To już druga kawa, z mlekiem bez laktozy, specjalnie kupionym dla mojej małej córeczki. Odmierzanie zaczęłyśmy dwie godziny temu, ona od pośpiesznego telefonu, że to już, ma czekać gotowa, bo transport jedzie. I ja, po tygodniach budzenia się bez budzika- czujna, żeby nie zaspać, obudzić jak prosiła. Moje dziecko wraca do domu, tym razem na dłużej, pandemia zweryfikowała plany i będziemy razem przez całe lato.

Mości się teraz na siedzeniu małego busika, który wiezie ją z Londynu razem z pakietem niezbędnych rzeczy, dla których już przygotowałam szafę, bo to nie będzie czas odliczany urlopem, kończącym się za szybko. Moje dziecko będzie ze mną w te najdłuższe, letnie już noce, spróbuje soczystych brzoskwini prosto z drzewa, może wyciągnie dodatkowy rower, przygotowany w piwnicy na wszelki wypadek? Będzie opalać się na balkonie, czytać książki jak dawniej, wyjeżdżać z przyjaciółkami na krótkie wakacje na Mazury i do Warszawy. Cieszę się z tych planów, odliczam czas, jaki pozostał do przekroczenia granicy. Jeszcze dziewiętnaście godzin do domu.

W tym czasie ona, z jasnymi słuchawkami na uszach patrzy na mijającą zieleń Anglii. Może słucha swego Jacka Garrata, a może scrolluje niusy prosto z londyńskiej tablicy swoich przyjaciół? Może zamyka oczy i wsłuchuje się w szum powietrza, przecinanego pędem samochodu, którym jedzie?

U mnie też zielono, wiatr targa za oknem konarami drzew, pogoda jak nie w maju, chłodna i deszczowa. Niedziela oddycha spokojnie, jest wcześnie, świat nie przyspiesza niepotrzebnie, zamknął się w tym poranku, który ma do zaoferowania niewiele. Straciłam apetyt na rower, na spacer, na działkę, na poranny prysznic, nawet kawa nie idzie mi jak zawsze. Cała jestem oczekiwaniem, bo dziecko wraca do domu. Wywróci mi świat do góry nogami, to pewne, i teraz czuję się dokładnie tak samo jak ćwierć wieku temu, gdy czekałam na nią w szpitalu. Nic nie było istotne, jak teraz. My, matki, jesteśmy zawsze wypełnione fantazmatami i czasem nieminionym, zawsze gotowe do przyjęcia swoich dzieci z powrotem w najgłębsze szczeliny brzucha. Włączam się w rytm stuleci, w kolejkę tęskniących mam, w szukanie zapachu swoich szczeniąt, tak jak nas nauczyła natura, mądra matka wszystkich matek.

Ta niedziela będzie więc inna, specjalna. Powoli i z niechęcią rozplanowuję czas, układając na kupki godzin, a jednocześnie siedzę z nią na tym wolnym siedzeniu i jej oczami patrzę na krajobraz. Wiosna w rozkwicie, tam i tu, ale tu wyjątkowo zimna, nieprzyjazna. Pomidorki jak ziarenka, wsadzone w za dużą ziemię, kwiaty w przykurczu, gotowe do strzału w cieplejszych promieniach. Brzoskwinia i inne drzewka owocowe już z małymi na gałęziach, mama-drzewo w liściach kryje swoje dzieci przed zimnem. Zamierzam dziś czytać w ich cieniu, pod kocem, na huśtawce.

Niech lecą godziny, płynie czas. Odrzucam wszystko, co skomplikowane, tylko prostota: zachwyt nad moim istnieniem, czułość nad tym, co dostałam w prezencie. Troska o rzeczy ważne, dużo miłości dla ludzi wokół. Rosół na obiad i ciasto na deser, spotkanie z przyjaciółmi, wreszcie bliskość. Odliczanie godzin, czekanie na święto. Lubienie każdego dnia, bez względu na to, co przynosi.

A najbliższy przyniesie mi to, co lubię- moje dzieci nad głowami, w pokojach. Szkoda, ze nie mogę powiedzieć swojej mamie, jak bardzo się cieszę.

(…)

Osiem godzin. Wymęczyłyśmy tę niedzielę, czekam na znak, ze jest już za kolejną granicą. Klaudia grilluje warzywa, koty kładą się na rozścielonym łóżku. Mati kręci się po kuchni, szuka czegoś słodkiego, ale dziś niedziela, sklepy karnie zamknięte.

Moja córeczka skarży się, że wszystko ją boli, oczy, głowa, ramiona, najbardziej nogi, bo jedzie w busiku już szesnastą godzinę. Kolejne granice, w ciągu doby przejedzie ich pięć. Solidarnie tkwię w messendżerze, mimo, że oczy powoli i mi się kleją, nieprzyzwyczajone do ciągłego zerkania do internetu. Podziwiam ludzi, którzy co tydzień przemierzają tę trasę: Białystok, Polska, Niemcy, Belgia, Holandia, Francja, Wielka Brytania.

Chciałabym przytulić ją tak, jakby nie było koronawirusa, strachu, oddalenia. Potrzebuję czegoś, co nie pozwoli mi spać, bo matki śpią czujnie, a ja zasypiam szybko i mocno. Noc zamyka dziwną niedzielę, która przydarzyła mi się po raz pierwszy w życiu. Niedzielę z busikiem w tle.

(….)

Już poniedziałek. Jak zawsze prowadzę program, jest już nowy miesiąc, dzień dziecka. Wiem, że jest już w domu, leży wdychając zapach swojego dzieciństwa, obok krążą dzikie koty, przedpołudnie wypełnia słońce, które już zaczyna swój łuk nad moim mieszkaniem. Czas pomyśleć o popołudniu i pomidorowej, którą zrobię dla niej po powrocie. Do naszego domu.