Decyzja zapadała powoli, długo próbowała ze mną walczyć. Po mojej stronie było jednak uzbierane w mozole czterdzieści tysięcy i wreszcie skończona terapia po nieudanym małżeństwie. Remontuję- krzyknęłam wreszcie zwycięsko i wdrożyłam machinę, która zmieliła niejednego.
Majstrowie „Na sto procent” wkroczyli 1 lutego i była to jedyna firma odprowadzająca podatki, potem już tylko przelewy ręczno-kieszenne, żadnych śladów na koncie. „No co pani, żyje na innej planecie? Na konto? Jaka umowa, dogadamy się”- mówili kolejno hydraulicy, cykliniarze, stolarze, panowie od żaluzji, panie od firanek i sprzątania.
Przez półtora miesiąca grzecznie wyprowadzona z mieszkania, obserwowałam jak praca wre…do czternastej, żeby mogli zdążyć na drugą budowę. Ja tez biorę nadgodziny– tłumaczyłam pana Michała, ciesząc się z pomalowanych ścian. „Ale ten sufit to pęknięty był, chyba trzeba coś z nim wcześniej zrobić”-zapytałam nieśmiało jego starszego pomocnika. „Że niby co?”– rzucił arogancko znad trzeciego w mojej krótkiej obecności papierosa. „Pani, ten sufit taki krzywy, że tu trzeba szpachlować całość, no nie za takie pieniądze. To będzie z tysiaka, półtorej więcej. Reflektuje pani?”
Zmęłłam niewłaściwe użycie liczebnika w ustach, a w kieszeni pustkę po pieniądzach. Nie miałam nawet półtora złotego przy sobie, więc sufit został tylko zamalowany po naprawdę obfitym zacieku z poprzedniego zalania. Trudno. Nie będę patrzeć w sufit, przecież po terapii jestem!
Najgorsze przyszło na koniec. Wróciwszy do domu, w Wielkim Tygodniu oczekiwałam na niezbędne drobiazgi, które pozwalają godnie żyć. Na przykład drzwi do łazienki, żeby nie świecić gołym tyłkiem przy dzieciach, które przyjadą na święta. Albo kuchnię, żeby wreszcie znaleźć widelec wśród starych dekoracji wyniesionych na balkon, no i upiec jakąś babkę na Wielkanoc. Pierwszy przyszedł stolarz. „A kto pani robił te ściany? Toż my się tu nie zmieścim z blatem!”-powiedział w Wielki Wtorek i mocował się z nim do Wielkiego Czwartku. Kiedy wyszedł, zostałam z niepodłączonym zlewem i dwoma dniami do świąt. Hydraulik Teodor, ubłagany na klęczkach, zrobił mi łaskę (dobrze przeczytaj!)jeszcze tego samego dnia. „Kto montował pani tę kuchnię? Syfon nie zmieści się w szafce kuchennej, trzeba kupić nowy.” Jedyny czynny sklep w okolicy miał moją wewnętrzną blokadę wojenną, bo nie wycofał się z Rosji , ale nie miałam wyjścia. Wybacz, Ukraino, powiedziałam, biegnąc na dział hydrauliczny.
I kiedy wszystko zostało zamontowane, pan Teodor wyszedł bogatszy o kilkaset złotych- włączyłam zmywarkę. Ostatecznie był już Wielki Piątek, czas mycia duszy. Niech najpierw umyją się naczynia z dwumiesięcznego wygnania balkonowego- zdecydowałam szybko, ale zmywarka pobrała wodę i zaczęła głośno piszczeć, świecić światełkami i buczeć. O, nie, dziś nie czas na dyskotekę– pomyślałam, dzwoniąc do do pana Michała od remontu. „Ja zrobiłem wszystko jak trzeba, życzę wesołych świąt”. Pan Marek od mebli długo nie odbierał, czułam, ze drapie się mozolnie po głowie, szukając wolnego terminu. „To po świętach wpadnę, dobrze?”. Hydraulik Teodor kazał reklamować zmywarkę. „Pani, teraz to takie robią, że we łbie się nie mieści. Moja stara ma już sześćdziesiąt cztery lata i dalej na chodzie. No, poważnie, jakby co- widzimy się we wtorek, dobra? Ale spróbuje pani z reklamacją. W Wielką Sobotę sklepy rtv działają do 12.”
Moje święta zawisły na rurze, która nie odprowadza wody.
Wszystkie książki świata, przeczytane przeze mnie nie znały odpowiedzi na pytanie- jak żyć w takiej sytuacji. I co dalej?
Ale w sytuacjach naprawdę ekstremalnych przypominamy sobie o rzeczach najprostszych, nieprawdaż?
Zapukałam więc do sąsiada przez drzwi. „Janusz, pomóż”- poprosiłam, a on sięgnął do swego nieprofesjonalnego zestawu z Ikei, odkręcił rurę odpływową, wyjął zatyczkę i powiedział „Zapomnieli wyjąć, fachowcy. Kto Ci robił ten remont?”