Wróciłam z wieczornego spaceru, puste ulice i chodniki, osiedle kładzie się spać. Gdzieś w oddali majaczą światełka ulicy Ciołkowskiego, która zawsze prowadzi mnie do ogrodu. Trochę tęsknię do stałej dróżki, która jadę na działkę, ale dziś wieczorny, deszczowy detoks. Spędziłam tam wczoraj sporo czasu, przyglądając się zielonym listkom krzewów, a wśród nich ligustrom, jaśminowcom i moim pięknie kwitnącym latem hortensjom. Wszystko obudzone do życia, napite, bo deszcze padają od miesiąca- czekają na ciepło. Na razie nieśmiało kwitnie krzewuszka, martwiłam się, czy nie chlastnęłam jej za mocno jesienią, bo przycinałam po raz pierwszy.

Lubię pielenie. Dotykam dłońmi ziemi, rozgniatam kulki na miał, dotykam delikatnych listków, pozbawiając je towarzystwa obfitych chwastów. Mam już ładną kolekcję warzyw na lato, cieszą rzeczy małe- marchewka, która wzeszła równiutko, choć mogła nie, jak u pana Janka. Zerwana sałata kładziona na kanapki, wreszcie ubrane we własnoręcznie wyhodowaną zieloną sukienkę. Po raz pierwszy mam szpinak, duże liście przysłąniają wątłe buraczki rosnące tuż obok.

Sieję i sadzę, czule myśląc o mojej ziemi, moich grządkach, moim ogrodzie. Ten zaimek dzierżawczy daje mi siłę we wpisaniu w coroczną powtarzalność, która oswaja lęk przemijania.

W taka aurę zieloności wpisuje się przepiękna książka o magii polskich ziół Patrycji Machałek, która pisze tak jak lubię, z kontekstem literackim, legendami, przywołaniem pisarzy dotykających tego problemu „dzięcieliny” na naszych poletkach i polach. To nie są suche fakty o ziołach, to także prześliczne opowieści o tym, jak nienazwana w cyklu stworzenia niezabudka zawołała do Boga- a ja? „A ty będziesz niezapominajką, żeby nikt o Tobie nie zapomniał”. Przeglądałam tę książkę z wypiekami na twarzy, odhaczając zioła, które mam na wyciągnięcie ręki, a wśród nich kwiaty na maseczki, kwiaty na migrenę, kwiatuszki na zmęczone ręce, nalewki do picia, syropy lecznicze. Dlaczego umiem zrobić tylko syrop z dzikiego bzu, a i to dopiero od roku? Czemu nie zrywałam chabrów do okładów na opuchnięte, alergiczne oczy? Czemu nie doceniałam działania dzikiego fiołka, który wyrasta czasami nie tam, gdzie powinien? Tak wielu rzeczy nie wiem o roślinach rosnących na mojej działce, dlaczego? Żywokost w malinach na żywe kości, jak wskazuje nazwa. Mak na wyciszenie przed snem, z przywołaniem bajki z dzieciństwa o Szewczyku Dratewce, którą tak lubiłam. Autorka pokazuje nam to, co rośnie obok, ale w cudowny sposób skleja nasze wyobrażenie o roślinach wyniesione z legend, podań, literatury. Tu po raz pierwszy pomyślałam, jak niespójna jest moja wiedza o ziołach z ogrodu, osadzona tylko w jednym ze zmysłów- zmyśle wzroku. A trzeba spróbować inaczej.

Więc oto maseczka do samodzielnego zrobienia, z niezapominajek, które jeszcze kwitną: weź łyżkę niezapominajek, podobnie maku polnego, chabra bławatka, kwiatów lawendy (mam zasuszone!), 4 łyżki jogurtu naturalnego, łyżkę miodu, wymieszaj z kropelka olejku różanego i załóż na twarz. Odpocznij 15 minut, zmyj specyfik i czuj się piękna. Działa! Pod warunkiem, ze namoczysz kwiaty na krótko przed zmiażdżeniem w moździerzu i będziesz chcieć pięknieć.

A o tym, dlaczego warto kochać zioła jest tu: https://gazetakrakowska.pl/ziola-przez-setki-lat-wyjasnialy-jak-dziala-swiat-wywiad/ar/c11-14997029?fbclid=IwAR1nHTl6g4himZQ1vxRWnpzg-63pkncHcU9dHBwlSGLanQ9hfSBXAlQB4Lw

Oto życiodajna moc ziół- dzięki autorce, Patrycji Machałek i książce wydanej przez Znak „Magia polskich ziół” – teraz chętniej będziemy przyglądać się roślinom obok nas.