Lato w pełni, obserwuję jak rośnie kapusta i tymianek w moim ogrodzie, wącham lilie, przycinam przekwitłe róże. Spaceruję wśród bąków, tak ochoczo fruwających wśród rozległej jak zawsze łąki lawendy. Łapię słońce pomiędzy liśćmi jabłonki. Oddycham ciszą.

Tymczasem życie przesuwa się obok. Lipiec zostawia ślady na twarzy, próbuję zrobić wygładzone selfie, żeby nie widzieć rynien czasu na twarzy, ale patrzą na mnie doświadczone oczy w ramie zmarszczek. Pocieszam się tym, że starzejemy się wspólnie, jesteśmy jak pogrążeni w fali, na którą można spojrzeć tylko z dystansu, nigdy uciec. Zachwyca mnie ziemia, która ciągle rodzi nowe, świeże, pyszne lub piękne dzieci. Lubię mieć z nią kontakt, więc wybieram parasol liści szarej renety nade mną. Wspaniale zaczęła rosnąć po dobrym przycięciu drzewka, ma dużo kształtnych jabłuszek, będą wspomnieniem jesiennym tego dziwnego lata.

Jest dziwne, bo przez świat przetaczają się nieszczęścia: wojny i skandale, kryzys i panika, ekstrema pogodowe, covid i brak węgla. Podwyżki. Oskarżenia. Nienawiść. Choruję w domu, schowana pomiędzy wschodem widzianym z sypialni a zachodem z balkonu. Koty towarzyszą każdej plamie słońca na dywanie czy kanapie. Odzyskałam przyjemność w gotowaniu, straconą po wyjeździe dzieci, jakbym chciała samą siebie ukarać za pustkę ich pokoi. Cieszy kompot z własnych papierówek, ciasto z rabarbaru, rosół warzywny prosto z grządki. Nie włączam telewizji, radio też milczy. Pielęgnuję świat bez wyraźnych dźwięków, sycę się tymi, które wpadają znienacka-stukający za ścianą sąsiad, pies i ptak z podwórka, ekspres przechodzący w stan ciszy.

Moja biblioteka już prawie gotowa, ostatnia półka i ostatni karton książek czekają cierpliwie na pana Marka. Przesuwa wizytę montażu, ale nie drażni mnie to, polubiłam stan oczekiwania. Celebruję to, co mam, sycę się drobiazgami. Przede mną jeszcze jedno wyciąganie wszystkich książek i oznaczanie sygnaturą, pieczęcią, że należą do mnie. To już na jesień, która wkradnie się znienacka i na dłużej.

Tymczasem lipiec proponuje w tym roku deszcz. Trawa jest mokra, bujna, z koniczyną. Pachnie wspomnieniem dzieciństwa, kusi. Po chorobie znowu w niej poleżę, w blasku zachodzącego słońca, z komarami przy twarzy. Lubię zaginać wtedy czasoprzestrzeń. Widzieć siebie w niebieskiej sukience na schodach uczelni, trzydzieści lat temu, odbierającą dyplom. Moja mama była wtedy przy mnie dostałam od niej kwiaty i złoty łańcuszek, mój talizman. Lubię przechadzać się w lesie młodości, przypominać wszystko, co pierwsze. Pierwsza praca, miłość, pierwsze truskawki i szampan za pierwszą pensję. Pisanie pierwszej pracy magisterskiej, o Białoszewskim, mojej miłości. Szumy, zlepy, ciągi kładą się na mnie w tej trawie, gdy leżę i patrzę w chmury, z którymi mknie moje życie.

Za sto lat nikt nie będzie pamiętał tego lata, zniknie moja łąka w ogrodzie, przeniesiemy się na inną planetę, tak niezwykle pokazywaną przez kosmiczny teleskop Webba. Najgłębsze zdjęcie Wszechświata zapiera dech w piersiach, a widmo atmosfery planety pozasłonecznej 1150 lat świetlnych od nas fascynuje. Człowiek chce wedrzeć się do świata Boga za wszelką cenę, ciekawe co by zrobił, gdyby Bóg dał się odkryć? Jakie komentarze przyniosłaby chmara internautów pod zdjęciem z Nim, na jednej z galaktyk?

Lato pęcznieje. Napełniam się słońcem. Karmię widokiem zieleni, słucham ciszy lasu, bo ptaki już umilkły. Jem niedojrzałe papierówki, przede mną zbiór porzeczek, wiśni, borówek, jeżyn, które obrodziły jak nigdy. Pani Danusia zrobi gołąbki z młodej kapustki, pójdziemy po nią jak wyzdrowieję. Świat mimo niepogody zdarzeń jest jak zawsze zachwytem nad doskonałością stworzenia.

Mrówka na mojej nodze zrobiła siku- myślę jak dawna ja sprzed lat i -wybucham śmiechem.