Opuściłam swój literacki dom na jakiś czas, nie sprzątałam w nim, nie podlewałam kwiatów. Czy wyjechałam na długie wakacje? Raczej podróżowałam po znanych kontynentach. Ten wszechświat nazywa się radio i wciąga moją planetę jak czarna dziura. Spotkania autorskie na wierszalińskim festiwalu, a potem nagrania, bardzo dużo nagrań, rozmów i relacji, które intensywnie zajmują moje poranki, południa i wieczory. Na mapie mojego lipca piszę TU BYŁAM. I zaznaczam ją całą na czerwono, na znak wszech-obecności.

Podwójność we mnie każe mi idealnie podzielić emocje. Jedna jest radością, nasyceniem, spełnionym snem. Druga rozpacza ze zmęczenia i bezsensu tego biegu. Pogodna ja cieszy się z tego stanu odmierzanych dźwięków na radiowej antenie, bo widzi sens w odhaczaniu: rozmów, relacji z wystaw, festiwali i spotkań. Ponurą mnie dopada zniechęcenie i rozpacz, że tak niewiarygodnie szybko tracę czas na rzeczy powtarzalne, trwające tyle, co czas emisji na antenie.

Obie dziewczyny we mnie mają rację. Oto ja. Zanurzona w jasną i ciemną stronę swojego wszechświata, który przeminie razem ze mną. Kiedyś, mam nadzieję, nieprędko. Dziś ogromny deszcz przygiął hortensje do ziemi, kiedy wchodziłam na działkową aleję, pokłoniła mi się nawet zarozumiała i dumna lawenda. Przyjmuję jej wyjątkowość- ostatecznie to ona, rozłożysta na pół działki- jest domem dla ważek i motyli, bąków i pszczół. Pozwalam przekwitać lawendzie długo, mimo, ze sąsiadka za każdym razem mijając mój ogród, przypomina, ze trzeba podcinać.

W tym roku oszalały też krzaki pomidorów- padają na ziemię pod naporem dorodnych owoców, rodzą wielkie żółte i czerwone kule, nie nadążam ich jeść w sałatkach i z mozarellą, na kanapkach i do ręki. Piękny czas, wszyscy chwalimy nasze pomidory, nie narzekając na Antoniego, który znowu posadził ziemniaki. Ot, zaraza z niego, śmiał się pan Janek z własnego żartu, bo to krzaki rodziły zarazę, nie dziadek. Po raz pierwszy zrobiłam też kapustę z własnej głowy. Pięć sadzonek rozwinęło się, by się zwinąć. Siekałam kapustę na kapuśniak i myślałam o mamie. Czy dodawała do wody cukier? Czy byłaby ze mnie dumna? Jak by wyglądała po tych pięciu latach nieobecności? Ile odmierzała koncentratu do gotującego się garnka? Czy tęskni? Jak drobno kroić tę kapustę?

Nie mogę się pogodzić z tym jej zniknięciem, jest tak ponuro puste. Zwłaszcza, że magnolia posadzona na Sylwestrze coraz bujniejsza. To znak, ze kot przeistacza się w roślinę- myślę, dotykając listków i przypominając sobie dwa pierwsze kwiaty, które były jak jego oczy. Magnolia za domkiem pnie się w górę i za chwilę będzie wyższa ode mnie. Mateusz przystrzygł trawkę, ale za chwilę odskoczy, bo lato jest łaskawe dla roslin- gorącość miesza się z intensywnymi opadami. Lubię patrzeć jak łodygi wyrywają się do słońca.

Lubię też pęd powietrza na twarzy. Jeżdzę szybko, sukienki fruwają mi po udach, muzyka lasu sączy się z wysoka, dopada mnie pełnia lata i cisza, brak śpiewu ptaków. Za chwilę zrobi się za zimno na rower, a słońce zacznie chować bardziej na wprost niż na prawo. Balkonowe zachody są jak tykające zegary, tik tak.

Ten czas jest też bardzo rodzinny. W lipcu pożegnałam chrzestną matkę, ale został jeszcze on, mój drugi tato. Wujek. „Jesteś moim piątym dzieckiem” -powiedział nie tak dawno, kiedy żyła jeszcze jego najstarsza córka, Agatka. Sito przesiało ją na drugą stronę, została po niej Karolina i Zuzia, która -o paradoksie- też trochę należy do mnie, trzymałam ja do chrztu. Obserwuję na instagramie jak bardzo dużo Agatka zostawiła w niej siebie. I lubię myśleć o wujku, jego codziennym rytmie dnia, w którym jest dużo czułości do cioci. Przysłał mi ostatnio zdjęcie jak ślubują sobie po pięćdziesięciu latach, ona w domowym łóżku, złożona chorobą, on blisko pochylony, trzymający za rękę, owiniętą stułą zaprzyjaźnionego księdza. Jak wzruszające są te ponowne przysięgi, z właściwą miarą słów na dobre i na złe, ze słowami, których sens już się zna do szpiku znaczenia: „cierpliwa jest, łaskawa jest, nie unosi się pychą, wszystko przebacza”. Oglądałam ten filmik kilka razy, wiedząc, ze ja nigdy tak. A oni- mimo wszystko – razem. Czułam wdzięczność, że tak można i że się zdarza. Mój ojciec chrzestny, wujek Kazik pokazuje mi teraz co jest najważniejsze.

Taki mam teraz czas. Tak, czułam się samotna bez mojego literackiego domu, więc pozwól, ze uprzatnę tu trochę i się rozgoszczę. Niech nad nami fruwają słowa, tak ważne jak podczas przysięgi w łomżyńskim domu i niech za szybko nam się nie ściemnia świat.

Dziękuję, ze mimo braku mnie- zaglądasz tu. Obiecuję, ze już za moment razem wypijemy kawę i zrobię Ci sałatkę z pomidorów.