To było lato, słońce przeciskało się przez liście czereśni nade mną. Leżałam w ich cieniu i słuchałam radia. Jakiś męski głos zapowiadał piosenkę „Rush, rush” Pauli Abdul. Był dźwięczny i delikatny, wibrował w przestrzeni łomżyńskiej działki, na którą wpadłam po sesji. Wiesław siedział w studiu, przy mikrofonie, wysyłając w eter słowa, ptaki śpiewały razem z Paulą, a Ten Na Górze stawiał stempel w mojej pamięci, uśmiechając się z żartu, który sprawi nam za dwa lata.

Spotkaliśmy się dokładnie po dwóch latach na portierni przy Świerkowej. Na początku bałam się go i wstydziłam, był dziennikarzem od kultury, poetą,swobodnie prowadził programy, nagrywał rozmowy, które odsłuchiwała Teresa mieszkająca ze mną w pokoju redakcyjnym.

Jakie to dziwne, za zapamiętałam głos Wiesława Szymańskiego, który długo potem został moim przyjacielem. Tembr człowieka z radia wpadł w moją podświadomość i zamieszkał w głowie, poznałam go, zanim zrozumiałam, ze radio to będzie także mój dom.

Wiesław był dziennikarzem starej daty. Nienagannie i na czas dopracowany. Do bluesowych audycji przygotowywał się w pracy i domu, odsłuchując nagrania, szukając ciekawostek. W czasach przed komputerowych to było skomplikowane bardziej niż teraz, ale Wiesław nawiązywał kontakt z wytwórniami, przysyłały mu płyty i gazety. To był czas prasy, na początku każdy z dziennikarzy mógł zaprenumerować trzy tytuły: dziennik, tygodnik, miesięcznik. Wiesław żonglował pomiędzy Twórczością i Poezją. Dzień zaczynał od prasówki, potem szedł na zebranie newsroomu, bo tak zaczynał każdy z nas. Potrafił zrobić wszystko, co szczególnie cenne. Kiedy dostawał zlecenie napisania felietonu – znikał w pokoju 305, który dzielił z Andrzejem Danilczukiem i -po pół godzinie mógł nagrywać gotowy tekst.

Trudno szukać teraz dziennikarzy takich jak on: nie tylko prowadził poranne programy, czytał i obsługiwał wydarzenia sportowe, ale też znal się na dźwięku. Od prostej relacji po skomplikowane reportaże, słuchowiska i dokumenty. Teraz mówi nim archiwum- po latach widać, ze rozmawiał z największymi: Miłosz, Tokarczuk, Venclowa.

Ale był przede wszystkim poetą. Umiał zważyć słowo w dramatach, których pisanie – a potem oglądanie ich na scenie przynosiło mu najwięcej radości. Pamiętam jego zaróżowione policzki, gdy razem oglądaliśmy „Białe światło śniegu”- rzecz Wieśkową o niepotrzebnych przedmiotach, które zaczynają mówić.

Żartowałam czasami z niego, dogryzając pytaniami czemu pisze, skoro Nobla nie dostanie? On całkiem świadomie opowiadał o ciśnieniu, jakie wytwarza napór słów. Poznałam to uczucie już po śmierci Wieśka, kiedy sama zaczęłam pisać.

Był jak efemeryda. Jak piękne istnienie, dusza uwięziona w zbyt ciasnym ciele.

Wiele osób, w tym także ja – nie rozumiałam jego wierszy i tego dziwnego ciążenia do metafizyki. Wiesław był realny: z ciastem do porannej kawy, czasem kaprysami, zagoniony między działaniami radiowo-poetycznymi. A jednak lgnął do imponderabiliów: rzeczy nieuchwytnych, czytelnych w szczelinie nierealności.

Odchodził nagle: zanim umarł śnił się nam wszystkim. Już po śmierci przyśnił się żonie, żeby oddala jeden z obrazów przyjaciółce rodziny. Janusza we śnie zapewniał, ze jest szczęśliwy.

Piętnaście lat temu nagrałam, jak czyta swoje wiersze. Kiedy odsłuchałam je teraz- brzmią jak przesłanie. Piękny głos zza światów, a wiersze są pełne mocy i wreszcie można je zrozumieć właściwie.

To już dziesięć lat, jak odszedł. Nie ma jednak dnia, gdy prowadzę program, żebym nie czuła, ze jakiś rodzaj energii Wieśkowej wchodzi sobie do studia, tak raptownie, że mimo szczelnych słuchawek- odwracam głowę. Jeśli jesteśmy złożeni z wibrujących cząstek energii- kilka części Wiecha zostało na ziemi.

Może to zasługa Tego, Który Na Górze?

Ostatecznie, jeśli dmuchnął w nasze linie, tak, by się przecięły na mojej działce, pełnej lata, słów z piosenki, którą zapowiadał, a potem na korytarzach naszego radia- nie mógł zakończyc tej historii zwyczajnie, śmiercią.

Głos Wiesława.

Dźwięczny, pogodny, lekko staroświecki. Pełen poezji i nostalgii. Głos brzmiący w Poranku u dziennikarzy, Muzie, Trochę Kultury. Głos zanurzony w Wileńskich wierszach i w opowieściach o nowych książkach. Głos przyjaciela i kolegi, kogoś bliskiego.

Czasem słyszę, jak szepcze mi do ucha niezrozumiałe słowa. Może tak jak ja- tęskni?

.