sondę!” Sonda jest prosta. Pytasz, pada odpowiedź. Tyle. To najprostszy materiał dziennikarski, teraz po latach zajmuje nam pięć do dziesięciu minut. Czasem z wyjściem i powrotem na nagranie.

Dźwięk trwał minutę i piętnaście sekund, ale Iza montowała go osiem godzin, a ja wspominam już dwadzieścia pięć lat. Tyle właśnie mija od momentu, gdy po raz pierwszy, wiedziona ciekawością poszłam do Radia Akadera, żeby odsłuchać go razem z nią.

I tak zaczęła się najpiękniejsza przygoda mojego życia- radio. W Akaderze wszystko było pierwsze: pierwsze usłyszenie swego głosu w słuchawkach, pierwsza miłość, wyznawana przez słuchacza Wojtka (Wojtku, gdzie jesteś?), pierwszy raz zalana kawą konsoleta, pierwsze trzydniowe, niekończące się imprezy, wstawanie w nocy na program po raz pierwszy i pierwsze zarobione (dużo później) pieniądze. Pierwsi przyjaciele. Wspólny, pierwszy raz kupowany w melinie na Żelaznej- alkohol.

Byliśmy młodzi, piękni, romantyczni, szaleni. Zwariowani. Pełni miłości do radia- tak wielkiej, że pół roku ćwiczyliśmy na sucho, czyli prowadziliśmy programy – z serwisami, gośćmi, muzyką- bez wychodzenia w eter. Słyszeli nas tylko nieliczni, realizator, czasem Krzysztof Połubiński, nasz szef.

Nasze ptasie radio nadawało tylko na jeden pokój, czyli reżyserkę.

Szafki chłopaków powoli zapełniały się płytami zdobytymi z zagranicznych wytwórni, pamiętam, że Sławek miał cztery płyty w szafce i był super kolekcjonerem, któremu zazdrościliśmy i podziwialiśmy. Montowaliśmy nagrania i …marzyliśmy, żeby zacząć nadawać.

I nadeszły juwenalia. Szef wystąpił do Ministerstwa Łączności z prośbą, wesoły minister wyraził ustną zgodę i daliśmy czadu na trzy piękne dni.

Pamiętam z nich wszystko: rozgwieżdżone niebo, muzykę Nirvany, pijanych studentów śpiewających pod oknami rozgłośni, telefony z Piasta, że nas słychać, naszą radość. Nie spałam wtedy zbyt długo, niosła mnie fala i radio. Miłość, młodość, przyjaźń, Sławek, Wojtek, nasi słuchacze, którzy zaczęli przynosić nam bulki i ciasto. Te ciepłe, majowe, pełne życia dni są najmilszym  wspomnieniem z ulicy Zwierzynieckiej.

 

Tak bardzo pokochałam Akaderę, że stałam się jej kronikarką: zbierałam wszystkie notatki prasowe, zdjęcia, ulotki, liściki; teraz pożółkłe śpią w czerwonej księdze z napisem Kronika. Czytam teraz nazwy naszych programów Nocny Odlot, Kronika Wypadków Muzycznych, Black Salceson Radio, Trzy kwadranse akademickie, Nie tylko rock, przyglądam się uważnie zapisanym nazwiskom moich przyjaciół prezenterów: Edyta Lis, Wojtek Kujałowicz, Dorota Gajos, Piotr Kaniewski, Gosia Sadłowska, Sławek Sokołowski. Tyle wspomnień z nimi związanych!

Byłam tam tylko przez dwa lata. 29 maja 1992 roku po raz pierwszy powiedziałam „Tu akademicka rozgłośnia radiowa Radio Akadera” i usłyszeli je inni. Na przestrzeni pięćdziesięciu lat, moi obecni koledzy w Radiu Białystok, powtarzali je setki razy, bo osiemnaście osób zaczynało swoja pracę tak jak ja, w studenckiej rozgłośni radiowej Politechniki Białostockiej.

 

W Gwincie pojawiło się ich sporo z różnego radiowego czasu. Już z siwizną na głowie, zakolami i nieco skąpymi ubraniami- mówiliśmy sobie cześć i pytaliśmy „skąd  my się znamy?” Jak to skąd?

Z przepięknej i szalonej młodości!

Czuwała nad nami, wyluzowana i wyrozumiała, Pani Akadera.

Bądź pochwalona, zapomniana sondo Izy, że pozwoliłaś mi się wysłuchać. I zakochać 😉