Czy można zgubić przyjaciółkę? Powierniczkę sekretów, współwłaścicielkę tajemnic, mleczną siostrę minionej młodości? Jasne, że tak. Nasze przyjaźnie- jak miłość, mają tylko jeden z czasów: czas przeszły dokonany. Cofnijmy pytanie. Bo trzeba opowiedzieć historię, która ledwie się zaczęła.Jak można zgubić przyjaciółkę? Zwłaszcza, że miasto nie takie wielkie, oswojone, przyjazne. A jednak- zgubiły się dwie dziewczynki, Danusia i Gienia, nie widział kto ich razem?

Grzegorz nie myślał ich szukać, bo nie wiedział o ich istnieniu. Wracał właśnie z pracy, gdy zadzwonił jakiś kolega i powiedział- stary, przyjeżdżaj, tu jest coś co Ci się spodoba. Gdy dojechał na miejsce-oniemiał. Dwóch kilkunastoletnich chłopaków już zdążyło pochować do reklamówki niektóre szklane płytki, ale część leżała jeszcze na trawie..

Obok tej posesji– mówi Grzegorz Dąbrowski, fotograf i naczelny Gazety Wyborczej w Białymstoku– miał próby zespół 085, w garażu i to był Jurek Osiennik, to on zadzwonił. Sam mam trochę kupionych na pchlich targach płytek szklanych, więc przez telefon poprosiłem, żeby je  zabezpieczyli papierem przed porysowaniem. Ta stara emulsja jest bardzo delikatna.

Kiedy dojechałem negatywy czekały na mnie wszędzie. Nawet teraz mam dreszcze, jak myślę, co by było, gdyby zaczął padać deszcz.” Stare, zaniedbane podwórka w centrum Białegostoku. Już coraz mniej ich, ale okolice Angielskiej, Młynowej i Bema jeszcze się trzymają.

„Klisze  były poskręcane, pozwijane, jedną reklamówkę z negatywami od razu zabrałem do przejrzenia, a rodzice dwóch Rafałów, chłopców, którzy znaleźli zdjęcia zaczęli kontaktować się z panią, która wcześniej mieszkała w tym domu.” Grzegorz dostał negatywy do wyczyszczenia. Za każdym razem gdy siadał do powiększalnika, odkrywał coś nowego. Setki zdjęć, niektóre w idealnym stanie. Taśma celuloidowa z warstwą światłoczułej emulsji przytwierdzonej na bazie żelatyny.

Białystok, 30 kwietnia 1936 roku Park Planty Fot. Bolesław Augusits/albom.pl
zdjęcie ze strony albom.pl

I ludzie. Uśmiechnięta dziewczyna, jedną ręką trzymająca się drzewa. Trafi potem na okładkę, którą obejrzy już pewnie z drugiej strony horyzontu,  jeśli tam, gdzie trafiła- będzie na to czas. Bo na pewno nie żyje od kilkudziesięciu lat. Dziewczyna jest wyjątkowa, dodatkowo na zdjęciu wygląda, jakby unosiła się w powietrzu. Albo  białostocka młodzież, rzucająca się na ulotki Związku Młodej Polski. Jakie to dziwne, że kartka tuż tuż nad wyciągniętymi dłońmi chłopca, a my wiemy, że  na tym zdjęciu będzie wisieć nad nim bez końca.

Budzący powszechne zdumienie wielbłąd na jednej z głównych ulic. Zdjęcie łapie nie tylko zaciekawienie widzów, także nasze, że dookoła bruk, a w oddali elegancki sklep z przedwojennym szyldem sklepu Bata. Jest wystawiona trumna, z ciałem zmarłego dziecka. To dziewczynka, niewinność podkreślają biel sukni i zielone gałązki ułożone na ciałku. Młodzi rodzice z babcią stoją na domowym podwórku. Nie płaczą, patrzą w pogodną twarz dziecka ze spokojem: Bóg tak chciał.

Są też liczne zdjęcia przyjaciółek. 

Czy Grzegorz przyglądający się, jak postacie wyłaniają się z mroku zapomnienia mógł przypuszczać, że kiedy opublikuje je w swojej gazecie, dwie z nich odnajdą się po 65 latach?

Ludzie brali lupy do rąk, szukali ojców, dziadków i znajomych– mówi Grzegorz Dąbrowski z Gazety Wyborczej, która przez kilka miesięcy publikowała apele do Białostoczan o rozpoznawanie ludzi i miejsc dawnego miasta. A ponieważ czasy były przedwojenne – prawdopodobieństwo, że ktoś coś znajdzie lub rozpozna było coraz mniejsze.

A jednak! Trzydzieści osób, w tym córka pani Alicji Bartulewicz znalazła babcię i wujka.

Do dzisiaj pamiętam tę jego czapkę pilotkę, którą mama uszyła mu z jakiegoś szynela i obszyła futerkiem z wydry. Bardzo mu jej zazdrościłam, bo wydawało mi się, a miałam wtedy sześć lat, że to taka nobilitacja- wspomina z uśmiechem pani Alicja

Czesław Lewito na jednym ze zdjęć rozpoznał swoją starszą o czternaście lat siostrę. Kupuje coś w sklepie, sprzedawca pokazuje jej butelkę wina. Wydedukował, że zdjęcie jest najprawdopodobniej z 1938 roku, zrobione w sklepie Zjednoczenie, który mieścił się na rogu ulicy Pałacowej i Warszawskiej.

Gazeta Wyborcza i część mieszkańców Białegostoku szukała więc śladów ludzi ze zdjęć. Więc pewnego dnia i Danuta Dawdo sięgnęła po tekst o znalezionych negatywach  i …zobaczyła zdjęcie Eugenii.

Przyjaciółka, która zgubiła się w jej pamięci i odległym czasie. Ciekawe, co pomyślała o niej wtedy? Czy wróciła pamięć szczegółu sprzed lat? Otworzyło się okno przeszłości z ich ulubionymi zabawami, powiedzeniami, ścieżkami, kolegami, sekretami?

Czy poczuła uczucie w sercu, jak wtedy, gdy dostajemy długo wyczekiwany list? Jaki obraz odnalezionej koleżanki sprzed lat poniosła do telefonu i czy chód miała lżejszy o te sześćdziesiąt pięć lat? Bo natychmiast podeszła zadzwonić do redakcji i prosić o  numer Eugenii.

Czas najwyższy zamienić czas przeszły w teraźniejszy.

Więc dzwoni, sygnał za sygnałem, by za chwilę usłyszeć dźwięczne „halo? Teraz już z nią rozmawia, trochę zmieszana, że czas tak szybko przeleciał i nie ma już młodego głosu jak tamta Danusia.  Gdyby zdjąć z nich warstwy czasu,  mogłyby wyglądać jak dwie dziewczyny na jeszcze  innym  zdjęciu zrobionym przez Augustisa.

      Tamte siedzą przy buzie, najpopularniejszym napoju przedwojennego miasta, w zacisznym miejscu kawiarni. Przysiadły na chwilę. Jedna z nich założyła nogę na nogę i kokieteryjnie spogląda w obiektyw. Ubrana zgodnie z trendami mody z lat 30-tych: zwiewna sukienka, gładko zaczesane włosy, białe skarpetki do sandałów. Druga z nich, skromniejsza, nieśmiało przysłania szklanką twarz i widać, że chce skończyć to pozowanie.

Za chwilę wyjdą do swoich zajęć, pracy lub domu. Ale my wiemy, że złośliwy czas unieruchomi je na zawsze w tej niedokończonej  chwili. To tylko zdjęcie i bez pewności, że przedstawia szukające się przyjaciółki.

Tymczasem Danusia i Eugenia już umówione. Czas stanąć twarzą w twarz Po niedługim czasie Eugenia Senderacka, siostra fotografa od znalezionych zdjęć puka do drzwi Danuty Dawdo, córki Józefa Neuhüttlera, u którego prace zaczynał fotograf Bolesław Augustis. Pies szczeka, a obie starsze panie stają naprzeciw siebie. Eugenia Senderacka: Moja ty kochana, Danusiu, jaka ty jesteś podobna do mamy! Danuta Dawdo- A  moja siostra Krysia –do tatusia (śmieje się)

No już się uspokój ( do psa)

Pani Eugenia- Nie widziałyśmy się sześćdziesiąt lat z górą. Na krótko przed wojną poznałyśmy się, a  zaprzyjaźniłyśmy w czasie, gdy Twojego tatę aresztowali sowieci. U mnie pół rodziny była aresztowana: siostry, tato, brat, a u Ciebie też  tata i to dla nas była jedna wspólna sprawa.

Pani Danuta- To była wielka trauma. Bardzo się baliśmy, bo przecież mój tatuś był wielkim patriotą, choć z niemiecko brzmiącym nazwiskiem- Spójrz tu, Gieniu, zdjęcie taty, przemyciłam, mam. To jest mundur galowy 11 Pułku Ułanów Legionowych. Był chabrowy, przepiękny, ale jak przyszli sowieci mamusia porwała i spaliła. Życie było ważniejsze niż mundur. Szable wrzuciła do studni, a pistolet do podwórkowej ubikacji. Tatuś miał zakład fotograficzny na rynku Kościuszki, ale jak przyszli Niemcy- niedługo, chcieli żeby zapisał się na listę folksdojcza , tato nie zgodził się w związku z tym zakład zabrali. Tatuś jako ułan legionista, zasłużony Polsce robił pogrzeb Jozefa Piłsudskiego, na to mam dowód, o, zdjęcie –Neuhüttler Fotograf Białystok, było wydrukowane w gazecie przedwojennej-  tu mam.

Jest rok  2004, sześćdziesiąt lat po wojnie, od piętnastu lat żyjemy w nowym demokratycznym systemie. Na stole stoją pomarańcze, pachnie zaparzona w ekspresie kawa, jest nowocześnie, jasno, znamy smak wolności podróżowania, ale przyjaciółki pochylają się nad pożółkłymi zdjęciami i mówią o świecie sprzed dekad. Pani Eugenia- Mój brat nigdy nie wrócił do Polski. Jak go zabrali sowieci, jak go aresztowali,  29 lutego 1940 roku, to został skazany na karę śmierci. Dzięki Sikorskiemu udało się jej uniknąć, wstąpił do wojska Andersa i przeszedł cały front. A po wojnie osiedlił się w Anglii. Miał w  wojsku serdecznego przyjaciela, z zasłużonej rodziny sybiraków. Ale szybko zmarli jego rodzice, a ponieważ miał sześcioro rodzeństwa, to te młodsze zabrał Polski Czerwony Krzyż i trafili do Nowej Zelandii. Pojechał do nich, no a potem ściągnął tam mego brata. I Bolek ożenił się z siostrą przyjaciela. I został.

Wyobraź sobie, jak zajechał i nie miał ni domu  ni łomu, musiał myśleć o przyszłości. Nie udałoby się wyżyć  z fotografowania, bo na sprzęt też trzeba mieć dużo pieniędzy. Potem tę jego łajkę mu wysłałam, ale on już poszedł po innej linii, tylko tyle, że sobie fotografie robił. Jako fotograf już nie pracował.

Pani Danuta –Szkoda! Tatuś mówił, że miał talent.

Pani Eugenia- Brat się nie tyle uczył, ile bym powiedziała, pierwszą pracę zaczynał u niego. Bo szkołę fotograficzną skończył jeszcze w Nowosybirsku, zanim tu przyjechaliśmy.

( patrzy w bok, dorzucając do zakłopotanych świadków ich wzruszającego spotkania po latach ) Danusi tata był starszy, więcej wprawiony, a jego przyjął do siebie jako pomocnika. I był pomocnikiem, dopóki zdobył się, żeby swój zakład otworzyć. Myśmy się zaprzyjaźniły już dużo później.

Pani Danuta( kokieteryjnie, z uśmiechem) Jak to się zaczęło?

Pani Eugenia –Przez Świderską. Jak przyjechaliśmy z Nowosybirska, 6 maja 1932 roku, ja, moi rodzice, Bolek z bratem i moje siostry, to najpierw zatrzymaliśmy się u Świderskich. Moi rodzice się z nimi znali taka znajomość po tamtej wojnie. I któregoś dnia moja mama i Świderska poszły do Was zabierając i mnie. I tak to się zaczęło.

(wyciąga rękę, zawiesza w powietrzu, zawstydzona)

Gdzie Twoje warkocze, Danusiu? Jakie piękne włosy miałaś, jak złoto! Długie, grube, blond. Jak się czesało te włosy, to jakby złoto się sypało!(śmieją się obie)

Trudno nie dostrzec tych sześćdziesięciu lat. Znikł warkocz, mieszkanie Świderskiej, a może nawet i ulica, którą szły we trzy, z młodziutką Gienią do przyszłej zapomnianej potem przyjaciółki. Zniknął świat swobodnej paplaniny o niczym, teraz co chwila wdziera się w ich dialog zażenowanie, że może te wspomnienia nieważne, dalekie? Więc milkną.

Zdjęcie z archiwum Muzeum Podlaskiego- Danuta Dawdo

Pani Danusia-Wiesz, kiedy zobaczyłam Twoje zdjęcie w gazecie, wzięłam okulary, poszłam do siostry, bo ona słabo widzi i pytam- czy to nie jest Gienia? A ona mówi- Gienia

Potem był telefon i tak po 60 latach filmy nas połączyły  z powrotem.

Pani Eugenia- Trochę mi wstyd, że zapomniałam o tych negatywach. Jakiś czas to stało w domu. To była taka wielka lada, nawet nie sklepowa, a apteczna, z tym że z szufladami i te wszystkie szuflady były założone zdjęciami. No gdzie ja będę trzymała w domu negatywy? W dwupokojowym mieszkaniu? Ale to było tabu, bo to było Bolka.

W domu to stać nie będzie-powiedziałam- i dlatego negatywy trafiły do tej szopy. A potem wyprowadzałam się z tego miejsca. Był 11 listopada, mokro i zimno, obiecałam sobie, że szopę uporządkuję za jakiś czas i tak minęło pięć lat. A tym bardziej, że nowy gospodarz powiedział, że mu się nie spieszy. Aż znaleźli to ci chłopcy, a potem pan Grzegorz.

Brudne, trochę zaniedbane podwórko przy Bema. Za kilka lat przewiercone dwu, trzy, cztero-pasmówką, łączącą  dwie różne części miasta- starą i nową. Nowa czyli europejska. Wielkomiejska. Szlachetnie anonimowa. Lepsza. Stara – tu, w Białymstoku znaczy zła, brzydka, słaba, do zmiany.

Szopy i budy, drewniane domy i zagracone podwórka Młynowej, Bojar, Angielskiej- znikną, skryte szybko wśród wielkich bloków, galerii, placów samochodowych. Zapomną o nich wszyscy, tak jak zapomnieli o zapleczu malowniczej ulicy Mazowieckiej, gdzie rosły drzewa owocowe, a młodzi chłopcy bawili się w wojnę.

Az kiedyś, ktoś- być może odszuka starą szafę na strychu, ze zdjęciami. Może Grzegorza? Ani, Agnieszki? Fotografów anonimowych, nieznanych, nie pamiętanych –jak do niedawna Bolesław Augustis?

Pani Danusia- Teraz wszystko można kupić- wywoływacz, utrwalacz, wszystko jest gotowe. A ja pamiętam jak sama robiłam wywoływacz. Wiesz, że jeszcze pamiętam skład?

Metal, hydrochinon, soda…do dzisiejszego dnia pamiętam składniki i to, jak mierzyłam je naparstkami. Taki naparstek krawiecki- trzeba było pamiętać kolejność i to, czy dawać jedną czy dwie miarki. Taki wywoływacz tatusiowi przygotowywałam, oczywiście w czarnych butelkach i w ciemnym pomieszczeniu.

Teraz są maszyny do suszenia zdjęć, a wtedy było szkło, zdjęcie wkładało się do sody i szkło kładło się na koc. Na to przyklejało się zdjęcia. Nakrywało, potem prasowało wałkiem, żeby wyszła z nich woda. I one tak schły.

Pamiętam takie pstryk! Pstryk! Pstryk! Jak one odskakiwały to robiły taki dźwięk. No i na końcu się je suszyło.

Pani Eugenia (uśmiecha się) Ja też jak u was byłam, to często pomagałam Twemu tacie i memu bratu.  Ale najlepiej lubiłam  jak Bolek kazał mi robić  powiększenie z tych malutkich zdjęć. Bolek, dobre wyszło? -pytałam.  No jeszcze trochę. No, Bolek, teraz już dobre? Jeszcze trochę, odpowiadał, a ja tak się niecierpliwiłam że już to utrwalałam. Za chwilę więc znowu pytam, z niepokojem co on na to- Bolek, to dobre?

No teraz to dobre!

Były zakłady, które fotografowały  tylko wewnątrz. Mój brat dopiero w 1939 roku dorobił się swego atelier. Bardzo krótko go miał. A wcześniej fotografował na ulicy, podchodził do ludzi, gdy widział, że ktoś bardziej majętny, ciekawszy.  Byli tacy, którzy zapraszali a to na chrzciny, a to na wesele, a to na pogrzeb. Ale takich było mniej.

Pamiętasz Danusiu, jak przyjechaliśmy tu? Nie zapomnę, jak kiedyś przyszedł wściekły do domu. Może to był rok 1933 może 1934? Nie miał swej lajki, tylko aparat kliszowy. Szedł ulicą, a za nim zgraja dzieciaków wołała „zagraj, panie…”Myśleli, że to katarynka…

Grzegorz Dąbrowski zapamiętał wszystko z tamtej chwili. Nawet teraz, po dziesięciu latach od tamtego momentu ( a był wtedy rok 2004) odnalezienia klisz Bolesława Augustisa, spotkania dwóch przyjaciółek i niezwykłej historii, odmierzanej czasem wystaw, wydawania albumu, odszukiwania się ludzi dzięki publikowanym zdjęciom –przypomina sobie śmiech pani Danuty i Eugenii, gdy wspominały swoją młodość.

Udało się cofnąć czas, pomyślałem wtedy, i zatrzymać na dłużej. Bo natychmiast skontaktowałem się z profesorem chemii fotograficznej z Uniwersytetu  Śląskiego w Katowicach. Przesłał mi receptury- woda utleniona, ocet, woda- w odpowiednich proporcjach- i doradził, żeby  wszystko  wypłukać, wywiesić i wysuszyć- a potem zwinąć z powrotem. Powiedział, że po tych kąpielach będą służyły jeszcze dobre kilkadziesiąt lat.

Pani Eugenia– Wszystko mija tak szybko. Ja tak żałuję tamtego świata, Danusiu…On był lepszy, pod każdym względem, ale przede wszystkim duchowym. Nie było tej szarpaniny, gonitwy. Tego, że jak Wacek postawił dom, to Jacek –kamienicę. Tego zagubienia w świecie, porzucenia starych ludzi, przemądrzałej młodości.

Niszczenia tego, co nam nie pasuje. 

No i był to  inny Białystok. Pamiętam, jak wybuchła wojna, wkraczali najpierw Niemcy, a potem sowieci. Mieszkałam wtedy tu, gdzie obecnie jest Książnica Podlaska. Wszystko działo się na moich oczach, widziałam, jak Żydzi z bukietami kwiatów witali wyzwolicieli, sowietów. Mieszkałam wtedy w kamienicy, trzydzieści dwa mieszkania. Ale w podwórzu było tylko, niech no policzę, cztery chrześcijańskie rodziny. Poza tym Żydzi- bardzo różni, bo i dyrektor banku mieszkał i taki najpospolitszy gudłaj.

 Niektórzy  pięknie mówili po polsku, ot, choćby córka adwokata, Pullmana-odstawiona, elegancka, ładna jak marzenie. Nikt by nie powiedział, że to Żydówka. Ale były dzieciaki, z którymi musiałam porozumiewać się za pomocą tłumacza. Bo ani słóweńka nie mówili po polsku.

Spójrz, Danusiu, ilu tu ludzi, których spotykałyśmy na ulicach. Z twarzy czasem się pamięta, prawda? Mijałyśmy ich, szli czasem do pracy. A potem, jak pomagałyśmy Bolkowi i Twemu tacie przy wywoływaniu- ile było śmiechu, że ktoś ma taką czy inną minę.

Danusia i Gienia.

Czas teraźniejszy przeplatany czasem przeszłym w zwijających się ze starości fotografiach niedbale rozrzuconych po stole. Zapach z wtedy, który przeszkadza w pogodnym wąchaniu  tu i teraz.

Minął, nie ma go.

Za kilka chwil rozstaną się i one, może skrycie ciesząc się, że już koniec?

Wspomnienia  wspomnieniami, ale przecież trzeba żyć dniem dzisiejszym, cieszyć się z powodzenia dzieci i wnuków. Ze zdrowia, które już nie doskonałe, ale nie narzekajmy, bywa gorzej. Dopijają kawę, dojadają ciasto, rozmawiają o codziennych sprawach. Nagle pies, który wesoło witał panią Eugenię,  przy jej wyjściu też chce zaznaczyć swoją obecność. Budzi się i zrywa się spod stołu, plącze w długiej serwecie, przewraca karafkę z wodą.

Woda zalewa twarze rzemieślników, sklepikarzy  z Jurowiec, ulicy Kilińskiego, moczy sylwetki pań w kostiumach kąpielowych, towarzystwo wypoczywające w Parku Zwierzynieckim. Przykrywa manifestantów z Rynku Kościuszki, którzy świętują kolejne rocznice, dni 3 maja, 11 listopada, 15 sierpnia. Bohaterowie długo wystawieni na światło pamięci, a teraz na potok wody – znikają ze zdjęć, klisz, płytek, przestrzeni miasta. Nie do odczytania są ich długie historie, losy, ślady.

Ale przecież życie jest chwilą, więc byli i odeszli, robiąc miejsce dla kolejnych pokoleń. Pani Danusia i pani Eugenia na pożegnanie długo patrzą sobie w oczy wiedząc, że przed nimi  jeszcze jedno, nieskończenie długie i piękne spotkanie.

Na zawsze. Ale o tym wie tylko ludzka niepamięć.