Wychodziłyśmy późno, było może przed północą, kiedy zobaczyłam, że nie zgasiłyśmy światła w jednym z pokoi. Powiedziałam koleżance, która ze mną pracowała, żeby jechała już do domu, a ja sama zgaszę. Otworzyłam Oficynę i weszłam, po chwili buchnął na mnie tak silny powiew wiatru, że oniemiałam. Miałam jednak poczucie, że to są dobre duchy, więc przestałam się bać„- tak opowiadała Małgosia, do której pojechaliśmy z wizytą na trzydziestolecie Pogranicza.

fot. Andrzej Bajguz

Kolacja była wspaniała, w towarzystwie Krzysztofa, który otrzymał właśnie odznaczenie Obojga Narodów: polskiego i litewskiego, Małgorzaty i ich syna Stasia, muzyka, czarodzieja uśmiechu jak ojciec. Dom krasnogrudzki przyjął nas wystawnie: była młoda kapusta i fasolka z przyprawami, jakich nie znam, długi stół, a przy nim życzliwość i ciekawość. I rozmowy. O tym, jak tu przyjechali, jak się zakotwiczali, jak wrastali w ten klimat dawnego dworu, który ze zgliszczy podnieśli razem z dwójką innych przyjaciół. O dzieciach i ich wyborach muzycznych, o podróżach, z których wraca się do domu. No i o duchach, bo mieliśmy wrócić do pustego Dworu Miłosza.

Myślałam o tym przez całą drogę i wtedy, gdy moi druhowie już zasnęli. Oswoiłam przestrzeń chodząc po drewnianym pustym dworku, czytając wiersze Miłosza ze ściany i rozważając metafory, w których skryć się mogła energia. Rano wypiłam wodę z uroczej filiżanki i odetchnęłam na pomoście. Właściwie…wszędzie dookoła było czuć tych, którzy tu mieszkali, pracowali, chodzili do dworu, spacerowali wzdłuż drzew w parku. Ale to były dobre duchy, więc przestałam się bać.

„Ten pożytek z poezji, że nam przypomina
jak trudno jest pozostać tą samą osobą,
bo dom nasz jest otwarty, we drzwiach nie ma klucza
a niewidzialni goście wchodzą i wychodzą.

Co tutaj opowiadam, poezją, zgoda, nie jest.
Bo wiersze wolno pisać rzadko i niechętnie,
pod nieznośnym przymusem i tylko z nadzieją,
że dobre, nie złe duchy, mają w nas instrument.” (Ars poetica, za milosz.pl)

Berkeley, 1968

Co one nam chcę powiedzieć, kiedy tak owiewają nas swoim wiatrem? Czy widzą nas tak realnie, jak nierealnie my ich nie widzimy? Zamykam oczy i aleją wśród książek zbliżam się do Miłoszowego dworu raz jeszcze. Niech wpuści mnie tam, zaprosi do biblioteki, da się nacieszyć powrotem. Chcę znaleźć w tej pustej przestrzeni na granicy polsko -litewskiej coś co jest znakiem, że wracamy do naszych miejsc, nawet jak nas nie ma.

Czerwony ganek skrzypi. Miłosz otwiera mi drzwi.

fot. Olga Gordiejew

A tu radiowa, cała relacja z naszego wyjazdu: https://www.radio.bialystok.pl/wiadomosci/index/id/199325