Trzęsienie ziemi nadeszło zgodnie z planem. Kiedy spadała w gruzy ściana w moim domu, pękało lustro w lazience i wynoszono ostatnie ślady z dawnego życia byłam już gdzie indziej. Swojego domu na Kościelnej na czas remontu użyczyła mi Agata, sympatyczna dziewczyna z fejsbuka.

  Moje mieszkanie jest ode mnie oddalone o pół godziny spaceru. Codziennie jest w nim pan Michał z ojcem i czyści. Z dawnego miejsca została tylko sypialnia, do której złożyłam resztki najważniejszych książek. Reszta – na razie- jest tam jak dawniej. Mój zielonooki Przyjaciel, rama oplatająca jak obraz materiał, na hakach którego wiszą korale; jest trochę ubrań i metalowe łóżko. Wszystko jeszcze przez chwilę, bo dawna sypialnia też musi się poddać zręcznym dłoniom obcych mężczyzn.

  Oto zmiana. Zaplanowałam ją, bo wydawało mi się, że jestem gotowa do uporządkowania życia, sprzątnięcia, radykalnego wyczyszczenia. Teraz, kiedy wchodzę do pustego mieszkania, tak innego niż dawne, myślę, czy zrobiłam dobrze. Ale zmiana stała się moim drugim imieniem, nic już się nie da zatrzymać, ani cofnąć. Restart in progress. Uspokajam się, myśląc o znakach, jakie poprzedzały decyzję.

Pierwszym były schody. Musiałam zwrócić im życie, były od dawna martwe, upominały się o reanimację wyjąc i zawodząc pustką. Drugi był sen z dzieckiem, które spało w łóżku złożonym w ziemi. Panicznie błagałam, żeby wstało, żyło. „Ty mamo wiesz, co się stanie” –zdążyło powiedzieć zanim obudziłam się, przerażona, że w środku nocy czuję pachnącą ziemię i zapach włosów syna. I wreszcie komputer, który zresetował mi dysk do zera, nie oszczędzając żadnych tekstów, zdjęć, listów, wspomnień, westchnień, lektur, przeszłości. Nic nie zostało z dawnej mnie.

Wtedy pomyślałam, ze to już czas.

Pożegnałam się z regalami, oddałam kuchnię, odstawiłam meble do piwnicy. Rozdałam nadmiar książek, segregowałam niepotrzebne naczynia, ubrania i sprzęty, ciesząc się, ze ktoś da im nowe życie. Wrzucałam pościel do kontenerów, czując ulgę, że będzie służyć ludziom lub psom. Wynosiłam, wynosiłam, wynosiłam. Siódmego dnia, w niedzielę, postanowiłam odpocząć, samolot wleciał wprost w ramiona czekającej na mnie córki. Wtedy wreszcie mogłam odetchnąć po tym wielodniowym amoku.

Podróż dała mi dystans. Po powrocie –już bez zbędnych łez-spakowałam koty do kontenerów, kilka sukienek wrzuciłam do złotej walizki, pamiętającej śmielsze i odleglejsze wyprawy. Zabrałam najpotrzebniejsze rzeczy, ot kilka kremów, perfumy, niezbędne dokumenty. Nie wiem dlaczego wzięłam ze sobą paszport, może jakaś część mnie chciała jeszcze wrócić do mojego dawnego życia? Przenosiłam się na Kościelną bez radości. Byłam Dorotą Bez Ziemi, z kilkoma pakunkami, stojącą w rozkroku pomiędzy dwiema planetami, Tamtą i Tamtą. Obie nie istniały, jedna już, druga jeszcze.

Ale było już za późno. Weszłam w zmianę stałam się nią. Teraz tylko momentami lewa, logiczniejsza półkula w mojej głowie przeraża się i wątpi. Dom powstał już z gruzów, powoli nawet wykluwa się jego piękniejsza część, która zalotnie zaprasza mnie do siebie. Próbuję polubić się z nową ścianą, wizualizuję już to, co pod nią postawię. Kładę jasne płytki w miejscu dawnego prysznica, przymierzam jak nową sukienkę lustro, patrząc, czy mi się spodoba. Szukam kinkietów nad nową bibliotekę, jeżdżę po mieście wybierając drzwi. Wyobrażam lato, które powitam w moim nowym domu. Czy slońcu uda się przewiercić na wylot ścianę? Gdzie zatrzyma się promień, który wpadnie do już-nie-biblioteki?

Myślę też, czego będzie brakowało z przeszłości. Razem z płytkami pan Michał wyrwał odpryski tłuszczu, na którym mama smażyła poranne placuszki dla moich dzieci. Za chwileczkę pędzel pociągnie sufit, na którym kiedyś wylądowało piwo kozicowe, zamknięte po starodawnemu w butelce pet, rozerwanej przez ciśnienie. Ściana nie będzie mieć już naszych oczu, zdjęcia zawieszę gdzie indziej. Parapet nie przyjmie ponownie komputera, wyrwane biurko wylądowało w kontenerze, jak większość rzeczy nie do ocalenia. Myślę też o książkach, które oddałam. Czy inne będą tęsknić za tymi, które zniknęły z półek?

Życie w zmianie przypomina, że najważniejsze można zmieścić w złotej walizce, kontenerze na zwierzęta, telefonie i własnej głowie, nasyconej przez lata ludźmi i zdarzeniami.

 „Tęsknisz za meblami?” zapytał brat, kiedy rozmawialiśmy o remoncie. Zawstydził mnie, bo tak, tęsknię za dotykiem krzesła, na którym siadali rodzice. Za łóżkiem, w którym budzilam się obok kogoś. Za radosnym tupotem małych stópek zbiegających po schodach. Za szafkami, na które wskakiwały moje liczne koty. Za ciszą biblioteki. Za tysiącem płyt.  Za mamą, śpiącą w fotelu. Ciekawe, kto w nim teraz siada.

 Próbując rozpanoszyć się w tej nagłej pustce, musiałam zasadzić w sobie myśl, że już nie potrzebuję rzeczy bez ludzi. Rosła długo, a teraz jest jak krzak bez liści, tylko z owocami. Zanim wprowadzę się ponownie do mieszkania, mam chwilę, żeby nasycić się słodyczą zbioru.

Oto czas, żeby zmiana okazała się dobra i dla mnie. W pięknej przestrzeni teraz (i potem) rozpocznę selekcję marzeń, zostawiając te najważniejsze. Nauczyłam się mieścić je w małych pudelkach.

Złota walizka umie być już w połowie pusta