Znam ich zwyczaje- jedna lubi oddychać świeżym powietrzem, patrząc na świat z parapetu. Druga woli intymność szafy, pomiędzy moimi ubraniami. Czarna wita mnie w progu, przeciągając się zalotnie, gdy wchodzę do domu, biegnie mi naprzeciw, szczęśliwa, że wróciłam; szara czeka na swój cowieczorny rytuał łóżkowy, kładzie się wzdłuż i pozwala (wreszcie) głaskać.

Obie kotki są moje od dwóch lat, ale zostały przy nawykach nie bratania się z ludźmi- odrębne, samoswoje. Małe dzikusy, które są wyzwaniem, zwłaszcza, gdy wykolejamy się z codzienności.

Ostatnio czarna, Lusia, zachorowała. Patrzyłam jak leży osowiała, męczą ją torsje, jak słabnie w ciszy. Koty chorują w samotności, wiem to od dawna, bo niejednego kota wychowałam. Ale ta kotka jest półdzika, co znaczy, że nie mam możliwości normalnego leczenia, zawsze ucieka, chowa się po kątach, odmawia współpracy w przyjmowaniu lekarstw. Na co dzień daję jej dużo wolności, jak teraz stać się oprawcą, który zmusza kota do niechcianego dotyku i ułożenia? Wierzę, że to nic złego, zwykły kłaczek, który uwiera, nierozpuszczony w żołądku. Sprawdzimy w poniedziałek.

Tymczasem świat pogrąża się w mokrej wiośnie, inny niż wszystkie, bo zimny, nieprzyjazny, Chociaż? Drzewa w pięknej zieleni za oknem, a bzy dookoła pachną majem. Filtruję zachcianki wobec świata, odrzucam rzeczy zbędne. Nie chcę jechać na wakacje nigdzie daleko, a jeśli- to żeby spotkać ukochaną osobę. Wyprzedaję szafę, mam za dużo sukienek, spodni, płaszczy, sweterków. Myślę o mojej podwójności, coraz bliżej mi do Katarzyny, która jest we mnie, do Kasi. Wysyłam w świat dobre myśli wobec wszystkich, których spotykam po drodze, prostuję ścieżkę swojej dojrzałości. Z wdzięcznością przyjmuję miłość, która wydawała mi się niewłaściwa. Doceniam każdy nowy dzień, nawet zachmurzony i pusty. Kusi mnie bliski świat, z którego zawsze wracam do swojego domu. A i domowi pozwalam się zmieniać, niebawem dam mu nowe życie, choć zachowam to, co najważniejsze: maszyny do szycia i pisania, obrazy i bibliotekę, skrzynię dziadka i witrynę sprzed stu lat.

Pielęgnuję kwiaty. Przyglądam się ludziom obok mnie, za których lubię się modlić. Otwieram wieczność w teraźniejszości i przywołuję szczęście w tu i teraz. Czasem płaczę, zwłaszcza, gdy jestem zmęczona. Wtedy mój Bóg wysyła do mnie liściki afirmujące, podpisując się czasem żartobliwie: tato. Zawstydza mnie to, ale skoro tak chce, proszę bardzo, niech nim będzie.

Rok zatacza swoje koło powtarzalnych zdarzeń, a na balkonie codziennie słońce zachodzi ostro po prawej. Nawet gdyby pory roku zniknęły, wiedziałabym, ze jest 23 maja, tuż przed latem. Lubię żyć w blasku czasu, który jest mi dany.

Tak jak Tobie.

Cieszę się, ze niebawem miniemy się na ulicy, na rowerze, na lodach, w sklepie albo nagraniu. Dobrze, ze żyjemy w tym samym czasie, bo mogę pisać do Ciebie.

Bądź pozdrowiony, nieznajomy przechodniu.