Umieram każdej nocy. Wpadam w sen jak w nicość, dopiero rano łaskocze mnie słońce lub świt, w zależności kto bardziej dominuje w przestrzeni za oknem. Budzę się szybko i sprawdzam świat, dom pulsuje światełkami czekających na użycie wspomagaczy- telewizor, kuchenka, telefon, naładowane słuchawki, ekspres. Wstała- oddychają z ulgą koty, jak zawsze głodne, czekające na moją pobudkę. Życie wsącza się w moje martwe do tej pory myśli, pulsuje i cieszy. Wstają moje nogi i ręce, budzę włosy, żołądek sam wstaje i głośno woła.Raz jeszcze zwyciężyłam w codziennej potyczce ze śmiercią.
Nie pisałam tak długo, bo świat przelewał się przeze mnie, piętrzył w środku, zatrzymywał i odchodził. Londyn, Guardamar, Białystok, lotnisko z wiatrem we włosach od podmuchu boeinga i lotnisko z wiatrem we włosach od szybkiej jazdy na rowerze. Angielskie kwiaty w supermarketach i chabry na mojej działce, uśmiech Natalii i Gosi, Mateusza, Klaudii i Evelyn. Uśmiech nieznanego Dawida w samolocie, który leciał do LA z nadzieją na wielką karierę koszykarza. Straszny weekend w mieście podczas Marszu Równości i cudowny dzień na angielskiej łące ze słonecznikami.
Nie pisałam tak długo, bo nie chciałam zalewać świata niepotrzebnymi słowami, pozwoliłam im leżeć w mojej głowie obok rodziców. Mama niemo rozplątywała moje myśli, odganiała strachy, porządkowała emocje. Tato niewidocznie zapisywał je w oddzielnych neuronach, rozdzielał synapsami, czyścił słowa, układał w pudełkach mojej głowy. Wstawałam jak nowa z tej małej śmierci, w którą wyposażył mnie Bóg. Mogłam tylko ugłaskać rozczochrane włosy i żyć.
I patrzeć jak płynie czas. Sierpień zaczął się na Northolt- wśród książek w pokoju Natalii znalazłam pamiętnik ze zdjęciami, który przygotowałam na jej długi wyjazd do Anglii. Chciałam zrobić mały skarbczyk, ze zdjęciami, pełen ciepła i miłości. Oto ja napisałam we wstępie, wklejając zdjęcie, jak trzymam ją na rękach, w promieniach wrześniowego słońca na balkonie. To ja miało być podwójne: ja piszące i ja czytające, ale przecież wspólne, bo krew z krwi, kość z kości. Moi najbliżsi– tu wkleiłam zdjęcia zakochanych babć, dziadków i rodzeństwa. Mój pierwszy chłopak– zdjęcie z wyrwanym w nastoletniej złości ważnym kolegą, a potem moje koty, zabawki, podróże– ze zdjęciami pospiesznie znajdowanymi w licznych albumach, bo pomysł na zrobienie pamiętniczka wpadl mi w ostatniej chwili, noc przed jej wyjazdem na studia.
Oglądałam ten mało staranny, niewielki pamiętnik myśląc, że życie weryfikuje nasze wielkie i ważne wydarzenia, podstawia nogi kiedy myślimy, ze coś jest na stałe i potrzebuje specjalnej oprawy. Na przykład ślubne albumy, co z nimi zrobić, kiedy ślub staje się przeterminowany, bo ślubny mąż zdążył ślubować już komuś innemu? Szafki pełne są nieważnych drobiazgów ze wspólnego życia, które minęło jak sen. Ot, przeszłość, i tylko tyle.
Więc album jest malutki, praktycznie to zapiśniczek nastolatki, z kartkami w jedną linię. Trzy listy najbliższych osób jak drogowskazy. I tylko tyle. Wiem, że zagląda tu często, widać to i czuć po tej niewielkiej książeczce.
Piszę o tym teraz, bo wydaje mi się istotne zrozumienie istoty świata. Tak długo nie rozumiałam na czym polega tu i teraz, chciałam zatrzymywać czas, bałam się straty i rozpaczałam. Tu i teraz to kot wyciągnięty na dywanie, jeszcze zielone liście lipy za oknem, Simply Falling w głośnikach i ja, pisząca te słowa, w koszuli, choć jest już trzynasta. Lub myśląca te myśli, żeby nie angażować słów. A przede wszystkim – spokojna radość, że ta chwila trwa. Zrozumiałam to zbyt późno, zatem mój dom pełen jest nazbieranych talizmanów, zatrzymujących czas: zdjęcia, pamiątki, książki, listy, drobiazgi. Miliardy rzeczy, które miały nie dać płynąć czasowi, szyderczo śmiejące się ze mnie, gdy wyciągam z kufra zjedzone przez mole ubranka moich malutkich dzieci. Pamiętniczek dla mojej córki zupełnie podświadomie stał się początkiem czegoś nowego, zrobionego impulsywnie, a teraz dostrzeżonego jako nowe życie.
Kiedy pozwolisz sobie na przepływ życia i śmierci przez siebie możesz dostać więcej. Constans tego, co może się zdarzyć, radość chwili, obecność Boga, który czuwa. Chcę wyleczyć się z pragnień, żeby więcej mieć, być, dać. Łąka ze słonecznikami na obrzeżach Londynu, tożsama z łąką na wjeździe do Białegostoku pokazała mi, że wszystko znajdziesz obok. W tu i teraz, i że nie słoneczniki są najważniejsze, tylko to jakim słońcem zaświecą w tobie te żółte, piękne kwiaty.
Nie zalewać świata niepotrzebnymi słowami- dlatego nie pisałam. Tylko to, co najważniejsze, zweryfikowane przez nocną śmierć we śnie. I czas.
Brzoskwinie dojrzewają i jest środek sierpnia. W Londynie zwyczajny dzień, a u nas święto, więc można w tu i teraz cieszyć się środkiem lata, słońcem, wakacjami lub tym, że jesteś obok, bo czytasz do końca ten tekst. Niech i dla Ciebie stanie się ważny. Czyść życie z przedmiotów, a w nocy niech Twoi najbliżsi po drugiej stronie delikatnie oczyszczą Twoje myśli i emocje. Życie pełnią w tu i teraz jest jedynym życiem, które nie męczy.
Dziękuję, że Pani Pisze.
To ja dziękuję, że napisała Pani te cztery słowa. Dobrze wiedzieć, że obok jest ktoś, kto doczytał do końca 🙂 Serdeczności wysyłam
Piękny i bardzo wzruszający tekst. Dorotko pisz bo robisz to tak, że porusza człowieka do samego końca, wszystkich jego cząsteczek.
Jestem Ci wdzięczna bo obudził mnie z letargu i zainspirowal do rozmyślań o moich korzeniach
I ptzekazaniu tego córce.
Dziękuję Ci.
Asiu! Dzieci są najwspanialszym skarbem jaki mamy. Tak dobrze jest patrzeć, że to czego nauczyliśmy, co, w dzikiej młodości odrzucają-potem zaczyna być dla nich takie ważne.
Pisz dla niej zapiski codzienne. Kiedyś będzie ich szukać 🙂