Pojechałam na zakupy do jedynego sklepu otwartego w okolicy, musiałam kupić kapcie. Co za przerażająca sceneria pozamykanych witryn, pustych korytarzy galerii. „W trosce o najwyższe bezpieczeństwo…”- ten zapętlony komunikat brzmiał jak szyderstwo, obijał się o uszy przemykających szybko nielicznych klientów. Tak wygląda stan wojny- pomyślałam, przyglądając się cebulom lilii, wypuszczającym zielone nogi. Ciepło rozjaśnionego sklepu łagodziło złowieszcze słowa z megafonu, lecz maseczka na twarzy przyklejając się do ust, przypominała, ze jest stan najwyższego zagrożenia-pandemia.

Szukałam kapci, przechodząc pomiędzy pustymi alejkami, powoli. Kiedyś ten sklep tętnił od nóg tysięcy ludzi skuszonych promocjami lub zwyczajnym „wyjściem do sklepu”, żeby złagodzić nudę. Teraz, w czasie poświątecznych wyprzedaży – rozpaczliwie zapraszał, żeby pamietać o towarach na wiosnę i rychłe lato, komunie, zbliżający się dzień książki czy kwietniowe święta Wojciecha, Jerzego, Marka, Jarosława. Wdzięczył się wystawionymi rzeczami, w przecenie, okazji.

Ale czas się dokonał i już wiadomo, że wywróconego świata nikt nie podniesie. Zbudujemy nową normalność, bo oddaliliśmy się od siebie i naszych potrzeb by mieć więcej, lepiej, drożej. Czego pragnę? – zapytałam sama siebie pomiędzy skarpetkami a bielizną. I okazało się, ze chcę już wrócić do domu, do moich kotów, książek i znanych scenerii. Żadnych planów na wakacje. Żadnych nowych sukienek, które tak ochoczo kupowałam w galerii, za każdym razem zachodząc do ulubionych sklepów. Nawet żadnych wyjść wieczorem, do kina czy teatru, zero spotkań na mieście, uroczo niezobowiązujących. Tylko dom. Nawet bez kapci, trudno.

Więc tamten świat już nie wróci. Trwa wojna, w której nasze marzenia skapitulowały, poddając się z białą flagą. Czy ciepło coś zmieni? Czy kiedy kawiarnie, nieliczne, które przetrwały- wystawią stoliki- będziemy mogli choć trochę wrócić na dawne tory życia? Ja już nawet przyzwyczaiłam się do tego, że wielu osób nie widziałam od miesięcy. Czuję, jak zastyga we mnie dawna radość bycia wśród ludzi.

W tym przedziwnym czasie wydawnictwa zasypują nas książkami. „Żyj bez toksyn” polecają nam dwie panie doktor, co wydawnictwo promuje na grzbiecie książki, łamiąc zasadę, ze tytułów na okładkach nie używamy. Aleksandra Rutkowska i Aleksandra Olsson proponują nam uważne sprzątania i eliminację chemii z domu na korzyść domowych wynalazków, znanych od lat. Przy okazji nieźle straszą konsekwencjami przenikania szkodliwych substancji do naszego ciała. Wyobrażałam sobie, czytając tę książkę, że cząsteczka płynu do płukania tkanin specjalnie się urywa i pełznie wprost do mojego serca, żeby je zatrzymać.

Dwie inne autorki – teraz często książki piszą się w duecie- Margit Kossobudzka i Katarzyna Staszak proponują jak dbać o swoją odporność. Książka ma waleczny tytuł „Broń się” i jest wypełniona świetnymi informacjami o tym, jak po domowemu uaktywnić przeciwciała. Dziewczyny rozmawiają ze specjalistami, a jest ich tu naprawdę dużo pytając ich o domowe sposoby na poprawę zdrowia. A odpowiadają nie tylko immunolodzy, ale też psychiatrzy, neurolożka, trenerka oddechu, genetyczka. Świetny punkt wyjścia, żeby poznać własne ciało i trochę się z nim zaprzyjaźnić.

Czytam i ćwiczę oddech, żeby nie wpadać w panikę. Uciekam do swojej samotni, ciesząc się, ze ją mam. Częściej myślę o nadzywczajnym opakowaniu, jakim jest moje ciało, projektuje najbliższe dni, dużo medytuję.

No i czasem ruszam do sklepu po kapcie. Nogi, jakby na przekór zatrzymanemu światu- ciągle schodzą kilometry.

Poszukiwanie obuwia jest jedną z nielicznych rzeczy potrzebnych z tamtego życia.