Tydzień intensywnej pracy za mną, teraz czas na odpoczynek. Codzienna pobudka o czwartej daje się porządnie we znaki, mimo brzasku za oknem i ptaków, które wrzeszczą w pobliskim mini-parku. Dziś więc spałam długo, snem nieprzerwanym, jeśli nie liczyć otwarcia oczu najpierw o czwartej, potem szóstej. Można dalej-szeptało mi coś do ucha, więc przewracałam się na drugi bok i natychmiast odlatywałam w kolejne przyśnienie.

Brak kawy wyprowadził mnie na spacer około południa. Ludzie dalecy i bez uśmiechu. Słońce wynagradza siedzenie w domu i mości się na niebie kolejny dzień. Jest chłodno, ale mimo wszystko zaglądam na działkę, pustą o tej porze, już wiosenną, sprawdzam róże, bo przymrozki od tygodnia blokują jej wzrost. Listki żywe, przyczajone do skoku. Brzoskwinki z grubymi pękami na gałęziach, myślę o nich jak o prezentach, już niebawem drzewo obsypie się różowymi kwiatami.

Doglądam nowych przyjaciół- to czereśnia, choć na razie nazwa należy do długiego, pojedyńczego patyka, który wsadziłam do ziemi tuż obok huśtawki. Trzeba gadać do drzew, mówiła pani Wandzia z przeciwka, ta sama, która nagle skończyła życie w małej przybudówce na działce, trzydzieści metrów ode mnie. Więc gadam. Przytulam się do gałązek, całuję je delikatnie, głaszczę chropowate pędy. Staram się poznać po głosie małego ptaszka, ćwierka od kilku dni. Przypomina mi przedwiośnia z dzieciństwa, kiedy topiły się śniegi i puszczały mrozy, a wszystko było w kolejności zgodnej z prawami natury.

Teraz prawidła od dawna zachwiane, znowu sąsiad Antoni wysiał marchew w lutym, bo było ciepło. Zanim rozkwitną tulipany- już można cieszyć oczy posadzonymi bratkami, ale marchewkę zje ktoś inny, bo Antoni, od którego i ja kupowałam swój dom- nie jest już właścicielem ogródka, sprzedał. Za stary już jestem– powiedział temu, kto kupował, czyli wysokiemu postawnemu mężczyźnie, a jego słowa rozniósł po okolicznych posesjach wiatr. Zastanawialiśmy się, czy nowy wie wszystko, co się tu zdarzyło. Próbowaliśmy wyobrazić sobie go na tej wypielęgnowanej działce. Jak stara się sprostać wymaganiom Antoniego, którego ogródek zawsze służył za niedościgły wzór: nie było tam ani jednego chwastu, niepotrzebnej rośliny, niczego zbędnego. Jak koi lęk przed wiszącą ciągle w powietrzu śmiercią pani Wandzi, jak wkupuje się w łaski Dziadka za miedzą, no i nasze także.

Plotkowałyśmy z Ewą, zbyt długo snując wątek mężczyzny, który będzie naszym sąsiadem, a tymczasem pan Janek prostował moje drzewko. Papierówka, na której owoce czekam, przechyliła się znacznie w lewo, uniemożliwiając przechodzenie na trawnik. Pas przeciągnięty przez całą działkę i zaczepiony o drzewo -matkę, też papierówkę, ale drobniejszą- ma jej w tym pomóc. Wyglądają teraz jak dwaj kochankowie, ona, drobniejsza, trzymana jest w objęciach solidnego drzewa, bez możliwości ucieczki.

Jest jeszcze zimno. Świat zmrożony jest tysiącami trumien, jakie trzeba przygotować każdego dnia na całym świecie. Niepewność wkrada się w tę dziwną wiosnę, która idzie do przodu jak burza, za nic mając nas, z nosami przy szybie, lub przemykających na szybki spacer. Nikt nie wie, co będzie dalej, jaki los nas czeka, więc podziwiam ludzi, którzy robią zakupy takie jak nowy, decydując się na kawałek własnej ziemi.

Kiedy wracam z Mickiewicza, uważnie rozglądam się dookoła. Jest pusto, cicho, smutno. Lęk zabrał wszystkich do domów, jesteśmy ściśnięci w czterech ścianach jak podczas wojny.

Mój poniedziałkowy dom jest mi przyjazny, przyjmuje każdy kaprys- nieścielenia łózka, rozsypanych książek, kolejnej filiżanki po kawie. Przechadzam się po nim, podlewając od niechcenia kwiaty i licząc pędy na storczykach. Wreszcie puściły, będzie kolorowo. Kiedyś. Gra muzyka, czasami zabrzęczy sygnał messendżera, nie zwracam uwagi na rzeczy nieważne, a dziś nieważne jest wszystko. Dzielę przestrzeń na świat dobrze mi znany: w kuchni jest radio, czyli praca, w gościnnym szybko nasycam się niusami. To także jest moje tymczasowe kino. Biblioteka staje się niewygodną czytelnią, bo żółty fotel zajmuje Louis, swojsko zwana Lusią. Siadam więc na krześle i przeglądam zdjęcia i teksty, książki i rachunki. Sypialnia to nie tylko łóżko, także mój kościół, tu pozwalam sobie płakać, bo nie czuję się sama z tymi łzami. Wiem, że patrzy, jest na wypukłym obrazie pędzla Dymitra Grozdewa, ma w oczach zrozumienie i sporo empatii. Jest mi lżej z moim Bogiem obok. Łazienka stała się małym gabinetem kosmetycznym, ratuję wszystko, czym zazwyczaj zajmuje się moja dzielna Marta, kosmetyczka.

Brakuje mi teatru, przyjaciół, moich mężczyzn. Ślemy do siebie wiadomości, tęskniąc. Czasami piszę długie listy, osadzam je w pięknych kopertach, lądują potem w szufladzie, czekając czasów spalenia.

I tak mijają dni, a zwłaszcza pierwszy, na przymusowej kwarantannie w domu. Za chwilę zaproszę się na kolację do restauracji, zrobiłam wcześniej pomidorową i schab w pieczarkach, już czeka, pachnie. Muszę tylko nałożyć szpilki, przeczesać włosy. I sprawdzić, czy mam trochę drobnych, żeby zostawić sobie napiwek na stole. Bo karta, wiadomo, w tym lokalu na pewno nie przejdzie.