To jest prosta droga, kiedy skręcasz w lewo, musisz przeciąć dwie ulice i wjechać w las. Najpierw alejka prowadzi wzdłuż domu dziecka, potem wpada wprost w świergot ptaków. Bez względu na wszystko wybieram ją każdego dnia , kiedy mknę, by podlać nowe drzewka owocowe, zasadzone w ogrodzie.

Każde ma swoja historię, czereśnia, kupiona najwcześniej, zdążyła puścić już listki, choć nie dawałam jej zbyt wielu szans. Długo wybierałam miejsce dla śliwki, bo chciałam, żeby rosła wyjątkowa, rodząc widzialne owoce dla niewidzialnej mamy. Ostatnia była grusza, kilka dni jeździła ze mną, opierając się o tylne siedzenie. Zapominałam o niej, błądziłam myślami gdzie indziej, kiedy wsiadałam do samochodu, dopiero dziś wybrałyśmy się, drogą przez las, aleją państwa Myrchów wprost do przygotowanej na korzenie dziury, tuż obok dzikiej mięty. Grusza podskakiwała w torbie, kiedy mknęłam przez Las Zwierzyniecki, jakby z radości, że zaraz zanurzy się w ziemi pełnej dżdżownic, malutkich kamyczków; wessie soki do środka, by za jakiś czas rodzić konferencje. Wyobrażam sobie ten moment, kiedy moja gruszka Konferencja, w zgodzie z nazwą siedzi na wirtualnym zebraniu, pęczniejąc od soków. Zawsze uśmiecham się w myślach do autora tych zabawnych określeń i sama czaruję przestrzeń, przemawiając po imieniu do pustych i małych badyli, nowych bohaterów mojej codzienności w ogrodzie.

Wiosna rozpanoszyła się na dobre. Przyjmuje zasadzone rośliny i te, które dopiero kiełkują w małych doniczkach, lubię patrzeć jak przebijają się przez ziemię i kiełkują, a potem rosną, otulone coraz cieplejszym podmuchem północno- zachodniego, jeszcze nieletniego wiatru. Ta wiosna o mały włos nie zniknęłaby w chaosie koronawirusa, niepewności i lęku, ale upomniała się o uwagę, w swoim czasie wypuszczając kolory- tulipanów, a wcześniej żonkili, mleczy, szafirków. Zatrzymała mnie w biegu i znowu, jak co roku przyglądam się jej uważnie, że jest, taka sama i inna.

Zresztą -wszystko powoli wraca na swoje tory. Na poddaszu znowu gra muzyka mojego syna, czasem słyszę tam śmiech Klaudii, nowego domownika, jeszcze nieśmiało anektującej przestrzeń dla siebie, ale już przyjętej i kochanej. Moja córka odmierza świat w Londynie, tym razem poznaje przyjemność planu na powrót. Jeszcze nie teraz, ale tylko chwila dzieli od tego, żeby była bliżej, choć i tak jest blisko.

Radio zaprasza falą, płynę w niej przez tydzień, potem znajduję przyjemność w odpoczywaniu: długi sen, radość domu, książek, rowerowego lasu, podlewania drzewek, porannej kawy na balkonie i coraz późniejszego zachodu słonecznej kuli za drzewami na Słonecznym Stoku.

Cieszy mnie ta prostota życia. Wakacje bez planów, lato bez szaleństwa i wyjazdów wszędzie, żeby zaspokoić ciekawość i próżność, upływający czas i to, co potem. Mam wrażenie, że mgnienie, które jest naszym życiem, domaga się, żebym spojrzała na linię, oswoiła ją i przyjęła. Więc podlewam Konferencję, która przyjmuje się w ziemi, dotykam zielonych listków czereśni. Będzie mi przypominać rodzinny dom, z wczesnymi owocami pełnymi robaków, na które nikt nie zwracał uwagi. Mówię do pustego patyczka, zachęcając do puszczenia pędów, na których kiedyś zawisną śliwki. Wyobrażam sobie jak spadają na trawę, w której leżę.

K. kończy robić stół, będzie mi służył do pracy, kiedy usiądę w cieniu antonówki, żeby zapisywać to, co najważniejsze. To będą krótkie zdania: może nawet nazwę przestrzeń, w której są moi rodzice?

Na razie jednak poję moje drzewka owocowe, wlewam w nie nie tylko wodę, żeby mogły żyć, ale i nadzieję, że za dwa lata urodzą mi pierwsze owoce. Czereśnia Regina, gruszka Konferencja i śliwka Amers. Będziemy zgranym kwartetem, jak myślę.