Oto miejsce zdarzenia: pośpieszny z Warszawy do Białegostoku. Cały pociąg ludzi, a w przedziale nasi bohaterowie: starsze małżeństwo- pan z różańcem w ręku, pani z półsnem pod powiekami; przytuleni do siebie. Ruda czterdziestolatka naprzeciwko, z papierosami do towarzystwa. Zapaliła tylko dwa, choć to wagon dla palących i nikt nie patrzył na nią z dezaprobatą. Młoda, ładna dziewczyna. Studentka(zaoczna), konwersująca wesoło z mężczyzną(dało się słyszeć), bliskim(dało się wyczuć) o nieważnych tematach. (Dało się zrozumieć.)
Przezroczysta słuchaczka muzyki zanurzona w Fakcie. I ja.
A wszyscy podłączeni długim kablem do świata. W czasie jazdy odebraliśmy dwanaście połączeń. Rozmawialiśmy o balu (było zimno), o miłości(kochasz mnie?), o stacjach (na razie Małkinia, kochanie), o studiach (wszystko fajnie, następny zjazd za miesiąc), o niczym (u mnie nic nie słychać), jeszcze raz o miłości, tym razem przekornie (bo cię zostawię) i o ciasnocie w pociągu. Mijaliśmy coraz ciemniejsze miasteczka i wsie, pociąg pędził, sen morzył, kartki książki odmierzały czas. Ani razu nie odezwaliśmy się do siebie. Kiedy głowa palącej niechcący spadła na ramię studentki powietrze zgęstniało. Co robić?- wyczytałam w jej wzroku. Zastygła w bezruchu, zła, że nie zdążyła się wcześniej odsunąć.
Uśmiechnęłam się do niej, bo i moja sąsiadka, przysnąwszy, przywarła do mnie i poczułam się podobnie jak ona. Zagrożona.
Ten pociąg wyzwolił w nas walkę: zdobyć osobisty skrawek miejsca i uchronić przestrzeń przed innymi. Ścianami milczącej obojętności odgrodzić się od świata. Znaleźć w osobliwej kapsule powietrza należącego wyłącznie do nas. Psychologia nazywa to strefą komfortu. Znamy siebie na tyle, na ile zbadaliśmy lub doświadczyliśmy naszych granic, które pozwalają nam orientować się w świecie. Te granice to nasze przekonania i doświadczenia wszelkich sfer życia, taki wewnętrzny nauczyciel, który ciągle przypomina, jak mało wiemy o sobie. I jak niewiele chcemy wiedzieć o innych. Psychologia uczy, że na obrzeżach strefy komfortu znajduje się też bariera lęku. A więc lęk?
Czy to dlatego nie chcieliśmy wiedzieć, w czyjej intencji są te wzruszające dziesiątki paciorków przesuwające się w dłoniach starszego pana? Co przypomnieć nam mógł ten brązowy różaniec? Jaki strach czaił się w nie zadanym pytaniu? Co śni się jego żonie? Niewielka, siwa i drobna głowa oparła się właśnie o moje ramię i -daję głowę! -pełno w niej gęstych myśli. Taka ciężka. Co wypędziło ich w podróż? Dlaczego od czasu do czasu na ustach mężczyzny błądzi lekki grymas? Czy boją się rozstania? Zakładają, kto ma umrzeć pierwszy? Modlą się o dobre zdrowie czy szybką, bezbolesną śmierć?
Albo Przezroczysta. Dlaczego lubi otoczyć się muzyką? Oderwać od miarowego stukotu kół sunących po szynach, których dźwięk też przecież brzmi? Co zagłusza na obrzeżach własnej mikro strefy komfortu? Jaki lęk ukrywa, nie chce zobaczyć, udźwignąć, przekroczyć?
Czterdziestolatka. Czego nie wie o sobie, ta uzależniona od nikotyny kobieta, niszcząca wydmuchiwanym dymem z papierosa ściany naszych niewidzialnych pokoi, w których ukryliśmy się przed innymi? Co jest jej lękiem i dlaczego przytula swoje śpiące myśli do ramienia młodej dziewczyny, tej złej, że nie zdążyła wyjść wcześniej na korytarz.
I wreszcie ja.Z włączonym zapisem magnetofonu, przyglądam się wszystkim uważnie. Jaki jest mój lęk, że milczę?
Co myślę, wykradając ludziom ich tajemnice? Gdzie je potem zaniosę i czy oderwane będą jeszcze nasze, czy już niczyje? Żadne z tych pytań nie padło.
Trzygodzinną jazdę przerwał głos z zewnątrz: „Tu stacja Białystok”. Wysiedliśmy w milczeniu i po chwili żadne z nas już nie pamiętało o tej podróży. A jednak. Magnetofonowa taśma nagrała ślady naszych westchnień i oddechów stopionych w rytmicznym ruchu pociągu. Strzępy zdań, delikatne pokasływanie, szelest przewracanych stron czytanej lektury. Sapnięcia i otwierane drzwi przedziału. Nagłe hamowanie i szum wiatru wdzierającego się przez niedomknięte okno. Ten dźwięk i tamten obraz –są w mojej pamięci. Czasem, słuchając zapisanej historii naszego wspólnego podróżowania, myślę o moim lęku, który nie pozwolił wydostać się tym wszystkim pytaniom. Omnia mea, mecum porto- myślę słowami jednego z siedmiu greckich mędrców, filozofa Biasa z Prieny. Wszystko co moje, noszę ze sobą. Także to, co bardzo ciąży. Pytania, które omija się wzrokiem w książkach, wpuszcza mimochodem do jednego ucha, miażdży odwracaniem uwagi, ogłusza zapadaniem w sen. Przykrywa głośną muzyką, torturuje nałogowymi przyjemnościami. Dobija zapomnieniem. Ach! Usłyszeć je wszystkie, stać się wolnym od egzystencjalnych, psychoanalitycznych, behawioralnych granic wypełnionych strachem. Ten pociąg i ta podróż, odmierzana miarowym stukotem, wlecze się za mną cały czas. Od tamtej pory – zawsze pytam. Drążę, szukam, otwieram.
Słucham.
Nienasycenie
Oto miejsce zdarzenia: Sokole, niewielka miejscowość w samym środku lasu. Z uwagi na bliskość Białegostoku ( 32 kilometry) i Michałowa (tylko 10) miejsce miłe do mieszkania. Tak też twierdzą mieszkańcy, których głosy i teraz łączy rekord radiowego magnetofonu. Piękne miejsce, do tego pachnie lasem. Dookoła stoją domy. Jest też Dom Ludowy, odnowiony po latach zabytek, a przy nim Barbara Pacholska znająca każdy tutejszy zakamarek. Kilku robotników kończy ostatnie roboty przed wielkim otwarciem. Nagranie zrobione, czas się zbierać do Białegostoku. Trochę żal. Ładnie tu. W powietrzu fruwają motyle i pszczoły, a z oddali słychać klekot bocianów. Nagle w ten sielski krajobraz wjeżdża samochód terenowy Romana Tarasewicza. Pan Roman przyjechał sprawdzić czy zainstalowano nagłośnienie na jutrzejsze otwarcie Domu.
Żartujemy. Nie wiadomo jak ani dlaczego zahaczamy o niezapomniane historie naszego życia. Mówię o pociągu, o ludziach i pytaniach, które zapamiętałam, Roman –o znalezisku we własnym domu. Skarb. Stało się, padło jedno słowo. Rzucone mimochodem, wchodzi w krwioobieg szybciej niż intensywny zapach malowanej poręczy przy wejściu. Ląduje na niewidocznej łódce w plątaninie żył, rozpycha się wśród innych stateczków ze słowami, które płyną obok niego. Nie zgubić drogi, nie zatonąć, dopłynąć do celu, myśli skarb, który teraz trzyma się mocno rytmu pulsującej krwi. Gna niesione biciem serca, krew płynie coraz szybciej, za chwilę zatrzyma się na docelowej stacji. Tu, w mózgu, słowo zmieni swoje znaczenie, skarb stanie się już nie tylko pięcioliterowym wyrazem, ale zmaterializuje się jako symbol. Obraz. Cel. I jako pociąg, który pędzi we mnie od tamtej zapomnianej przez wszystkich podróży.
„Jak to ? Skądże to? Co to tak gna?”
Pytania powoli lądują już nie tylko na miękkiej gąbce mikrofonu, letni wiatr podnosi je w górę, usadza na gałęziach ogromnego drzewa nad nami. Za moment spadną na Romana, a on pozbiera je wszystkie i zacznie opowiadać o skarbie. A potem pojedziemy do ładnie ustawionego wzdłuż drogi domu z gankiem. Tu zaprowadzi nas już oswojone i zobaczone słowo. Skarb. „Zawsze gdy ukrywamy skarb- zostawiamy jakąś wskazówkę. Strzałki z niewidocznymi słowami TAM SZUKAJ, które prowadzą nas w określonym kierunku. Tu natomiast, w tym przypadku, śladów nie było. Ten skarb był nie do odszukania. Gdyby ktoś chciał spalić te drzwi, na pewno by nie przecinał tej płycizny, bo tam krzyżują się włókna drewna. Odciąłby z boku i spalił w piecu. Lub druga możliwość- do dziś machałyby się na zawiasach razem z tym skarbem.”
Stare lipy wzdłuż drogi układają perspektywę, której końcówką jest ten dom. Z oddali ta zbieżność ku horyzontowi wszystkich linii biegnących od oka widza do przedmiotu jest jasną plamą zwieńczoną dachem. Florencki architekt Leon Battista Alberti pięć wieków wcześniej też tak musiałby namalować ten widok. Zanim wejdziemy do pięknego przedsionka, musimy nachylić się do fundamentów. Logo Cegielni Lasanka i wyraźny napis, że podczas budowy prezydentem Rzeczpospolitej był Ignacy Mościcki nie zostawia złudzeń. To bardzo stary dom.
„ Należał kiedyś do Bolesława Kuleszy, odkupiłem go i teraz jest już mój. Lubię miejsca z klimatem, a tu, proszę spojrzeć- jest coś wyjątkowego i nieuchwytnego, niematerialnego, jakbyś ślad po dawnych czasach. Wszędzie były tu drzwi, do sypialni, do łazienki i te wejściowe. Druga strona domu nie należy do nas, ale tam też stolarkę wykonywał pan Józef Popławski, miał zlecenie na cały dom.. Mógł zostawić to wszędzie, ale trafiło na mnie. Dlaczego? Ciągle sobie zadaję to pytanie, złapałem je, trzymam i szukam u wszystkich odpowiedzi.”
Jasny salon ma duże okna, patrzymy z drugiej strony na aleję lip, perspektywa zbieżna już nie taka doskonała.
„Lubię drewno, jego fakturę i trwałość, sprężystość, zapach. Nie jestem rzeźbiarzem, ale potrafię godzinami przyglądać się lekkości z jaką dłutu Wita Stwosza poddawała się lipa, z której jest zrobiony ołtarz w krakowskim Kościele Mariackim. Jeździłem więc po domach i odkupywałem stare meble przeznaczone do spalenia. Czyściłem je, przerabiałem, rozbierałem na części. Chciałem uchronić przed smutnym losem na śmietniku. O, widzi pani? Ta szafa gdańska stała u kogoś w rozwalającym się domu w Nowej Woli. Calutka pomalowana na olejno. Dopiero jak zdrapałem wszystko zobaczyłem te rzeźbienia. Albo kredens. Ma niby taką deskę jak w każdej przedwojennej, staropolskiej kuchni, ale tu nikt nic nie kroił, to zrobione dla efektu lub przez lata nikt tej deski nie odkrył.”
Wielka szafa stoi na wprost nas. Co w niej wisiało? Gdzie stała podczas wojny? Zapachy ilu ludzi pochowała w swoich sękach, dopóki ktoś nie pacnął wszystkiego pędzlem z olejną farbą?
„Zawsze miałem taką nadzieję, że coś znajdę. Oprócz duszy, bo tę widać i czuć zawsze na kilometr. O, proszę spojrzeć, tu są ślady po jakichś kulach. A list był w tym miejscu. Malutki otworek. List schowany był tu przez 72 lata, miesiąc i dwa dni. To był przypadek, że go znalazłem, ale wynikał z ciągu zdarzeń. Gdyby nie miłość do tych mebli, to, że razem z Heleną chcieliśmy urządzić dom w takim stylu i otaczać się historią, tak by czuć jej oddech w dawnych sprzętach –pewnie do tego by nie doszło.”
Roman – rockandrollowiec i biznesmen -odwraca się, żeby przynieść list, widzę jego drgające ramiona, wiem, że przyjdzie dopiero wtedy, gdy opanuje wzruszenie. Świat zbyt łatwo szafuje niemądrymi określeniami na łzy. Tani sentymentalizm jest na pierwszym miejscu. Tu, w otoczeniu wypielęgnowanego drewna i pachnącego żywicą skarbu – sentymentalizm nie brzmi dobrze.
„ Z tyłu jest komputer, steruje ogrzewaniem całego domu. Chciałem zrobić-nawiązując do pięknych drzwi- coś ze starego drewna. Taką obudowę. Nie można uciec od nowoczesności, w domu musi być łazienka, internet, ogrzewanie. Ale chciałem zrobić tak, żeby pasowało. Nawet nie sądziłem, że w tą nowoczesność tak pięknie wedrze się historia zapisana kaligraficznym pismem.
Więc, żeby zabudować tę mini rozdzielnię, zdjąłem dwoje drzwi- stąd i stąd. Gdybym ich nie przycinał, służyłyby dalej z tym listem zamkniętym w drewnianym otworze- najpierw nam, potem komuś jeszcze. Filunek jest tu. Wypełnia ramę skrzydła drzwiowego. List schowany był w środku. Musiałem go przeciąć i dopiero znalazłem. Najpierw pojawiło się niedowierzanie, bo pomyślałem, że to kawałek jakiegoś materiału, wciśnięty po to, żeby zapchać niechcący zrobioną dziurę.
Więc gdy wkręcałem wkręt w ten rulonik, ten nie mógł złapać drewna. List przeszkadzał. Wyciągając go, wyjąłem tylko połowę listu. Drugą odrzuciłem wraz z drewnem na opał. Patrzymy na list, oprawiony teraz w anty ramę, ale nie on jest najważniejszy. Teraz czas na prawdziwe obrazy. Można przywołać je dosłownie, na przykład namalowany w 1963 roku „Koncert monachijski nr 1” Fernandela Armana. Te roztrzaskane na strzępy drewniane skrzypce i smyczek to nawiązanie do uniwersum dźwięków, jako symboli nietrwałości i ulotności. A jednak- mimo destrukcji na obrazie ten kto zechce – może w myślach usłyszeć piskliwy dźwięk, gdy dotyka się strun. Ale nie o taki obraz nam chodzi.
Oto Roman przycina, wyciąga i niedowierza. Bo przecież mógł nie zdjąć tych, tylko inne drzwi, mógł skierować brzeszczot kilka centymetrów niżej, albo nie zauważyć niczego. Ważne jest tu jednak pragnienie. Gładząc drewno przez wszystkie te lata chciał znaleźć skarb i ten skarb go odszukał i właśnie w połowie wpada mu w ręce. „Cały list miał format pocztówki, był złożony na pół i skręcony w rulonik. Przecinając płyciznę, przeciąłem rulonik i tak powstały dwa marginesy i środek. Jest napisany po rosyjsku i brzmi mniej więcej tak:
„1939 rok, 5 maja. Stolarka wykonywana jest w ciężkim okresie dla Państwa Polskiego, kiedy to niemiecki Hitler chce zabrać Polsce Gdańsk. Może za kilka lat trafi ten liścik w ręce żyjących, wtedy dowiecie się, co działo się wiosną 1939 roku.” I tu jest dopisek „A ludzi etoho nie choczut”. A ludzie tego nie chcą. Natomiast z drugiej strony jest napisane-„ Stolarz Józef Popławski, mieszkający w swoim własnym domu, przy ulicy Białostockiej numer 50, urodzony w Dzierniakowie, koło Gródka”. I proszę- tu jest dalej- Józef Popławski, miasto Niezbudka. Bo tak kiedyś nazywało się Michałowo. Ulica Białystocka to błąd, pewnie chciał zaznaczyć, że od Białegostoku.
Zdawałem sobie sprawę, że numeracja mogła ulec zmianie, i to niejeden raz. Ale pojechałem tam. Trafiłem do takiego domu, który ma numer 50 , zacząłem wypytywać ludzi. Przez przypadek trafiłem na tych, którzy go znali. I dowiedziałem się wszystkiego. Że pan Józef miał żonę, nie miał dzieci, był bardzo dobrym stolarzem dlatego Bolesław Kulesza, właściciel cegielni zlecił mu do wykonania drzwi do domu, w którym teraz ja mieszkam. Pojedziemy do tego domu w Niezbudce?
Epilog
Mam jeszcze to nagranie z pociągu. Zawsze, gdy odsłuchuję miarowy stukot kół nagrany wtedy, pamiętam brązowe paciorki różańca przesuwające się lekko, miarowo w dłoniach starszego pana. Gdzie jest teraz? Komu zostawił swój ślad i czy znajdzie się ktoś, kto go odszuka?
„O, jest Białostocka 44, wcześniej tu było 50.Cicho piesku, nie szczekaj. Dzień dobry, czy mogę raz jeszcze zobaczyć ten dom? I meble? Czy można?” Razem z Romanem Tarasewiczem wchodzimy się do niewielkiego mieszkania, z dobudowanym gankiem. To już zasługa kolejnego gospodarza, pana Mojsaka, gościnnie pokazującego nam wnętrze. „Żona Popławskiego to moja ciocia i matka chrzestna. Przed wojną kupili ten plac i budowali się, mieszkając obok. W takim malutkim domku. A to….to wszystko robił Popławski. Był takim stolarzem artystą. Często nie używał zupełnie gwoździ. Wszystko tu zrobił, okna, drzwi, podłogi, łóżko, kozetkę, tapczan- cały dom. Tak, to jest finezja, taki styl delikatności rzeźbienia, nie da się go nie rozpoznać. Ale- czas płynie, niektóre rzeczy już wyrzuciliśmy na śmietnik. Pan to lubi drewno, prawda? Dotyka pan tę szafę delikatnie, tak samo jak on.
(śmiech)
Czy znaleźliśmy coś po nim? Jakiś medalik w rogu chaty. No, może coś jeszcze się odnajdzie. Starsi ludzie często zostawiali schowane dokumenty. Czasem pieniądze, ale nie tu. Na pewno nie, mówię, żeby kto mi tu chałupy nie rozgrzebał, w jakiejś nadziei, że coś znajdzie. No, do widzenia, a pani z daleka, z Białegostoku, tak? To jedźcie szczęśliwie.” List, pociąg, Roman, ślad stolarza sprzed siedemdziesięciu lat. Różaniec z Jerozolimy, dokładnie taki sam dostałam od kogoś kilka dni później. I droga. Nieznane pytania z podróży sprzed lat i te na które odpowiedź znalazł bohater mojej opowieści. A wszystko skąpane w metafizyce, która wciska się w nasz pozornie realny spacer na cmentarz. Spróbujemy odnaleźć grób pana Popławskiego i jego żony.
(…)Który ze światów, Platonie, jest ważniejszy? Ty, który nie dowierzałeś zmysłom, błędnie i z fałszem postrzegającym rzeczywistość? Zanurzony poza czasem i przestrzenią widziałeś tam swoje abstrakcyjne obiekty. Teraz spadają na kryty przed deszczem mikrofon. Jest czwartek, połowa sierpnia, popołudnie. Wszystko umieszczam w nieistniejącym tu i teraz, które dokładnie określa kalendarz, astrologia, zegar. A jednak wiedziałeś- tak jak my teraz w tej spokojnej wędrówce, że piękno, dobro, odwaga, wielkość, sprawiedliwość jest ludzkim udziałem w świcie prawdziwszym i doskonalszym, którego dotyka nasza dusza. Czy zatem to nasze dusze prowadzi teraz na cmentarz niedoskonałe ciało? Czy odwrotnie to ciało wlecze duszę, by ta mogła spotkać się z inną, w miedzy przestrzeni?(…)
Dochodzimy.
„Komuś zdawałoby się, że to tylko list. Ale dla mnie wielka historia. Współcześnie ludzie, w tym także ja, tez zostawiają wiadomości o sobie, takie reklamy. Ale ten pożółkły list reklamą nie jest. To jakby głos zza światów, taki sms od kogoś, kto przekazuje cos bardzo ważnego. My już wiemy jak to wszystko wyglądało przed, po i w czasie wojny. Ale dla niego wtedy to był najważniejszy news, chciał nam powiedzieć to, co leżało mu na sercu. I pomyśleć, że tu, przy samej granicy, na zapomnianej prowincji, Białorusin po rosyjsku pisze, że Gdańsk i ta Polska. Piękną kaligrafią zostawia po sobie ślad. W malutkim miasteczku, w samym centrum nieistnienia- w drzwiach cudzego domu- skrywa najważniejszą wiadomość: świat za chwilę się zmieni i że ludzie tego nie chcą. Mogę mu za to podziękować tylko w taki sposób- dodaje Roman– stanąć nad tym grobem, zapalić lampkę i powiedzieć ”znalazłem Twoją duszę w drzwiach”. Dziękuję. Czy widzi pani, jak ma na imię jego żona?
Spoglądam na nagrobek. To Nadzieja.