Noc wkracza do domu szybko- a ledwie wróciłam z pracy. Listopadowa ciemność- głęboka i długa-przytula się z kotami do welurowej kanapy. Pachnie herbatą z imbirem. Dziś wreszcie zawieszę kalendarz adwentowy dla swoich dzieci, zawsze cieszyły się z wyciąganych codziennie cukierków! Słodycz tej chwili
rozlewa się w środku, wspomnienia Adwentu są jak płynna czekolada. Zanim zjadą oboje do domu, przyspieszę czas świąt, przerwę smutek najciemniejszego miesiąca w kalendarzu.
Wibrujący dzwonek w telefonie przerywa ciszę, spoglądam w ekran, to powiadomienie ze skrzynki mejlowej. List od bliskiej osoby, ale suchy komunikat, kształtne litery druku, zasadnicza treść. A przecież moje szuflady wypełnione są listami odręcznymi, pakowanymi w koperty nie tylko przed świętami. Mam ich pełne segregatory- te pierwsze spięte, ułożone chronologicznie między szarymi okładkami, pozostałe wklejane do albumów i bezładnie wrzucone do teczek. Listy dziadka, spisane w życiorysie, listy moich rodziców do siebie i do nas, karteluszki i kartki dawanej czwórki z Pogodnej. Sekretne treści czytelne tylko dla wtajemniczonych, prywatny zapis z pamiętnika. Listy z przeszłości, która znikła, jej
trwały ślad.
Pisaliśmy je wszyscy: dziadkowie używając wymyślnych fraz „całuję rączki uroczej Stasi”, rodzice czule informując się o drobiazgach z życia, my sami -krótko i treściwie znacząc uczucia na pocztowych kartkach. I nasze dzieci, zanim zatonęły w cyberświecie, mierzyły się ze słowami utrwalonymi na pospiesznie wyrwanych kartkach z zeszytu.
Czy warto je przypomnieć? Może niech słowa z przeszłości wylądują w serduszkowych kieszonkach z cyframi?
Sznur wieszam jak zawsze na firance najdłuższego salonowego okna. W kraciastej Jedynce ląduje list sprzed sześćdziesięciu lat „Pani Teresko,z chęcią i przyjemnością przyjmuję zaproszenie na wieczorek taneczny” pisze mój przyszły tato w maju 1962 roku do mojej przyszłej mamy. Tańce musiały udać się nadzwyczajnie, bo dwa miesiące później jest już list ze słowami „Kochana Teresko! W dwu słowach które
brzmią wzniośle chcę zawrzeć wszystkie moje myśli kierowane do Ciebie. Zupełnie inaczej wyobrażałem sobie swój pierwszy list do Ciebie Kochanie. Uśmiechnij się Teresko. Uśmiechnąłem i ja, bo ujrzałem Cię oczami wyobraźni.”
Do Dwójki w kształcie gwiazdki wkładam karteczkę z pamiętnika, otwierającego moje listy do córeczki „Wiem coraz bardziej, że jesteś we mnie, bo znowu dostałam mdłości na programie i wcale to nie było zabawne. Muszę zrezygnować z nocnych dyżurów informacyjnych, bo chyba nie lubisz gdy pracuję i nie daję Ci spać”.
Uśmiecham się na myśl, jak zareaguje Natalia, gdy zobaczy list do siebie nieistniejącej jeszcze wtedy realnie. Trójka będzie krótka. To list od mojej mamy „To nie są lody. To kopytka w sosie z mięskiem. Smacznego!” Paczki z jedzeniem były najbardziej realnym dowodem miłości, więc kursowały na trasie Łomża- Białystok, podawane przez kierowców opłacanych czekoladą. PKS-y woziły pudełka po lodach z uduszoną cielęciną dla dzieci, z pierożkami i naleśnikami.
Tę miłość włożę też do białej skarpety z napisem 4.”Nie umiem się śmiać ani cieszyć przez te Twoje chorowania, Córeczko- pisze moja mama w liście bez daty- dobrze na przeziębienie robi kogel-mogel, jedz rano i wieczorem. Podaję Ci sok malinowy, pij proszę. Wrzucam pięćset tysięcy i pięć porcji duszonego schabu”. Z tych czułych zapisków dokumentalista odtworzy czasy: to przed denominacją w 1995. Prawie trzydzieści lat temu.
Piątka z kalendarza adwentowego jest szeroka, zmieści rysunek. To czteroletnia Natalia rysuje mamusię z kotem Funiem na głowie. Podpisane: 9 marca 2000. Drugie dziecko, Mati rozpiera się wygodnie, jeszcze przez cztery miesiące schowany w środku mnie. Rysunków jest zdecydowanie więcej i jak dobrze, że mają podpisy! W świecie który pędzi gubią się daty, miejsca, okoliczności, a te liściki bez słów,
pierwsze wyrazy miłości zapisywane nieporadnie kredkami i farbami są jak list z przeszłości. Kilka miesięcy później na takiej samej kartce Natalia kulawo napisze wyznanie do brata” „Kocham Cię, bez Ciebie byłoby mi nudno”
Przeglądam uśpione segregatory, wyciągam karteluszki sprzed lat. Kalendarz adwentowy przyjmuje wyznania. Szóstka jest znowu w kształcie serca. „Kochaniutka wnuczka– adresuje dziadek w liście ze szpitala. I rysuje łóżko, telewizor i książki, przepraszając, że trochę nie wyszło. Siódemka jest od Sławka.
„Kochani! Córeczko, synku i ty, moja żono! Bądźcie grzeczni jak mnie nie będzie. Nie szaleć, nie bić się i nie zapraszać dzikich koleżanek”. Ósemka i Dziewiątka wypełnia się listami dzieci do samych siebie, w jednym z nich jest wyznanie: „ŻEBY BYĆ PIĘKNYM TRZEBA: malować usta, brać dużo mydła, malować oczy (…), kapać się, dbać o zęby”- pisze siedmioletnia córeczka. Uśmiecham się, bo kilka lat później – w myśl zasady -zaczną znikać moje kosmetyki z łazienkowej półki. Mały Mati wyznaje „Dzienkuje- że byłaś blisko mnie i że jesteś moją siostrą”. Dopisek poniżej „Zawsze ładnie się ubierasz” jest pełen czułości i zachwytu,niezmiennego mimo upływu lat.
Listy. Listy. Tonę w nich, przeglądając kartki z życzeniami w kształcie wyznań rozległych, na szerokość całej powierzchni. Tak jakbyśmy chcieli zapełnić wszystko, nie zostawić ani milimetra przestrzeni na pustkę. Ta -niezapraszana-przyjdzie potem, położy się na zielonym welurze razem z kotami i ciemnością. Ale przecież to nieprawda, bo są listy. Listy jak życie. Jak to dobrze, że zachowaliśmy je wszystkie! Od kalendarzowej Dziesiątki do Siedemnastki wkładam po kolei miłosne wyznania „Kochana Retesko, na tych kartkach pozostanie wielka, nieopisana tęsknota do Ciebie. Twoje imię odmieniane we wszystkich przypadkach. Miłość. To jedno z najpiękniejszych imion na świecie”. „Kochany Skarbuś!”– mama opisuje po latach
przygodę w podróży pociągiem. Kreśli w słowach burzę i brak koni, które miały ją z
nami zabrać z dworca w Kołakach. Woźnica przestraszył się, musiała iść na piechotę do najbliższego gospodarza i prosić o pomoc.
Oto stemple przeszłości.
Przywołują minione i zapomniane dni, emocje, uczucia. Wzruszona pakuję je kolejno do kalendarza, świat pachnie już nie tylko herbatą, w kuchni- woń pieczystym i sernikiem. Za oknem jest lato, gdy wkładam liściki w kolejne serca, skarpety i gwiazdy. Cieszę się, że wszystkie przeczytamy razem, już niebawem.
Osiemnastka to list mojej mamy do mnie. Jestem tuż przed wydaniem pierwszej książki, złożone teksty leżą w specjalnej teczce. Mama wrzuca osobista notatkę, z odręczną poprawą tekstu i nieśmiałym podpisem ”Kasiu, przepraszam, że się ośmielam, ale wydaje mi się, że tak będzie lepiej”. Poprawiłam,doczekała promocji, dumna zasiadła wśród widowni mojego pierwszego wieczoru autorskiego. Zniknęła krótko potem, a …list został.
Dwudziestkę zamykają zapiski nastolne, jak nazywaliśmy komunikaty zostawiane sobie nawzajem w kuchni. Zawsze miały charakter intymnych wyznań. Piszę w nich do Natusi „Kochana Córeczko! Posprzątałam Twoją łazienkę żeby nie było wstydu. Mati prosi, żebyście nie grały w Fifę, bo nie macie pojęcia i popsujecie”. „Kochane Słoneczka! Pierwszy raz zostajecie sami (Babcia tylko czeka na znak!). Życzę Wam dobrego weekendu, pamiętajcie o nauce i kościele”, Mamo! Życzę Ci jutro bezbolesnego dnia w pracy, nie nadużywaj nóg, bo będą Cię boleć. Kocham Cię!” Końcówka kalendarza jest najważniejsza- w filcowych kieszonkach zbliża się 24, to dzień Bożego Narodzenia, więc w trzech ostatnich miejscach umieszczam najbardziej intymne listy, są tylko dla nas. Odejście, rozstanie, strata- kalendarz
przyjmuje nasze skargi. I wzajemne pocieszenia. Przeczytamy je po przełamaniu się opłatkiem, już niedługo. Ostatnia skrytka w kalendarzu adwentowym jest największa. Mogłabym włożyć w nią tysiące słów- czułych i bliskich, kochanych i serdecznych. Będzie jednak pusta- jak talerz na wigilijnym stole.
Gładzę brokatową skarpetę z napisem 24. Mama z drugiej strony uchyla firankę i widzę, ze tato pisze do nas niebieskim atramentem. Bóg uśmiecha się szeroko, jakby zapewniał, że i ten list dojdzie na czas.
Kalendarz adwentowy pęka z miłości, która spaja światy