Wibrująca planeta mojego syna już opuściła dom rodzinny, nowy, po remoncie i zamieszkała w innej galaktyce. Odprowadziłam ją wczoraj po drodze niemlecznej na dworzec PKP, gdzie umościła się z bagażami na siedzeniu opóźnionego pociągu i odjechała. Długo później syn napisał, że dojechali, kot spał po drodze, ciasto się nie skruszyło, Warszawa przywitała ich ciemniejącą wiosną. I że czekał na nich jakiś inny dom, pełen rzeczy i zostawionych na chwilę spraw. Ucieszyłam się, że są już u siebie, rozkładając po równo smutek i ulgę, wracając do swojej, nieśpiesznej przestrzeni.
Szara kotka wreszcie wyszła z szafy, nie polubiły się z młodym kociakiem, którego przywiózł mój syn. Tylko Lusia dawała radę, rekompensując sobie straty w dzieleniu się domem, w wolnym dostępie do trzeciej, pełnej smakołyków z Warszawy- miski.
Moja kuchnia- płonąca czterema palnikami – znowu ucichła. Przyglądam się uważnie stagnacji, w jaką wpada po czasie pełnym gotowości do unoszenia patelni placuszków z cukinii, żurku, naleśników i smażonych ziemniaczków z serem pleśniowym, barszczu z uszkami i kompotu. Jest w tym taka ludzka, że nawet czuję jak posapuje ze zmęczenia. Głaskałam wczoraj jej palniki, które urodziły nam tyle garnków z jedzeniem. Byłam wdzięczna.
Na znak rozbratu z czasem świątecznym na środek pokoju wyjechał wczoraj także odkurzacz. Ostatnie słowo zawsze należy do niego, więc za chwilę, jak skończę pisać- pozbieramy wspólnie okruchy Wielkanocy z dywanu i podłogi, wrzucając je do worka z przemielonym czasem wcześniejszym. Odkurzanie uczy przyjmowania z pokorą przemijania i wyostrza nadzieję, ze za moment mogą spaść kolejne ślady dobrych dni. Tylko brak kocha pustkę. Pełnia zawsze produkuje ślady, czule umieścimy je w paszczy elektroluksa.
A potem wrócę do wiosny, która mości się na krzakach. Ciekawi mnie iloma oczami zakwitnie magnolia? I czy spadający z dachu zwał śniegu nie uszkodził jej wiotkich gałązek. Czy pnąca róża, która różowiła maj- odbije się po przemarznięciu? Czy hortensja pani Wandzi wreszcie wypuści kaskady kwiatów? Kiedy odbije się z zasuszonej śniegiem bieli-trawa? I czy drzewka owocowe, które sama posadziłam, wreszcie wyskoczą w górę?
W czasie poświątecznym dziękuję tym, którzy ciepło o mnie myśleli podczas tej Wielkanocy, zaglądając do mojego opustoszałego ze słów domu. Wysyłam Wam garść nadziei, że wszystkie nienapisane teksty, niewypowiedziane słowa, niespotkane zdarzenia odbijemy sobie w przyszłości. Choć teraz nasze galaktyki wirują w jednym, znanym nam i wspólnym czasie- jesteśmy tylko trójwymiarowi i słabi. Zanurzamy się w banale sprzątania i odprowadzania na dworzec gości, za którymi rwie się dusza.
Wierzę w przyszły świat, w którym można latami patrzeć na kota siedzącego obok i patrzącego w okno. I w miliardy godzin na kąpaniu się w miłości najbliższych. W kwitnące wiecznie drzewka brzoskwiniowe i dawne, żywe koty, które nie muszą leżeć pod magnolią, tylko kładą się na szyi. Zanim jednak tamten- czas na ten świat z odkurzaczem, spacerem na działkę, tymczasową pustką na drzewach.
Trzeba posprzątać życie po świętowaniu.