Nawet imię mają to samo, krótkie, mocne. Jak rozkaz- idź za mną. W chrześcijaństwie znaczy tyle co kamień, skała. Petrus, Piotr. Jeden to baczny obserwator chmur. Lubi ich przepływanie po niebie, ulotność, różnorodność, niepowtarzalność. I to, że ziemskie, w przeciwieństwie do chmur galaktycznych nie są z metanu (jak na Uranie) czy (jak na Wenus)- z kwasu siarkowego. Tylko z romantycznych cząsteczek wody lub kropelek lodu. Nasze chmury– można wyczytać w jego nieśmiałym uśmiechu– są naturalne, jak człowiek. Którego też fotografuje, ale rzadziej.
Drugi to już tylko zdjęcia i czasem (nie)pamięć. Ale takie jest życie, lata odkładają warstwy zapomnienia o tych, którzy byli wcześniej. Co rok kolejna warstwa i kolejna, aż trudno się czasem połapać w tym, kiedy udało nam się zapomnieć o wszystkich. Szkoda, że nie można zrobić im teraz wspólnej fotografii. Jeden Piotr Sawicki, nazwijmy go Juniorem, byłby intrygującym mężczyzną z dużym siwym zarostem dookoła głowy, a drugi Piotr Sawicki, niech będzie Senior- postawnym panem z wysokim myślącym czołem. Zeskanowalibyśmy ich obok siebie i zapytali o najpiękniejszą relację jaka może się zdarzyć mądrym i dojrzałym ludziom. Relację ojciec- syn. O wspólną drogę, trudną podróż, by poznać dyscyplinę i prawa życia albo orientację w świecie. O męskie upadki i fascynacje. O trud dorastania w cieniu słynnego taty czy mierzenie się z przynoszącymi sukcesy pasjami syna. O starzenie się i dojrzewanie. O zbyt szybko płynący czas. I o miłość.
Junior, mimo, że ma już dobrze ponad sześćdziesiąt lat, w tej ostatniej kwestii jest ciągle jak dziecko. Wzruszają go ślady ojca, zdarza mu się płakać nad znalezionymi drobiazgami z jego życia, ot, choćby jak te, odkryte przypadkiem na murach Teatru Dramatycznego, wysokie na półtora metra, freski. Albo nie umie poradzić sobie z tęsknotą, choć zawsze stara się samego siebie uspokajać, że spotkanie niedługo, na pewno, tato. Czekam. Czekaj. A skoro już mowa o przekraczaniu granicy miedzy niewidzialnym a widzialnym światem, to tak, mógłby powtórzyć zdanie o promieniowaniu ojcostwa z dramatu Karola Wojtyły: „Ojcze mój, walczę o ciebie. Bądź ty we mnie, jak ja chcę być w Tobie”. Tymczasem walka toczy się też o to, żeby imię ojca było też nie tylko w nim. Ale i gdzie indziej.
Najpierw szuflada
Tu są zdjęcia i dokumenty. Ojciec w kapeluszu, z cygarem. I lalką. Amant, jak z filmu niemego, a zdjęcie jest z 1937 roku. Pan Sławicki tak fotografował – mówi Piotr Sawicki i, trzeba przyznać, jego ojciec to piękny mężczyzna, wysoki, z intrygującym spojrzeniem. Coś z niego emanuje i to chyba jest elegancja i …nonszalancja. We wszystkim był bardzo naturalny, w oglądaniu i w słuchaniu. Miał taki dar skupiania wokół siebie ludzi, jakąś charyzmę. Ściągał ich do siebie. Coś dobrego w nim było, potrafił ich sobie zjednać. Pamiętam, że ojciec nigdy z kartki nie czytał, zawsze wiedział, co ma powiedzieć. I zawsze tak mówił, że wszystkim dech zapierało. W kredensie, stojącym w niewielkim pokoju znanego białostockiego fotografika, nie znajdziemy wspólnego zdjęcia dwóch dojrzałych Piotrów Sawickich. Jest za to mnóstwo innych. Na razie wszystkie z Piotrem Sawickim seniorem. W teatrze, z lalkami, z wianuszkiem adoratorek lub przyjaciół. Obok dokumenty
O, możemy się uwiarygodniać. Oto dokumentacja. Muszę ją kiedyś porządnie ułożyć– Piotr Sawicki przewraca schowane do teczek legitymacje i zaświadczenia- „Instytut Teatrów Ludowych stwierdza, że Piotr Sawicki brał czynny udział w pracach kursu teatru kukiełkowego zorganizowanego przez Instytut Teatrów Ludowych w Białowieży”. Podpisał nie kto inny, a sam Jan Zawiejski Pierwszy teatr był tam, gdzie teraz jest Kino Ton. To był teatr miejski, zlokalizowany wspólnie z inną sceną- z Teatrem Dramatycznym. A tu jest 1950 rok i to już jest na Pięknej. Teatr mieścił się też w Klubie Kolejarza w 1951 roku. Ze starego zespołu jest Danusia Okłota – to moja sistra, jest pani Halina Kołpak, Waldemar Misiewicz- akompaniator i aktor, on grał na akordeonie. Był chirurgiem w Grajewie. A tu jestem ja wśród aktorów, tu natomiast pani Ela Piechocka… Późniejsze lata- „Zaklęty Kaczor” to gdzieś 1957 rok. Dzidek Gałecki, Janusz Piechowski. Wszyscy zostali w zawodowym teatrze, którym stal się Teatr Lalek. Białostocki. Wśród zdjęć jedno z zatrzymanym w kadrze ujęciem zespołowej pracy przy zniszczonym domu.
A tak aktorzy Teatru Lalek budynek przy Pięknej odbudowywali…Ten, w którym dziś jest Wersal Podlaski. Tam kiedyś była bożnica żydowska. Zdjęcia szeleszczą, migają zapomniane twarze, nieznane miejsca, może trzeba uważnie wszystkiemu się przyjrzeć i odszukać dawne ślady w dzisiejszym Białymstoku? O, a tu 1953 rok, gdzieś tam w terenie-jedziemy samochodem na spektakl. Ja sobie siedzę, taki mały.
Ojciec i syn. Podążaj moimi śladami, synu. Tato- zawsze jestem za Tobą.
A tu – kontynuuje Piotr Sawicki, Junior- była śmieszna sprawa, bo teatr lalek dostał samochód, wspólnie z teatrem dramatycznym. Z demobilu, wojskowy, tuż po wojnie. Walczyło o niego Mazowsze i pan Tadeusz Sygietyński miał do ojca pretensję, że to on wywojował ten samochód. A ci co go dawali, dwa teatry mieli z głowy, a nie jeden zespól pieśni i tańca. Choć duży. Śmieje się. W tym uśmiechu jest jak mały radosny chłopczyk. Tu był napis, zdejmowany, proszę spojrzeć. Teatr Lalek Świerszcz zamontowany na stałe, a napis Teatr Dramatyczny był dołączany jak jechali tamci aktorzy. Samochód wyposażono w agregat, bo teatr jeździł po całym województwie, nawet do miejsc, gdzie nie było prądu. Miał swoje zasilenie i mógł grać. Ja też jeździłem, dzięki temu poznałem całe województwo! Dzielnie ojcu towarzyszyłem, bo mi to szalenie imponowało. On wszystko z taką pasją robił…Zajeżdżaliśmy do maciupeńkich wsi, gdzie dzieci pierwszy raz widziały teatr, ojciec wychodził i mówił im- co za spektakl, o co w nim chodzi, po co przyszli do teatru. W salach gimnastycznych grało się, albo w kinie. Niezapomniane wrażenia.
Czy ktoś jeszcze pamięta takie spektakle? Grupę zapaleńców, którzy przyjeżdżali z teatrem do malutkich miejscowości i Piotra Sawickiego z lalkami zapowiadającymi wydarzenie? Jak wyobrazić sobie taki teatr na kółkach ze zmieniającą się tablicą? No właśnie. Wszystko zapada we wdzięczną niepamięć, z którą walczy od lat syn. A może to i coś więcej? Może w tych wspólnych wyjazdach czegoś zabrakło, więc teraz rozpaczliwie szuka się dobrze znanych śladów, żeby raz jeszcze stopą dotknąć kroków ojca i poczuć bezpieczeństwo. Można wyobrazić sobie dwóch Piotrów.Jeden plącze się pod nogami, ale zawsze blisko ojca. I drugi- artystyczny atleta. Ciekawe czy umiał podnieść swego synka jedną ręką, w drugiej trzymając marionetkę?
Ojciec rzeźbił, rysował, malował, a wcześniej robił dla swoich pięciu sióstr kukiełki ze szmatek- uśmiecha się syn na wspomnienie takiej ekwilibrystyki- I wszędzie go było pełno. Miał silnie rozwinięty zmysł pomocy słabszym. Jesienią 1937 roku gra w pierwszym założonym przez siebie i nauczycielkę Helenę Pacewicz teatrzyku lalkowym w Szkole Powszechnej nr 8, a zarobione pieniądze przeznacza…na pomoc ubogim dzieciom. Niespotykane i obecnie poświęcenie. Trudno się dziwić, że wprost od ołtarza, 31 sierpnia 1939 roku przyszły ojciec jedzie na wojnę. Piotr Sawicki Senior ma wtedy 34 lata. 17 września zostaje aresztowany przez Rosjan i wywieziony za krąg polarny. Jest w trzech łagrach, a potem, w 1941 roku trafia do polskiego wojska i razem z nim przechodzi cały szlak bojowy. To wyjątkowy żołnierz II Korpusu Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, bo także fotoreporter i twórca teatralny. Piotr Sawicki wyciąga starodawny czarno-srebrny aparat. Kodak Retina z dalmierzem, bardzo jasny, rewelacja na tamte czasy. Jej Królewska Mość wyposażyła dziennikarzy fotografujących w taki sprzęt. Ja tym aparatem pierwsze zdjęcia tez robiłem. Po wojnie może wyjechać do Australii, fotoreporter-żołnierz dostaje tamtejszą wizę. Ale z Londynu wraca do Białegostoku, bo tu czeka na niego żona, a przede wszystkim teatr. A w przyszłości również –Piotruś.
Piwnica Muzeum Historycznego
Znałem go jako dziecko, moja mama która lata całe spotykała się z Piotrem Sawickim seniorem, zabierała mnie w różne miejsca: a to do teatru, a to do Domu Kultury– przypomina sobie Andrzej Lechowski- i tam wszystkiego słuchałem, bo Piotr Sawicki miał życie jak no, epopeja.
To co mnie zawsze interesowało to były białostockie początki teatralne, te teatry nauczycielskie, które on przed wojną tutaj prowadził, ta bohema artystyczna, w której funkcjonował. Ja wiem, że to źle zabrzmi, ale nigdy mnie nie porywała, choć to wspaniała historia, przepiękna karta czyli wojenna tułaczka skończona w Londynie. Natomiast zawsze mnie interesowało, jak wrócił do Białegostoku. No właśnie- wojna wojną, tułaczka tułaczką, a dla Sawickiego teatr, sztuka, radość, którą mógł innym dać to było przesłanie życia. Teraz rozumiemy, dlaczego niektórzy nieśli na plecach karabin, a on niósł Kotka i Kajtka- to jest równoważnik tego karabinu. Zaraz je zobaczymy– uprzedza Andrzej Lechowski.
Skutek, który osiągał tymi działaniami był bardzo doniosły, bo w londyńskim archiwum Sikorskiego jest –złowrogo żeby to nie zabrzmiało- pokaźna teczka Piotra Sawickiego, jego wspaniałych zasług dla utrzymywania morale żołnierza. Proszę sobie wyobrazić, to są przeważnie młodzi chłopcy, którzy całymi latami się gdzieś tam tułają. Żadnego ratunku od bliskich, żądnych stałych związków. Żadnej radości- bo jest przecież wojna. Aż nagle pojawia się Piotr Sawicki z prowizorycznym teatrem, a z nim chwile radości, uśmiechu, że widzą jakiegoś szalonego krakowiaka, podstrzyżonego na szlachciurę. To jest ten kontakt, z kulturą, ze sztuką polską, którą dawał Piotr. A potem wrócił tu. – dodaje szybko Andrzej Lechowski, bo na korytarzu słychać już kroki Lucyny Lesisz, która z piwnicy teatralnej niesie sporej wielkości lalki. I od 1947 roku prowadzi teatr. Aktorzy projektowali marionetki, budowali cała scenografię, urządzali widownię, no generalnie robili wszystko. Dzisiaj byśmy powiedzieli, że to teatr offowy.
O, a to jest ten kotek.
Z czasów tego pierwszego białostockiego teatru lalek. Oprócz tego, że jest ładna pacynka, to jest taka jak Sawiccy- bardzo pogodna. I co najważniejsze- nie jest taki byle kotek. Pamiętam, jak syn, Piotr Junior opowiadał mi o ojcu, który obok karabinu miał zawsze aparat fotograficzny, a w plecaku …o, tego pana. Andrzej Lechowski wyciąga marionetkę z długim nosem i ruchomymi kończynami. To jest Kajtek, marionetka.. Przejechał z nim całą wojnę. Tupie, bo jest trochę niesforny…Przypomina Pinokio, prawda? Nie potrafię go uruchomić, ma skomplikowany mechanizm poruszania. Poplątało się to znowu, to benedyktyńska praca rozplatać te sznureczki, które uruchamiają każdy praktycznie staw Kajtka. Zgina ręce i nogi jak człowiek. To też jest robota Piotra Sawickiego. Utalentowany gość, prawda?
Na kadrze z filmu Tomasza Wiśniewskiego Piotr Sawicki Junior też mocuje się z licznymi nitkami Kajtka. Jego twarz, skupiona na rozplątywaniu, nie wyraża niczego poza zawieszeniem nad tą czynnością. Ale ktoś, kto uważniej mu się przyjrzy, dostrzeże lekko drżące dłonie i silne wzruszenie. Oto syn. Doskonały fotografik, ceniony i lubiany, znany jeszcze z czasów słynnych Kontrastów, gdzie zdjęciami ilustrował teksty najlepszych wówczas reportażystów- Kiry Gałczyńskiej, Małgorzaty Szejnert, Edwarda Redlińskiego, Klemensa Krzyżogórskiego. Autor kadrów z nieba i ziemi, zapisywacz zmienności Białegostoku, jego historii i współczesności. Serdeczny i ciepły przyjaciel wielu, nagradzany i wyróżniany, człowiek, którego prace goszczą w najbardziej znanych galeriach. Tu staje się małym Piotrusiem. Dotyka tej starej marionetki, rozplątuje sznureczki do rąk i nóg, można dać słowo, że za chwilę, po skończonej pracy, pobiegnie do taty z radosnym okrzykiem: Udało się!
Zapomniany Świerszcz czyli Białostocki Teatr Lalek
Teatr lat 40-tych, lat 50-tych…to teatr zapaleńców– mówi lalkarz Marek Waszkiel – Nikt nie uwierzyłby, że w takich warunkach można było pracować, tworzyć, szukać. Ten czas, przez które przeszło pokolenie Piotra Sawickiego i on sam, był dla teatru czymś zupełnie magicznym. Spacerujemy po pięknie odremontowanym teatrze przy Kalinowskiego. Dookoła nas sceny, korytarze, aktorzy, dekoracje. Nowocześnie. Zaglądamy do kroniki Białostockiego Teatru Lalek „Występowano gdzie się dało – wspomina Ryszard Kraśko – czasem nawet w nieistniejącym już obecnie teatrze Palace, gdzie bilety dla dorosłych kosztowały 50, zaś dla dzieci 20 gr. Cały dochód przeznaczano na pomoc biednym dzieciom, a tych w robotniczym Białymstoku było zawsze więcej niż środków finansowych. Pracowali więc społecznie: Piotr Sawicki, Jadwiga Polecka, Helena Dąbrowska, Helena Stankiewicz, Antoni Malinowski i Hipolit Wejland (oprawa plastyczna), Eleonora Dąbrowska (śpiew i muzyka), Jadwiga Sawicka, Kotecki, Regucki, Borowski, Puzanowski, Szmyt i wielu innych, których nie tylko imiona, ale nawet nazwiska zatarły się w pamięci tych, co zakładali ten pierwszy w Białymstoku teatrzyk kukiełkowy. Była wśród nich także Stanisława Giarówna, wówczas kierownik literacki, a po wojnie – wskrzesicielka teatrzyku. W roku 1944 wszystko wskazywało, że spośród tych, którzy w latach 1937-1939 wystawiali bajki (…) ona jedna ocalała. Zapewne tak nie było, ale faktem jest, iż ona jedna wyniosła z wojny dostateczny zapas energii i umiłowania, by wszystko rozpocząć od nowa. Przez parę lat była jedynym łącznikiem między tym, co dla nas, dopiero rozsmakowujących się w lalkarstwie, było już historią, a tym, co miało się dopiero narodzić.”
Tymczasem teatralna historia mieści się w Piwnicy. Zaglądają tam trochę z ciekawości, a trochę z przestrachem najmłodsi, dziwiąc się fragmentom dekoracji z dawnych lat. Stylistyka zmienna- jak moda. To, co stare- jednych razi, innych wzrusza. Nigdy nie miałem okazji poznać pana Piotra Sawickiego- dodaje Marek Waszkiel– ale myślę, że jego legenda w tym teatrze do dzisiaj- żyje. Był to teatr zapaleńców, bo to była ta pierwsza faza pasji lalkarskich, kiedy właściwie budowano teatr naprawdę z niczego. Nikt nie miał doświadczenia jak to ma wyglądać, nikt nie wiedział jak się robi lalki, nie było przecież profesjonalnej sceny. Były tylko dzieci. Dzieci pokrzywdzone przez wojnę, wymagające specjalnej opieki. Trzeba było im jakieś lata przywrócić, lata dzieciństwa. No i na szczęście byli też pasjonaci, którzy chcieli im odrobię szczęścia dać. Piotr Sawicki stał się jedną z osób, które ogarnęły to środowisko, gdzieś spotkały i zjednoczyły pasjonatów, zapaleńców.
Są teraz głosy, że to amatorzy byli– z przekąsem uzupełnia Piotr Sawicki junior- a skąd Ci zawodowcy mieli się wziąć? Gdzie ich można było szukać? Ojciec wymyślił, żeby zainteresować młodzież poezją, literaturą, by zaczęli myśleć, a nie szukać sensacji w lataniu po gruzach, szukaniu niewypałów, broni, robienia szmuglu, kradzieży i innych rzeczy. Skupił ich przy teatrze. I się tak w to wciągnęli, że potem egzaminy eksternistyczne zdawali, zostawali zawodowymi aktorami. Wszystko rozkręcało, potem zaczęli przyjeżdżać znani reżyserzy z Polski, pani Piekarska, pani Ławieńska, pan Niedźwiecki, pan Dargiel…
Dzięki kronice i niewielkiej ilości dekoracji z tamtych lat wiadomo, że początkowo spektakle były odkupywane od innych już istniejących teatrów lalek w Polsce. I w oparciu o te dekoracje tutejsi aktorzy budowali całe spektakle. Wtedy bardzo ważną osobą była Halina Kołpak, która pełniła rolę reżysera, pedagoga w tym zespole i bardzo często razem z Piotrem Sawickim przygotowywała spektakle Jestem rówieśnikiem tego teatru, bo urodziłem się w 1948 roku wtrąca Piotr Junior, pierwszy spektakl zagrany przez ówczesny teatr lalek Świerszcz też był wtedy. Ja się o mały włos w teatrze nie urodziłem, bo mama przyniosła ojcu jedzenie, a ponieważ trwała próba, więc czekała, czekała no i zaczął się poród. Ojciec z próby zawiózł mamę do szpitala – a ja urodziłem się 2 miesiące wcześniej. W maju, nie w lipcu.
Oficjalnie Białostocki Teatr Lalek zaczyna swoją historię nie od pierwszego spektaklu ważnego dla rodzącego się w szpitalu Piotrusia, ale przyznania subwencji i statusu sceny profesjonalnej. Czyli pięć lat później. Dlaczego wtedy? A nie od premierowego przedstawienia „O tym, jak zwierzęta koncert urządzały” w reżyserii Haliny Kołpak- Piotr Sawicki, Junior- nie wie. Uznano że Teatr Lalek Świerszcz brzmi pretensjonalnie-mówi z żalem– ojciec zawsze tłumaczył to Marią Konopnicką, jej świerszczem za kominem. I że to teatr bajkowy, dziecięcy,, może to komuś nie odpowiadało. A przecież każdy teatr lalkowy ma nazwę –Guliwer, Baj, Lalka. A potem zaczęło się takie ukręcanie i zbijanie tego mojego ojca, że to nie jego zasługa. Usiłowano powiedzieć, że to Helena Pacewicz, przedwojenna nauczycielka robiła. Można zrozumieć jego żal. On zostawi po sobie kadry. Setki zdjęć, albumy, sfotografowany kawałek Polski w końcówce starego i na początku nowego milenium. Kompozycje chmur i romantyczne ślady naszej planety widzianej z góry. Stogi siana, na które patrzeć się będzie z sentymentem, bo dawno temu zniknęły. Skradzione obiektywem twarze ludzi, wspaniałe wystawy, jak ta w Ratuszu, ze zdjęciami zawieszonymi wprost na ścianie. I podpisami innego z wielkich, Andrzeja Dworakowskiego. A ojciec?
Uwięziony w dziwnych słowach: „teatr zapaleńców”, „amatorski”, „zabawa ówczesnej bohemy” zostanie efemerydą , któremu odbierze się wszystko co istotne. Początek. Bez niego nic by nie było dalej– raz jeszcze podkreśla Piotr Sawicki Junior. Tak to już jest, nasz świat szybko wyrzuca ludzi, którzy nie umieją walczyć o swoje miejsce w świecie. Mój ojciec trafił na zły czas. Taki utalentowany, wszechstronny, tyle zrobił dla tej kulturalnej tkanki miasta. A proszę zobaczyć, kto po odkryciu w 2008 roku fresków na gmachu Teatru Dramatycznego jeszcze o nich pamięta? To była głośna sprawa. Pięć postaci w niszach, pod dachem –odkrytych podczas remontu rozpaliło wyobraźnię. Kto je wykonał, dlaczego śladu o nich nie ma ani w archiwach teatralnych, ani w ówczesnej prasie?
Okazało się, że właśnie Piotr Sawicki, ojciec Piotra Sawickiego. I że syn przekazał teatrowi rulon z projektami scen antycznych. A teatr obiecał odnaleźć je w swoim archiwum. Czas mija. Nic nie zmienia.
Czas mija, tato. Coraz bliżej do Ciebie. Czy zdążę?
Do kogo należy Pies Kawelin?
Więc trzeba działać. Piotr Sawicki, fotografik, walczy o pamięć swego ojca Piotra Sawickiego, założyciela teatru. Stara się zawsze chodzić jego śladami. W radiowym alfabecie, lekko sumującym swoje czterdziestolecie pracy artystycznej, wszystkie litery i słowa kojarzą mu się z tatą. To nie tylko teatry, gdzie widzi swego ojca, nie tylko fotografie i wspomnienie dwóch bardzo ważnych, naświetlonych klisz ze zdjęciami i równie ważne słowa „Muszę cię, synu, wreszcie nauczyć fotografować, żebyś nie niszczył mi zdjęć”
Wspomnienia Piotra Sawickiego zatrzymują się też czasem przy Kawelinie. To była taka bohema artystyczna Białegostoku, właśnie pan Stankiewicz, pan Sadowski, ojciec i pan Sławnicki, jeszcze paru malarzy było, poetów. Hotel Ritz miał restaurację w podziemiach, piękną. I tam stróżem, na dzisiejsze powiedzielibyśmy- ochroniarzem był emerytowany generał rosyjski. Niby nic, ale miał twarz podobną do buldoga. A ponieważ on ich albo nie wpuszczał do środka, albo wyrzucał z hotelu, ojciec z ekipą zemścili się. Zrobili rzeźbę psa, z pyskiem podobnym do jego twarzy. I postawili w pobliżu hotelu Ritz. Żeby to sobie i Kawelin pooglądał.
Mikołaj Kawelin to barwna postać Białegostoku, pułkownik armii carskiej, który, jak głosi legenda- pomógł Józefowi Piłsudskiemu w ucieczce z więzienia petersburskiego w 1901 roku. Ale nie z tego zasłynie później, choć wszyscy i tak zapamiętają go dzięki figurce psa stojącego teraz w Parku Branickich. A można go skojarzyć inaczej. Był aktywnym działaczem sportowym, prezesem filantropem Jagiellonii, której czasem dokładał do kasy pieniądze z własnej kieszeni. Leonid Łuszczewski, przedwojenny kolarz wspomina go jako „dobrego ojca kolarzy”, bo zorganizował pierwszy wyścig dookoła Białegostoku. W pamięci jest już tylko psem Kawelinem, zabawną ripostą młodych, złośliwych ludzi.
Junior pokazuje zdjęcia Piotra Sawickiego z żartem ojca i jego przyjaciół. Ale ten brzydki pies, przy którym i teraz matki z dziećmi, opiekunki i gimnazjaliści robią sobie zdjęcia już nie w całości należy do ojca. To przypomnienie dawnej rzeźby, autorstwa Małgorzaty Niedzielko. I tylko czas przyszły dokonany wie, jak historia ją zapamięta i do kogo będzie kiedyś należeć. Ponoć rzeźba Sawickiego –dodaje Andrzej Lechowski-tak się spodobała Niemcom, że ją wywieźli. I niech tak zostanie opowiedziane.
To legenda, że prawdziwy Kawelin po świecie się pęta.
Biblioteka Akademii Teatralnej
Tymczasem ślady prowadzą też na Sienkiewicza. Książki taty są w bibliotece teatralnej. Oddałem to, co było związane z teatrem. Ojciec miał taki egzemplarz z 1931 roku „Pastorałki. Misterium ludowe” Leona Schillera z didaskaliami skreślonymi ręka Schillera– mówi Piotr Sawicki, a Emilia Terlecka, z akademickiej biblioteki dodaje O, tu jest oddzielna półeczka. Są ”Teorie współczesnego teatr”, ukazało się kilka tomów. Bardzo przydatne. Studenci z tego często korzystają. Jest pierwszy tom „Dziejów Teatru Lalek” Jurkowskiego, , „Moja profesja” Obrazcowa. Ciekawy zbiór. Czy pytają czyj? Nie, studentów to raczej nie interesuje.
Piotr Sawicki do 1970 roku był w teatrze. Potem zajmował się amatorskim ruchem artystycznym. Zwłaszcza dziećmi na osiedlu, wtedy przeprowadziliśmy się z Antoniukowskiej na Narewską. A potem nagle w kwietniu przestało mu się chcieć. Ojcu było przykro, bo ludzie którzy kierowali teatrem odnosili się do niego w sposób tak arogancki, że nawet ja, jako dziecko, to widziałem. Bardzo mnie bolało. Marek Waszkiel dodaje ze smutkiem Nie chcę nazwać tego tak brutalnie, ale stało się to w momencie, kiedy przyszła inna wielka postać czyli Joanna Piekarska – i pan Piotr musiał odejść. Bardzo często jest tak w naszym życiu, że rozstania są trudne. A może to zasada działania świata? mówi Krzysztof Rau, inny z lalkowych mistrzów
Nie tylko Piotra Sawickiego dotknął taki los. Proszę rozejrzeć się dookoła- Zofia, Helena, Jadwiga Frankiewiczówny, mało kto-poza światem muzyków –o nich wie. Albo Tadeusz Połoz, jeden z założycieli liceum plastycznego. W każdej dziedzinie można wymieniać mistrzów, którzy coś założyli, wymyślili, stworzyli, a potem my, już bez ich udziału, zaanektowaliśmy i przejęliśmy dzieło jako nasze. Wspólne. Piotr Sawicki Junior ma tę przewagę, że zostawia zdjęcia, albumy wtrąca Andrzej Lechowski
A po jego ojcu została legenda i kotki, kajtki- które niczemu nie służą, choć opowiadają historię.
Lustro miłości
Ile w nas naszych bliskich? Syn krząta się po pokoju, czule chowa do szuflady zdjęcia, pokazuje obrazy i pamiątki taty. W tych pozornie zwyczajnych gestach widać dziecięcą miłość do nieistniejącego ojca, który nawet teraz, po latach, daje poczucie bezpieczeństwa, wewnętrzną pewność, spełnienie.
Ojciec znieruchomiał w lustrze. Pojawia się tylko wtedy, gdy patrzy w nie Piotruś. Jest w jego spojrzeniu, gestach, uśmiechu, zmarszczkach na twarzy od mrużenia oczu do zdjęć. A nawet w trzymaniu czegoś w rekach. Aparat to czy lalka?
Nieważne. Jesteś tato.
Jestem.