Jest środowy poranek, wstałam wcześnie, zbudzona snem o mamie, której szukam. Wstawiłam gęsinę do piekarnika, zrobiłam masę do tortu, patrzę w okno na powiewające flagi. Jedenasty listopada. Ktoś zawłaszczył słowo „narodowe”, zamienił jego znaczenie, wymiętolił je w używaniu, zabrudził jednoczący sens. Pierwszy raz nie wywieszam flagi, bo daleko mi do radości z poprzednich lat, skupiam się jednak na prywatnym świętowaniu: uroczysty obiad, szalona przejażdźka na rowerze po mieście, czytanie wierszy Tuwima i Gałczyńskiego, dotykanie najczulszych pokładów polskości w języku. Bźdźiągwa, glądźwa, Szczebrzeszyn. Żółć.
Świat przewraca się na moich oczach, zresztą, czy to pierwszy raz? Pamiętam, jak po najboleśniejszym rozstaniu, zauważałam znikanie: burzono nasze knajpki, w których jedliśmy wspólnie obiady, wycinano drzewa na alejach, po których chodziliśmy z dziećmi, rozwiązywały się nasze zespoły muzyczne, umierali autorzy książek, które wspólnie czytaliśmy. Wtedy byłam zrozpaczona, że nie dam rady zatrzymać choć paliatywów, drobiazgów, które mają w sobie słowo „nasze”.
Teraz wiem, że tak jest łatwiej. I lepiej. Ze spokojem przyjmuję marsze na ulicach. Czas na przewrót młodych, którzy będą wszystko tworzyć na nowo. Ze spokojem patrzę na kościół, mój dom, który wywraca się od nadmiaru wstydliwych i tragicznych tajemnic trzymanych w majestacie Boga (niech Bóg wybaczy), od purpury i blichtru, układów i zakładów, od pychy, czołobitności i lęku. Ze spokojem patrzę na skalę koronawirusa, który kładzie i zabiera moich kolegów, niszczy świat tak dobrze znany. Uśmiecham się do wszystkich, którzy jeszcze próbują go ratować, jak i ja, po odejściu męża- przez lata trzymałam się kurczowo „naszych” miejsc, aż buldożery niepamięci zniszczyły je na dobre. Puśćcie, proszę- bo jest już czas na zmiany. Świat musi się zderzyć z tym wszystkim, w czym dorastaliśmy, a my, somnambulicy zatrzymani w przeszłości, musimy się wreszcie przebudzić. Nawet Bóg poprzez naturę mówi – że coś się musi skończyć.
Więc dziś ja- trochę z tamtego czasu patrzę na czerwono-białe goździki w wazonie, mój prywatny świąteczny akcent w domu. Sprawdzam obiad w kuchence, gęś pachnie wytrawnie, mało polsko, choć przecież gęsina na 11 listopada -to obowiązek. Moje dzieci zrobią dziś sobie wegański ser tofu, ale to ja jeszcze jestem jedną nogą w tamtym, dawnym świecie, nie oni. Dla nich „narodowy” znaczy osobny, tolerancyjny także kulinarnie. Przyjmuję to z uśmiechem i akceptacją, zresztą to one nauczyły mnie kochać tak, żeby nie ranić. Zaraz będę cieszyć oczy jesienią listopada, który odziera świat z kolorów, może po to, żeby zobaczyć lepiej. A potem poczytam poezję, jakby to właśnie obecność wierszy w prozie życia była normalnością, nie odwrotnie.
Z moim Bogiem też pogadam. Ciekawi mnie, co myśli o patriotyzmie, czy to samo co o miłości?
Patriotyzm (…) cierpliwy jest,
łaskawy jest, nie zazdrości,
nie szuka poklasku,
nie unosi się pychą;
nie dopuszcza się bezwstydu,
nie szuka swego,
nie unosi się gniewem,
nie pamięta złego;
nie cieszy się z niesprawiedliwości,
lecz współweseli się z prawdą.
Wszystko znosi,
wszystkiemu wierzy,
we wszystkim pokłada nadzieję,
wszystko przetrzyma.(…)
Taki pomysł na 11 listopada. Pozdrawiam Was, pamiętajcie, że po wszystkim czeka na nas wieczność. Oby blisko Bożego miłosierdzia, też w kolorach biało-=czerwonych promieni.
Dla mnie jest to Święto Narodowe,Polskie!
Zawsze tak był w moim rodzinnym domu,inne święta również celebrowano,3 Maj,17 wrzesień,mimo licznych kłopotów w czasach komuny!
To święto należy się tylko Polakom!Pragnę przypomnieć iż inne nacje były przeciwne powstaniu Panstwa Polskiego,choćby żydzi,komuniści nigdy nie uznali tego faktu!
Późniejsze lata dobitnie ukazały twarze onych,zdradzili kraj który był ich domem,którego chleb jedli!
Dzisiejsze postkomunistyczne „elity” nazywają patriotów faszystami,nacjonalistami,zapomnieli lata 50 te,lata 60te,zapomnieli jak strzelali do robotników w grudniu 1970,w grudniu 1981!
Kim byli wówczas?sługusy moskwy,pieski sowieckie!
Pani Doroto pięknie ujęła Pani ten nasz świat. Pani przemyślenia ukoiły mój niepokój w sercu. Dziękuję i przesyłam serdeczności.
Ja również najcieplej pozdrawiam. Trudno o spokój, kiedy świat się rozpada, ale -trzymajmy się ciepłych myśli. Pani słowa też są dla mnie bardzo ważne 🙂
Z nieco spóżnionym świątecznym życzeniem z nadzieją na lepsze już jutro. Faktycznie świat zmienia swoje oblicze, zmienia się diametralnie. Obyśmy tylko wyszli z tego wzmocnieni i w pełni zdrowia. Ja jednak wywiesiłem flagę, to szczególnie docenia się będąc np. poza granicami kraju. Miłego wieczoru Pani Doroto, dziękując jednocześnie za tak budujące zawsze słowa !!!
Panie Januszu, nie mam czułości do tego podzielonego cynicznie świata. Chciałabym, zeby ktoś to uporządkował, ponownie nazwał, schował demony. Rozjaśnił. Czasu tak bardzo niewiele, więc czy – za naszego życia? 🙂
Też po raz pierwszy nie wywiesiłem flagi. To nie jest moje święto. Ci co wypchali ludzi na ulice, teraz wysyłają przeciwko nim policyjne pały. Mam nadzieję, że doczekam normalności… Moja flaga jest cierpliwa. Doczeka…
Wawrku, duzo przeszliśmy, prawda? Damy radę 🙂