Leżała wśród książek, które musiałam oddać. Niewyraźne zdjęcie na stronie tytułowej i dwie
odwrócone wobec siebie szóstki są z innego życia, a przecież głowę daję, że to było niedawno. Nazwiska,
adresy, numery telefonów- wszystko ułożone tak, by książka telefoniczna mogła spełniać jedną rolę:
służyć. Zabrałam ją z Łomży z sentymentu, bo mama kolorowym mazakiem zaznaczyła kilkadziesiąt
(wśród tysięcy innych) numerów telefonu. Ten plasterek nierównej linii, częste dopiski, zagięte kartki –
ślady dawnego życia – nie pozwoliły mi rozstać się z pomarańczową, bibułkową książeczką, którą kiedyś, co roku wypuszczała Telekomunikacja Polska.
Wygnieciona i z dopiskami leży teraz obok mojej komórki, bezużyteczna i prowokująca do pytań- aż tyle
wrażliwych danych dostępnych od ręki? I nikt tego nie wykorzystywał przeciwko?
Dryń, dryń…Czy to TAXI KOWALSKI?
Przedzieram się przez skórę czasu, rozcinam fałdy wspomnień. Wystarczyło wykręcić 86 21632… by
taksówkarz podjechał pod dom. Mama nerwowo wyglądała z obu stron Bema, bo nie umówiła się, czy
taksówkarz stanie od strony balkonu czy klatki. Niepotrzebnie, bo pan Kowalski był jak książka
telefoniczna, współczesna nawigacja, a także jak wizjoner, który czyta w myślach ludzi. Taksometr
pracował, zasapana mama podawała cel i zaczynała się podróż pełna rozmów… Zazwyczaj przystanek
docelowy to była ulica Sadowa, miejsce jej pracy. Albo działka czy katedra- ukochane, do których się
śpieszyła. W pozostałe- chodziła dla zdrowia i- oszczędności.
Do fryzjera ( Beata 86218119…) też szła na piechotę. Osiedla Południe rozrastało się powoli, a my
zamieszkaliśmy na końcu jego najstarszej części. Pani Beata przyjmowała w piwnicy bloku przy
Reymonta, tuż obok pomieszczenia protetyka i magla. Salony jeszcze wtedy nie istniały, czas był przaśny
i szaro-bury.
Przeglądam Książkę Telefoniczną sprzed trzydziestu lat, aż gęsto w niej od zakładów fryzjerskich- ale
obok pań Iren, Krystyn, Anet i Sabin – reklamują się też mistrzowie nożyczek, fotografii, blacharstwa,
instalacji sanitarnych, krawcy, ubezpieczyciele; naprawiacze maszyn biurowych, pralek automatycznych,
wag. Zakład odnowy biologicznej jest tylko jeden, ale pewnie trzeba szukać inaczej, może pod zakładem
kosmetycznym?
Sprawdzam. Dryń, dryń.
Wszystko mnie tu wzrusza-prostota zawodów, użytecznych i bliskich ludziom. Niewyszukane nazwy,
które mówią wszystko. I ta zwyczajna, zapomniana, zmieniona, odległa proza życia. Czy Zakład
Masarniczy z Małachowskiego jeszcze istnieje? Czy moda na wege nie kazała aby panu Mieczysławowi
zamknąć sklepu?
Dryń, dryyyyyń. Cześć Kazik! (86 21887…) Numer do wujka podkreślony jest na żółto. Choć właściwie
łącza między Bema a Kołłątaja były rozgrzane do czerwoności. Codziennie dzwoniło się do siebie, raz w
tygodniu chodziło się na herbatkę i coś mocniejszego. Ciocia Terenia nakładała korale, malowała urocze
kreski na brwiach. Mama piekła ciasto lub babkę ziemniaczaną, a wujek razem z tatą rozmawiali przy
gadającym telewizorze i szkle. Domy były rozgrzane śmiechem i kłótniami dzieci, złaczonych więzami
rodziny, która spotyka się regularnie. Kiedy zamykam oczy czuję pulsujące serce tych cyklicznych wizyt.
I światło. Piękne wspomnienie.

Dryń.
Chcę czytać tę książkę telefoniczną tak, by numery były jak zaklęcia. Bym mogła wykręcić 184154 i
dodzwonić się do sąsiada z pierwszego piętra, Stasia Kojro, ciut tylko młodszego ode mnie, i nadąsana
powiedzieć, że mama kazała mi go odebrać z lekcji religii w katedrze. Chcę, by znowu był początek lat
osiemdziesiątych, dwa kucyki na moich włosach i piegi na pyzatej buzi Stasia. I nawet dąsy, a niech tam.
Ale jest czterdzieści lat później, dawno zgubilam gumki, a Staś…od dawna zagląda do mnie tylko
stamtąd.
Ale pod 8621873…na pewno odbierze mama Gosi, pani Celinka. Wraz z Ryszardem, tatą mojej
przyjaciółki, ciągle mieszkają na Prusa. Przed świętami zaglądam do nich, zdziwiona, że czas jest dla nich
tak łaskawy, dobry, cierpliwy, nie szuka złego, tylko weseli się w prawdzie. Rodzice Gosi są jak most,
który rozwieszam nad przepaścią, z której wygrzebuję czas zaprzeszły, miniony. Lubię stać z nimi na tym
moście, pełna nadziei, że się nie zgubiłam w świecie.

Pomarańczowa książka woła mnie cyframi zestawionymi w ciągi. 2163291 to numer na pocztę. Ciekawe,
dlaczego rodzice go zaznaczyli? Jakich listów oczekiwali? Kartek i przesyłek? Przekazów czy
telegramów? Uśmiecham się, bo moje dzieci nigdy nie doświadczą czasu oczekiwania na list. Radości z odbierania od listonosza pieniędzy, telegramu z ważną wiadomością. To tylko trzydzieści lat. A jednak-
czas wywinął pod podszewkę wszystko co było wtedy treścią codzienności.

Drrrrrryyyyyń

Mateusz i Natalia pewnie zdziwiliby się gdybym przeczytała im tę starodawną książkę, zapisaną
druczkiem baz kontaktowych, nazwisk i imion, zawodów i tytułów. Ich dziadek, mgr pedagogiki Ludwik
Żelechowski z Bema 7 też w niej jest. Wraz z nieistniejącym numerem kontaktowym. Czyż to nie
paradoks dziejów, że wszystko znika, ale litery na kartce są nieśmiertelne?
Dryń…Czy to numer 862182485? Restauracja „Quattro”? Chciałam zamówić stolik na wigilię, proszę
ustawić dużo dodatkowych naczyń, bo lista nieobecnych ciągle się wydłuża. Poproszę o przepyszną
kapustkę i pierogi, jak wtedy, gdy byłam u was ostatni raz z mamą, jedenaście lat temu.
Ach, to pomyłka? Nie ma już restauracji na Mazowieckiej, a numer, wiadomo. Nieaktualny.
Nie ma kuśnierza Truszkowskiego, zniknął Kurier Podlaski. Nie dodzwonię się do baru gastronomicznego
„Na telefon”163939. Ani na Cabo Company, zresztą nawet nie wiem, co to było. Szeleszczą kartki,
którymi przekładam historię mojej dawnej Łomży. Ten spis telefoniczny, który leży wśród książek do
oddania jest moim pulsem przeszłości, z liniami papilarnymi numerów do miejsc, które zniknęły. Ale
ciągi cyfr wyznaczają – jak kompas- drogę do celu.
Dotykam nazwisk, adresów, telefonów. Oto sfatygowana książeczka zafundowała mi piękną
sentymentalną wyprawę, tam gdzie już dojść nie można- do krańca światów.
„Połączenia z abonentami centrali województwa łomżyńskiego uzyskuje się przez wybranie pełnego
sześciocyfrowego numeru telefonu”
– napisano na pierwszej stronie spisu. Dryń, dryń.
Dryń, dryń, dryń.

To wehikuł czasu, nie książka telefoniczna, myślę i -ustawiam ją w centralnym miejscu mojej
biblioteki. Niech cieszy oko. I muska wspomnienia. I ozdabia moje dawne i teraźniejsze życie.
Dryń, dryń, czy to telekomunikacja? Dziękuję Wam, że mogę zatelefonować do swojej przeszłości.