Nikt nie odlicza tych trudnych dni, więc nie wiem ile czasu siedzimy w zamknięciu. Chociaż można to zrobić,kiedy patrzy się na włosy, paznokcie, rzęsy dziewczyn odciętych od swoich kosmetyczek. Powoli przybieramy naturalny widok, stając się jak przed laty, nieskażone pędzlem wizażystek, skalpelem chirurgów. Niektóre korzystają jeszcze z filtrów wygładzających twarze, ale stają się one dzięki temu płaskie, jak maska na portretach trumiennych.

Wirus namieszał w naszym życiu, zmieniliśmy trajektorię codzienności z tej, która sunie z prędkością światła po Drodze Mlecznej na poboczną, sfokusowaną na domu, nie wykraczającą dalej niż wyjście do sklepu czy apteki. Skurczyliśmy świat do kilkudziesięciu metrów naszych mieszkań, i teraz, nadzy w swoim pięknie i brzydocie, możemy spojrzeć naprawdę na to- kim jesteśmy, skąd i dokąd zmierzamy. Czego nam brakuje, w czym znajdujemy pocieszenie, co nam daje dom i obecność najbliższych. Relacje samotnych stały się łatwiejsze niż stłoczonych na jednej powierzchni. Samotny oswaja swoją samotność od dawna i jest mu lżej, gdy widzi że inni też. Samotny wie, kiedy i jak długo ma płakać, wzywa na pomoc swojego wewnętrznego pocieszyciela, bo musiał znaleźć go dawno temu. Człowiek samotny nauczył się też swojej przestrzeni, w której znajduje tylko to, co do niego należy, i co nie sprawia mu problemów, bo rzeczy i wspomnienia trudne wyrzucił już dawno. Gorzej z rodzinami dysfunkcyjnymi; one nie dość że trwają, pogłębiając szczelinę braku sensu, są skazane na siebie, muszą ciągle mierzyć się z przeciwnikiem. Stan wojny, tej na zewnątrz i w środku trwa. I dlatego książka (Wydawnictwo Burda Książki) „Jak się nie zabić i nie zwariować”, którą napisała Justyna Suchanek „Sukanek”.

To mocna rzecz. Raz, ze to autorska próba spojrzenia na życie, jakie się, niestety i na szczęście, przeżyło. Dwa, że to także bardzo szczera opowieść kogoś, kto doświadczył w swoim życiu opuszczenia, depresji i rozpaczy, chciał targnąć się na swoje życie, musiał zmierzyć z nienawiścią wobec najbliższych osób, a przede wszystkim ciągle jest DDA, dorosłym dzieckiem alkoholika. Jest w tej książce jednak moc uleczenia, po przebytych terapiach, ale na pewno dzięki dopuszczeniu do siebie świadomości, że to się przydarzyło, że trzeba zmierzyć się z tym problemem. Ciekawi mnie stan, w którym dochodzi się do takiej wiedzy- czy to kolejna próba samobójcza, którą się podejmuje po to, żeby ktoś zauważył krzyk?

Justyna jest szczera i oswaja swoją przeszłośc poprzez wspomnienia. Pisze listy, zapisuje zapamiętane traumy. Prowadzi pamiętnik, a przede wszystkim-próbuje patrzeć z boku na samą siebie. Myślę, że gdyby mogła powiedzieć tej drugiej, Justynie z książki najważniejsze zdanie, brzmiałoby pewnie jak z książek Coelho, tak okropnie wyśmiewanych przez „dojrzałą”, samoświadomą i w pełni szczęśliwą część społeczeństwa. A jednak.

To zdanie brzmi jak zaklęcie: wybacz sobie, kochaj siebie, to nie twoja wina.

Ofiarom przemocy domowej, niekochanym, porzuconym, w uzależnieniach i współ-, ludziom w depresji i nienawidzącym samych siebie, młodym ludziom, którzy są nierozumiani i czują się nikim- polecam tę książkę. Jest ważną pozycją na drodze dostrzeżenia, że jest się człowiekiem. Pięknym i swoim.

Jestem tu, żeby ci pomóc„- przekonuje na okładce autorka. Ubrana w ascetyczny golf i leginsy, odwrócona bokiem, zaprzecza wizerunkowi współczesnych coach’ów, którzy skoncentowani są na sobie. Justyna siedzi bokiem, żeby lepiej usłyszeć. Ta książka kończy się kartą afirmacji, ale też opowiadaniem, które napisała jako dziecko. I pewnie o to chodzi, żeby znaleźć w sobie zgubionego dzieciaka i razem ruszyć w drogę. Życzę Wam, byście na końcu tej podróży- mogli powiedzieć: tak, jestem wspaniały.