To był bardzo udany dzień.

18 listopada 2012 roku jasne chmury pędziły po niebie, gnane północnym, już prawie zimowym wiatrem, ale temperatura wciąż jeszcze kołysała słupek rtęci tuż nad zerem.Melancholia zawisła na bezlistnych gałęziach, gdy Wiesław Szymański, poeta i dziennikarz, wracał do domu po udanym programie w Polskim Radiu Białystok.   Od kilkudziesięciu lat prowadził coniedzielną audycję kulturalną stacji. Przedpołudniowy program udał się jak nigdy.

Zjadł obiad, zajrzał do kilku wierszy od słuchaczy (wymagających doszlifowania formy), pojechał z żoną na szybkie zakupy. W samochodzie- śmiejąc się- słuchali bluesa. Wieczorem, w liście do przyjaciela napisał o skomplikowanym tygodniu, reporterskich wyjazdach w poszukiwaniu śladów Powstania Styczniowego sto pięćdziesiąt lat później. I o radości. Cieszył się, że ma pomysł na kolejny wiersz.

A potem Wiesław Szymański, lat 56, położył się spać.

Dla australijskich Aborygenów prawdziwym światem jest świat snów. Wierzą, że dopiero gdy zasypiamy i śnimy, jesteśmy w stanie wrócić do prawdziwej rzeczywistości. Nasza obecność na Ziemi- twierdzą- jest wyłonieniem z archaicznego Czasu Snów.

Była głęboka noc, gdy pod jeden z białostockich bloków podjechała karetka i zabrała śpiącego Wiesława. Joanna, żona, z rękami zsiniałymi od długiej reanimacji, ruszyła jej śladem.

Groźne i tajemnicze słowo-koma. Z greckiego, znaczy głęboki sen, zaburzenie świadomości, śpiączkę. Dotyczy tysięcy osób, ofiar wypadków, nieudanych zabiegów medycznych, ludzi z tętniakami mózgu i po zawale. Całymi latami leżą w stanie wegetatywnym, dla świata nieobecni. Zaśnięci.

Teraz przyjeżdża tu codziennie, piętnaście kilometrów od domu  w linii (prawie) prostej. Czeka do jedenastej, potem powoli wchodzi na salę choroszczańskiego szpitala, jakby bała się zagubić w kilometrach kabli podłączonych do czwórki leżących tu ludzi. Na lewo, tuż pod samym oknem leży Wiesław Szymański. Poeta. Dotyka go, masuje, poprawia poduszkę, wygładza pościel, goli, uśmiecha się i mówi. Wiesław otwiera oczy, patrzy. Myśli. Niewypowiedziane słowa krążą w tej cichej sali. Czas odmierzają rytmicznie, poczwórnie, maszyny wyświetlające na swoich ekranach życie. Kiedy nachyla się nad dłońmi męża, zaczyna się pisanie wiersza. Najpierw zlatuje pierwsza z metafor, siada na opuszkach palców, więc omija ją, gdy wmasowuje krem.  Tuż za nią ciągną pauzy- długie, ciężkie, duszne. Na koniec schodzą słowa. Zbiera je uważnie, segreguje, układa na ustach Wiesława. Z uśmiechem odczytuje, głośno, wyraźnie, za dwoje.

Tak piszą dla siebie niewypowiedziane wiersze, ona realna, on zanurzony w ciszy.

 

 Chorzy w śpiączce leżą w swoich łóżkach, są sztucznie karmieni przez sondy. Często poruszają ręką, otwierają oczy, patrząc przed siebie, maszyny do których są podłączeni rejestrują oddechy, bicie serca, tętno. Czasem ziewają czy wzdychają. Są w fazie czuwania, ale zdarza się, że wykonują jakiś gest, pomrukują. Tak jak każdy zdrowy człowiek przez sen.

 

                       

                                                                                                                     „…tyle razy błagałem słońce o pomoc…”

 

Pokój 305 w dwupiętrowym budynku Polskiego Radia Białystok  przy Świerkowej 1 też śpi. Dorota Niebrzydowska wchodzi tu powoli, wzdryga się, bo zimno. Komputer jest zasłonięty folią, to pozostałość po remoncie. Na ścianie -długa półka z książkami, cieniutkie obwoluty, widać, że zbierał to pasjonat słowa. Pozbierane płyty, wycinki, kartki z notatkami. Wszystko czeka. Nikt tu nie wchodził od kilkunastu tygodni. Zimno przeniknęło ściany, weszło między książki, skryło się w dwóch kartonowych pudłach, do których pospiesznie wrzucono rozłożone na biurkach drobiazgi. Zostawił je tylko do następnego dnia, skończył program, miał wrócić w poniedziałek rano, razem z przyjaciółką z drugiej strony radiowego korytarza uporządkować tydzień. Kulturalnie, jak zawsze.  Dorota zamyśla się na chwilę, przyciska dłonie do oczu, zanurza w nich twarz. Zniknął. Milknie na chwilę. Przez niedomknięte drzwi wsuwa się świszczący podmuch wiatru.  Myślę czasem, mówi cicho, gdzie znika człowiek, który śpi. Gdzie chowa się potęga jego wyobraźni, moc kreacji rzeczywistości, w którą z najczarniejszych szpar wchodzą słowa malujące obrazy…Kto na tę krótką chwilę wymazuje nas z realności? Zawiesza głos, a niewidzialny malarz rozstawia sztalugi, żeby bez słów zapisać wszystko.

Gdyby chciał uchwycić tę scenę, najpierw narysowałby falistą linię książek nad pustym biurkiem. Potem rzuciłby nieruchomą palmę na jasny blat. Wyrastałyby z niej jak łodygi dlaczego-wykrzykniki. Dorota dorzuca do nich kropki.

Wiesiek miał taką łatwość opowiadania świata, właściwie tworzył go na bieżąco. Czasami dziwiliśmy się, że tak szybko zderza ze sobą słowa w felietonach. Dostawał zlecenie, znikał na godzinę w swoim pokoju, żeby wyjść z gotowym tekstem do odczytania na antenę. Był wszechstronny w radiu: prowadził audycje, zajmował się bluesem, pisał komentarze. Znał się tak samo dobrze na sporcie jak na kulturze. Lubił swojego DAT-a, na którym zapisywał głosy. Nie kasował ich, tylko archiwizował, teraz w szufladzie mnóstwo niepotrzebnych nagrań. Cos trzeba będzie z nimi zrobić…

Wybudzić się ze śpiączki? Ostatni przypadek to przebudzenie Jana Grzebalskiego po 19 latach.  Albo Terry Wallis, który po 20 latach, odkąd zapadł w sen, nagle obudził się i zaczął mówić.

 30–40 procent ludzi, którzy wyszli ze śpiączki, twierdzi, że pamiętają, co się działo wokół nich w czasie sprzed wybudzenia. Pacjent, który zapadł w kilkutygodniową śpiączkę po transplantacji serca, opowiedział, że jego stan był ni to snem, ni jawą. Wiedział, co się wokół niego dzieje, ale wydawało mu się, że leży na polu bitwy i ze strachu przed wrogami musi udawać martwego. Dowiedziono, że każdy najmniejszy gest ze strony człowieka w śpiączce (np. ruch palcem lub przyspieszenie oddechu) może być próbą nawiązania kontaktu.
                                                                                                     

 

                                                                                                               ” lecz nagle cicho/ni oddechu/jęku westchnienia ani/ szeptu…”

 

Bardzo długi korytarz, jak zawsze w szpitalu. Na oddział intensywnej terapii trzeba zejść schodami trochę z boku od głównego wejścia, potem na środku wyrasta ściana, dwa korytarze do wyboru, z lewej i prawej strony. Instynktownie wybrałem ten po lewej, mówi Wojtek Grzechowiak. Ma piękny i głęboki głos, przyzwyczajony do mówienia wierszy. Radiowiec, który wyjechał do Warszawy, ale ciągle związany  z Białymstokiem- wraca tu często do rodziny. Stoi przed drzwiami.  Cisza wiruje w uszach, naciska na mózg.  To było przedziwne, bo zupełnie nic nie wiedziałem o Wieśku, a na początku grudnia przyśnił mi się w tak dziwny sposób, że musiałem tu przyjechać. Śniłem, że wjeżdżam windą gdzieś wysoko w  górę, było tam mnóstwo pokoi i ludzi. Zaglądałem do każdych, aż nagle zauważyłem, jak zaaferowany Wiesiek  tłumaczy komuś sztukę. Reżyserował ją. Kiwnąłem głową, odpowiedział. Był w swoim żywiole. Bardzo szczęśliwy, naprawdę. Zapracowany. Dałem mu znać, że nie będę przeszkadzać i… zjechałem na dół.  Kilka dni później poczułem, że jest obok mnie, wiesz, czujesz czyjąś obecność, w głowie widzisz postać, wiesz, że to on. Domagał się czegoś ode mnie, wiedziałem, że mnie wybrał, żeby uspokoić bliskich. Postanowiłem przyjechać tu, żeby zobaczyć się z nim i przede wszystkim powiedzieć rodzinie, że wszystko wie, widzi i jest rozdarty. Ale też bardzo szczęśliwy. Zaznał tego, co nadzwyczajne, nie chce wracać. Tam jest dobrze, ale czuje, dlaczego ściągają go za każdym razem w dół. Tęsknią, chcą żeby wrócił.

     Tylko, że to nie oni zdecydują, co dalej. Zobaczymy, co wybierze. 

 

                                                                                                                      „…wtedy żegnam się znakiem wiersza…”    

 Sen z Wieśkiem w roli głównej śnią przez te sto dni radiowi koledzy Wiesława-Krzysztof, Agnieszka, Doroty, Jolanta, Włodek, Iza, sprzątaczka Ania. Śni im się intensywnie, kolorowo, realnie. Jednej nocy potrafi przychodzić  do kilkorga zasypiających kolegów z radia. Nie tylko tych, którzy myślą o nim często, rozmawiają, pocieszają się nawzajem. Wskakuje w najróżniejsze  głowy, układa się w mózgu bez względu na  stan uspokojenia i snu. Wszyscy bardzo realnie zapamiętują te odwiedziny.Dorocie uciekał. Nie umiała go dogonić. Katarzynie przyśniło się, że wrócił. Wszedł do radia w momencie, gdy zbieraliśmy pieniądze na koncert. I rehabilitację. Pięćdziesiątki fruwały po pokoju, były zupełnie bez wartości. Wiedzieliśmy, że obudził się tylko na chwilę, że za moment znowu zaśnie i to na zawsze. Trzeba zawołać żonę,  krzyknął ktoś, inny sięgnął po słuchawkę, reszta rozpierzchła się na cztery strony. Wszyscy płakaliśmy. Katarzyna zamyśla się. Chyba był wtedy zły, że ukrywaliśmy przed nim tajemnicę– dodaje po chwili. Sen z Wieśkiem dręczył też Izę Serafin. Ścisza głos, kiedy o tym opowiada.  To była ogromna sala, szereg poprzykrywanych kocami łóżek i on. Leżał w ubraniu, samotnie, przygnębiony i zrezygnowany. Co się stało? zapytałam, a on odpowiedział, że jest mu bardzo, bardzo smutno.  „Wywietrzę Ci salę, wyjdź na chwilę”, poprosiłam, i sen wtedy znikł. A potem…może to znak, może przypadek, znalazłam podczas radiowych porządków książkę w szarych okładkach. Wszystkie inne wrzuciłam bez dodatkowego oglądania, tę jedną otworzyłam. To była ksiązka z dedykacja od Wiesia. O lęku przed śmiercią

 

Uszkodzenie ludzkiego mózgu nie jest nieodwracalne. Niektóre miejsca mózgowia mogą pełnić rolę „części zapasowych” i przejmować funkcje tych obszarów, które uległy uszkodzeniu. Co więcej, mózg potrafi się regenerować tworząc nowe połączenia. Dlatego wszelkimi metodami trzeba próbować skłonić pacjenta do tego, by ze śpiączki przeszedł do czujności. Pomagają w tym leki pobudzające mózg, muzyka, głosy, dotyk. Znajomi, rodzina i przyjaciele.


                                                                                                                       „…więc jak to/otwierasz ciszę i już?”

 

Maszyny miarowo odliczają impulsy życia. Aparat do pomiaru ciśnienia tętniczego krwi, do pomiaru rzutu serca, do monitorowania ciśnienia wewnątrz czaszkowego…Stymulatory, defibrylatory, urządzenia do ssania. Zawinięty w kable, podpięty do wielkiego monitora Wiesław Szymański przyjmuje gości. I to on ma dla nich prezenty. Andrzej Lechowski dostał wielką łzę, kiedy przyjechał po raz pierwszy odwiedzić swojego dawnego kolegę sprzed 40 lat. Spłynęła po milczącej  twarzy poety. Potraktował ją jak słowo z pewnego wiersza.  Nie chce powiedzieć którego. Markowi Sobczakowi, z którym wymienił  prawie siedemset emaili, a ostatni na cztery godziny przed zawałem, chciał podać rękę. Może nawet chwycić i wyjść? Przecież Marek przyjechał otworzyć ich wspólną wystawę, Wiesław tak na nią czekał. Katarzyna oddałaby wszystkie radiowe wschody słońca za jeszcze jeden uśmiech poety, gdy wreszcie, po trzech tygodniach siedzenia pod salą szpitalną zdobyła się na odwagę stanięcia obok niego. Naprawdę się uśmiechnął, nawet aparaty odnotowały skok ciśnienia, widziała to na własne oczy. Dla żony poeta w udręczeniu składa słowa wiersza. To nowy sposób komunikacji, pozbawiony słów, intonacji, barwy, pauzy. Jest tylko dramaturgia i autor.

Kiedy mija codzienna godzina odwiedzin, gdy sala szpitalna pustoszeje, a on zostaje sam na sam- zapada w sen tych, którzy chcą go zrozumieć. I w udręczeniu pisze wiersze dla nich.

 

                                                                       „ leżę na tym kobiercu/ nagi (…)aż moje ciało/  wielki latawiec/odpływa na obłokach dźwięków w cichość”

Barwna plama z wyraźnym konturem jest na obrazach Marka Sobczaka, znanego malarza, z którym Wiesław kontaktował się po raz ostatni przed  snem. Cztery godziny wcześniej, tuż przed północą, Wiesiek  wysłał mu mejlem sprawozdanie z niedzieli: z radiowego programu, z marzeń o kolejnej książce z felietonami. Obrazy Marka, wiszące na ścianie jego gabinetu były świadkami tego, gdy po raz ostatni wciskał przycisk „wyślij” i  kładł się spać.  Marek Sobczak, który nie zgadza się na upraszczanie myśli, słów i sztuki, otworzył ten list, gdy Wiesiek już wisiał na linie nad przepaścią nieistnienia. Odznaczył ten list pod numerem 657. Tyle maili wymienili przez lata przyjaźni.,

Ostatni? Skoro sztuka jest metafizycznym doznaniem, może właśnie teraz jest dobry czas na prawdziwe wymienianie uwag o życiu? Teraz, kiedy realność czasu Wieśka rozmyła się w nieznanej czasoprzestrzeni. Czasem ścigają mnie pytania filozofów, zmagam się z nimi szukając odpowiedzi- kto z nas śni, on czy ja? Skoro sen to przebudzenie, czy mają znaczenie moje ludzkie umiejętności pojmowania świata zmysłami? Który z nas prawdziwie teraz odbiera to, co ważne? Nietrudno wyobrazić sobie Marka, jak przemierza pustynne piaski, jak atakuje go zewsząd nieznośne gorąco Egiptu i zadręczają głosy słyszane w głowie. Gorzej z odpowiedzią, który z nich  teraz może pełniej  odbierać sztukę, wcześniej wspólnie kontemplowaną   I czy jest jakiś punkt wspólny?

                                                                                                                     „…nie płacz/ przecież to noc zmartwychwstania…”

Sen. Tak. Ciągle nam się śnił. Wciąż zabierał nas do swojego świata. Albo wskakiwał do naszego śnienia. Pewnego dnia, we wtorek,  26 lutego pomyślałam, że muszę do niego pojechać. To był wieczór, mówi Dorota, ta od kleksa na pustym biurku w chłodnym pokoju. Nikt nie mógł, wszyscy mówili, może jutro? wiem, że Katarzyna i Krzysztof umówili się na czwartek. Trochę trudno było  jechać samej i stanąć przy nim, takim bezsilnym, ale pojechałam. Gorączkował. Wzięłam go za rękę, żeby dać mu trochę mojej siły, czułam że jest obok mnie i jej potrzebuje. Tylko….nie zrozumiałam, po co. Dowiedziałam się tego dopiero następnego dnia rano.

Wojtka nawiedzał w snach jak w realnym życiu. Może dlatego, że od zawsze fascynował się mędrcami wschodu, a zwłaszcza mędrcem milczenia Maharshi, do którego przyjeżdżało mnóstwo ludzi, żeby w milczeniu wymienić myśli? To rozszerzało pole widzenia, taka medytacja. I to przytrafiło mi się także z Wieśkiem. Przychodził do mnie jak spał, bo może wiedział, że zrozumiem wszystko?

Błąd naszej zachodniej cywilizacji polega na tym, że uważamy, że to ciało ma duszę, a to przecież odwrotnie, dusza dostaje ciało. Żeby to odczuć, musisz być czystym, pozbawionym wszelkich szumów codziennych zmagań, musisz spotkać się ze sobą w ciszy i w tej ciszy raz jeszcze dotknąć tego, co ważne. Nie da się tego odczuć, będąc zanurzonym w te wszystkie działania zewnętrznego świata. I dlatego ten sen. Wiemy o sobie tak niewiele, ani jaka jest nasza energia, gdzie mieści się wyobraźnia, czym jest świadomość. Doznajesz tego na głębszym poziomie, gdy jesteś już tylko duszą.  Nassim Haramein, fizyk kwantowy, powiedział kiedyś, że człowiek jest tylko zagęszczonym światłem, grudkami światła zlepionymi…no właśnie, czym? Skoro Bóg jest wszystkim, wielkim umysłem- to pytanie jest doskonałe i bardzo proste. My, drobiny światła, obniżamy wibrację, przyoblekamy duszę w ciało i na moment schodzimy w dół. Jesteśmy więc wibrującym światłem, a nasze ciało poddane jest duszy,  dusza  zaś jest wieczna. Wiesiek znalazł się w świecie bezcielesnym, ale wciąż wibruje jeszcze na dole.

 

Znany psychiatra i psycholog, Arnold Mindell badał ludzi pogrążonych w głębokiej  śpiączce.. Zdolność do nagłego przebudzenia zależy od tego, jak bardzo jest uszkodzony ich mózg. Przebudzenia zdarzają się, ale najczęściej tuż przed śmiercią. Ci, którzy się budzą, cieszą  się z tego, że mogą powiedzieć kilka słów.

 

                                                                                   „…wszystko co chcę ci powiedzieć/ pęka we mnie/ oddechem lasu/  i szeptem łąki…”

 

Dostałem od niego ten tomik w 1995 roku, zobacz –mówi Wojtek Grzechowiak– napisał w nim „dzięki za pomoc i dobre myśli”. Miałem chłodny stosunek do jego poezji, nie do końca rozumiałem. Mówiłem, cudne to jest, ale ja nie bardzo wiem o co chodzi. Dopiero teraz, kiedy zasnął zrozumiałem. Musiał dopełnić poezję swoim życiem, żebym zrozumiał.  Wszyscy, których dotknął swoim snem tez tak myślą. Jego poezja  stała się  czystym przekazem, a w wierszach, zwłaszcza tych pierwszych i ostatnich najwięcej jest szukania właściwych słów.Popatrz na jego wiersze, te do Ostrobramskiej i te o Wilnie, są najpiękniejsze. Może wiedział, że trafia w samo sedno i że to  ta niewidzialna siła, która nas, drobiny światła,  zlepia, przyciągała  i  każe tak pisać? Rzeczywiście, w swoich wierszach Wiesiek dotyka metafizyki, ale dopiero jego dramatyczne odchodzenie uzmysłowiło nam jeszcze jeden istniejący świat, poza tym realnym. Mam kilka ulubionych wierszy Wieśka- dodaje Wojtek– odnajduję w każdym przeczucie szerokości sfer. „Na wysokości istnienia, pisał Norwid, jest taka sfera tajemna. Wielki przestwór, widać tylko szczyty gór, a to, co na dole skryte jest we mgle. I to jest nasza rzeczywistość. Wiesiek wiedział to, czuł ogrom możliwości tego istniejącego nie-istnienia, tylko nie u miał tego nazwać i strasznie się męczył i dążył do przejrzystości słów.  Te nasze sny, sygnały, kiedy Wiesiek był jedną nogą po tamtej stronie, dały sporo do myślenia niedowiarkom Wielkiej Przestrzeni. Pytaliśmy o to, czym jest nasze życie, gdzie wędruje wyobraźnia, kto kumuluje naszą energię, gdy śpimy, dokąd zmierzamy.   Mam wrażenie, że po tej drugiej stronie jest pełna radość nazywania rzeczy po imieniu. A nawet milczenia w tym stanie, w którym się znajdziemy. W tajemnicy życia potykamy się o to najważniejsze: po co to wszystko, ten bieg, to zmaganie, tyle cierpienia. Być może Poeta chciał nam dać wcześniej wiadomość, że wszystko ma swój głęboki sens?

Kiedy Wojtek mówi, do radiowego pokoju znowu wpada jasny promień, rozświetlany białym śniegiem na drzewach. Jest koniec marca, zima daje się porządnie i długo we znaki. Ta biel rozjaśnia. Rozświetla słowa Wojtka. Dzięki niemu możemy obudzić się jako ludzie, dodaje – miękka wibracja głosu wypełnia gościnny salonik przy Świerkowej.

Jest cicho.

Wróć do swego serca.. Do swojej intuicji. Czuj, nazywaj.

On nazywał rzeczy z wyprzedzeniem. Swoim zaśnięciem paradoksalnie, budzi nas do bycia prawdziwymi ludźmi. Za bardzo podzieliliśmy nasz świat.

Tyle wiemy o ciele, o świadomości, czas poznać naszą duszę. Zanurzyć się w nieskończoność.

                                                                                                  „…nawet gdybym odwrócił ten wiersz/nic by się nie stało…”

 

               Naprawdę chcesz poznać ten ostatni sen? Był taki realistyczny. Wiesiek siedział przy stoliku, byliśmy na kawie. Jest mi tu tak dobrze, powiedział. Nie wiem co robić, zastanawiam się.Waham się. Zadzwoniłem do jego żony. Umówiliśmy się  jeszcze raz, po świętach. Na 27 grudnia. Przyjechałem z Warszawy, wiedziony jakimś dziwnym instynktem, koniecznością, postanowiłem pojechać na OIOM, jeszcze raz. Mimo, że to strefa zamknięta wszystkie drzwi stały otworem. Przez nikogo nie zatrzymywany wszedłem do niego, lekarze tylko na mnie patrzyli. Dotknąłem jego reki, a on otworzył oczy  i spojrzał na mnie. Zrozumiałem, że Wiesiek wie, że tu jestem. Mam wrażenie, że czuł. Nie mógł nic zrobić ze swoim ciałem, bo to tylko powłoka, ale wszystko widział.  To było 27 grudnia. W długiej rozmowie z Joanną dowiedziałem się, że jej tez się śnił, prosił o cierpliwość i dwa miesiące na decyzję. Wyjechałem pewien, że to pożegnanie.  Piękne, klarowne i czyste jak jego wiersze doświadczające metafizyki nieistnienia. Metamorfozy zaśnięcia.

                                           Teraz już mi się nie śni.

 

 

Wiesiek zmarł dwa miesiące później, 27 lutego 2013 roku.

 W tekście wykorzystano fr. wierszy Wiesława Szymańskiego