Dzień dobry, jestem!

Minęły dwie pory roku, przeleciała zima i wiosna. Lato zaczyna dojrzewać lipcowo. Przepraszam, że milczałam, najpierw pewna sprawa rzuciła cień na moje relacje i pracę, potem przyszła choroba, szpital, zagrożenie życia, złe wyniki, fala wlewania w siebie antybiotyków, które pulsowały, płynęły, jednocześnie ratując i zatruwając mnie od środka. Do tej pory, a mijają trzy miesiące czuję się słaba, wiotka i delikatna. Ciągle choruję.

Potem do domu wrócił mój obolały po rozstaniu syn. Zbiera się właśnie do ponownego lotu, więc myślę, że czas i na mój restart, wycieranie pajęczyn z przybrudzonych okien mojego wirtualnego domu. M. też zaczyna na nowo, mądrzejszy, pełniejszy, świadomy.

Więc, pytasz, co u mnie? Jedna z brzoskwinek umarła, zdjęłam z jej gałęzi chustkę swojej babci, która próbowała związać przerwany obieg sokokrwi. Na miejscu wyrwanego drzewa stanął taras, jutro przyjmie pierwszych gości. Pyszni się cieniem dwóch podarowanych winogron. Obok zakwitło inne drzewko, posadziłam je na pamiątkę ciepłej jesieni, długo czekałam na wiosenne listki,aż wreszcie ktoś czujący drzewa stwierdził, że jeśli sadzić – to tylko wiosną. Ale rośnie, pnie się do góry, jakby wcale nie znała ludzkich przesądów i zasad.

Ciągle nie mam odwagi wyjąć swoich tekstów do druku. Wydają mi się płaskie i skromne, nieskore do podobania się nikomu, choć przecież zebrały tyle nagród. Wolę czekać na koniec redakcji książki mego dziadka, którą przepisywałam na początku roku. Mam wrażenie, ze jestem w rękach moich przodków kimś, kto ma ich przywołać, pozwolić się zapamiętać. Promocja rodzinna we wrześniu. Czekam.

Czeka tez drugi dziadek, zamordowany osiemdziesiąt lat temu. Jego skrzynię z Ameryki, czarny kufer wyniosłam do piwnicy, bo bardzo rozpraszał moje porządkowanie życia, tworzenie go po nowemu, w barwach białych i przestrzennych, jasnych, wymuskanych kształtach nowego mieszkania. Czuję się z tym źle. Ale zamknęłam przeszłość na dobre. Odłączyłam poddasze, wyszorowałam wspomnienia. Jestem szczęśliwa i spokojna. Gotowa na dalszą część życia. I oczywiście opowieść mojego dziadka, Jana, którego nigdy nie poznałam, a który chce (czuj e to wyraźnie) bym raz jeszcze popłynęła z nim statkiem, a potem wróciła, stanęła przed domem i usłyszała strzał.

Lato zadomowiło się już przed blokiem, lipy przestały pylić i pachnieć. Róże są równe ze mną, żółte pęki witają co rano, gdy idę do pracy. Radio wcisnęło wakacyjny hamulec, więc oddycham porządkując pokój i kończę ostatnie audycje. Potrzebuję morza. Chcę wdychać jod lub skwar, słyszeć jak fale muskają brzeg. Czuć wilgotny piasek pod nogami, zanurzać się w kontemplowaniu chwili.Oddać leniwemu spacerowi. Wpuścić do głowy muzykę miejsca, w którym będę, nie myśleć, nie odkreślać rzeczy zapisanych na kartce. Pachnieć spokojem.

Koty ocierają się o moje nagie nogi, kiedy piszę do Ciebie ten list. Przed chwilą razem żegnaliśmy słońce na balkonie. Jest ciepły wieczór, jasny, choć zaraz będzie dwudziesta druga.

Mam nadzieję, ze u Ciebie wszystko dobrze, radzisz sobie z życiem?

Tak długo zwlekałam z tym wyjaśnieniem gdzie jestem. Może nikt wcale nie czekał, ale wysyłałam z głowy przeprośne myśli i zapewnienia, że wrócę.

Więc jestem. Mogę za chwilę zrobić Ci herbatę z imbirem i opowiedzieć więcej, dziękując, że na mnie poczekałeś. Poczekałaś. To przecież nie przypadek, ze los zetknął nas ze sobą pod tym samym niebem. Mój skrawek jest teraz w kolorze żółto-różowej wstążki. Oplatam nią i wiążę słowa, niech lecą do Ciebie.

Napisz mi, czy wszystkie dotarły.