Jest jak narkotyk. Dopadam do niego, zrywam młode, zielone listki, łykam je szybko, tuż po rozgryzieniu. Tymianek poddaje się moim dłoniom, stara się przypodobać smakiem, zwłaszcza teraz, kiedy ledwie wypuścił świeże pędy. Ma lekką goryczkę, ale jest pyszny, soczyście zielony jak wszystko w moim ogrodzie.

Z tymiankiem wyznajemy sobie miłość od dłuższego czasu. Nie wiem dlaczego tak mnie do niego ciągnie, może to oznaka braku żelaza? Choć ostatecznie – anemia już za mną. A może, jak we wszystkim, jest tu wiernośc temu, co oswajam i lubię? Mój tymianek odwdzięcza mi się uczuciem przywiązania, wypuszczając nowe pędy. Zjadam je łapczywie. Tak witam się z moim ogrodem każdego dnia.

Choć właściwie nie tylko tymianek na mnie czeka. Tulipany już przekwitły, teraz do startu szykują się fioletowe czosnki, jaśminowce, krzewuszki, pięknotka. Maj śpiewa w powietrzu nade mną, kiedy oglądam pierwsze zielone owoce truskawek. Sąsiedzi tańczą z agrowłókniną, bo noce ciągle są z przymrozkami. Pan Janek kończy stawiać taras sąsiadom obok. Szczęściarze, zdążyli kupić działkę w ostatnim momencie. Teraz krąży po alejach mnóstwo ludzi szukających małego kawałka szczęścia, ale nie ma chętnych do sprzedaży.

Tu życie biegnie inaczej, wyznacza je kalendarz siania i zbioru. Wszyscy czekamy na przyszły tydzień, już po Zimnych Ogrodnikach, żeby ruszyć z wysadzaniem pomidorów i ogórków, papryki, selerów i uroczych dalii, które przybliżą nas do jesieni. Pięknie wykiełkowały i czekają w ciepłym domku letniskowym na swoja kolej. Do życia budzą się hortensje, pędy puściła prześliczna pnąca róża, którą kupiłam za ostatnie pieniądze którejś jesieni. Mój ogród buduje tęczę kolorów, już za chwilę będzie się nią chwalić.

I pomyśleć, ze to miała być działka dla mojej mamy. Chciałam, żeby zamieszkała bliżej mnie, miałyśmy zlikwidować ogródek w Łomży, do którego coraz trudniej było mi dojeżdżać z Białegostoku. Zaczęłam od malutkiego kawalątka ziemi. Zdążyłam jeszcze dowieść na Mickiewicza, pokazać. „Jaka piękna„-powiedziała moja mama, kiedy ją, już chorą przywiozłam pod same drzwi. Ucieszyłam się, zamówiłam dla niej łóżko, na którym już nigdy nie usiadła, wypieliłam truskawki, których nigdy nie spróbowała. Mama odeszła kilka tygodni później, zostawiła mnie samą wśród majowych drzew i radości pęczniejącego rozkwitającymi roślinami świata. Tego roku wszystko postanowiło mi ją wynagrodzić: ogórki, których nie miałam siły zbierać, brzoskwinie- owocujące jak szalone, aksamitki do pasa, trawa, w której mogłam się schować. Niewiele z tego czasu pamiętam poza rozpaczą, jaką przyjmowała ode mnie moja działka.

Ale to właśnie wtedy posadziłam tymianek, który podaje mi swoje wątłe pędy na dzień dobry. Może dlatego zjadam go narkotycznie, jakbym raz jeszcze chciała nasycić się miłością utraconą na zawsze?

Sadziłam tymianek w dniu śmierci mojej mamy. Już niebawem będę z nim cztery długie lata, na dobre i na złe. Może zdmuchniemy puchate mlecze z tej okazji? Znowu dotknę tamtego czasu i przypomnę sobie mały pęd, który wkładałam do ziemi, gdy ona odchodziła.

Mój ogród szumi czasem i wdzięcznością. Wierzę, ze mama czasem do mnie zagląda, żeby zrobić sobie zdjęcie wśród kwiatów.

Widzę czasem jej ślady wśród stokrotek na trawie.