Dzień zaczął się małymi odkryciami. Po pierwsze- słońce obudziło moje storczyki, w ilości ośmiu sztuk, podarowanych mi przez Pana M. przed rokiem. Tuż po wyjściu z łózka zobaczyłam pędy, z których kiedyś wyrosną kwiaty. Ucieszyłam się bardzo!

Po drugie, korzystając z kwarantanny, odkrywam tajemnicze pokłady dóbr, znoszonych do domu- wykorzystałam dziś rano promil z nich, nakładając pilingi, maseczki i kremy, żele na regenerację paznokci, skarpetki złuszczające na stopy, płyn na porost rzęs, balsam odchudzający pupę i przysięgam, że z dwiema przyjaciółkami miałybyśmy spory zapas nie tylko na dwa tygodnie kwarantanny, tyle tego w łazience.

Po trzecie ułożyłam dzień tak, żeby wypośrodkować czas na pracę, odkładane ćwiczenia gimnastyczne, angielski, ba! nawet zażycie propolisu, który dostałam jakiś czas temu od słuchacza i stał sobie w kuchni, bo nie wiedziałam, jak go przyjmować (20 kropli na pół łyżeczki cukru, dziękuję) a nawet zaplanować czas z netflixem. Będzie spacer, różaniec i medytacje, oczywiście w samotności. Jakie to łatwe, te plany! Trzeba tylko wyjść z kolein jazdy samochodem do pracy i z pracy, nabrać oddechu i wszystko wymyślić na nowo.

I wreszcie książki. Dziś chcę Wam opowiedzieć o jednej, ale niezwykłej i to z kilku powodów. To „Łomżyńskie historie prawdziwe”, napisała ją Maria Bauchrowicz -Tocka w ramach stypendium Marszałka Województwa Podlaskiego. Maria przejrzała przedwojenną prasę i opisała, co działo się w Łomży sto lat temu. W książce aż kipi od opowieści o np. dzikich aborcjach, jakie miały miejsce w Polsce lat trzydziestych, a wszystko w opisie szczegółów na przykładzie przypadków słynnego doktora Mieczysława Czarneckiego. Zgłaszały się do niego kobiety po wcześniejszych, wywoływanych poronieniach i czasem „sekcja wykazywała brutalne rozdarcie macicy na przestrzeni 8 centymetrów”- donosiła gazeta „Wspólna Praca, szczegółowo opisując ten i inne przypadki na swoich łamach.

Maria Tocka idzie śladami samobójstw słynnych samorządowców, jak wiceprezydent Hirsz Epsztajn, którego dwoma zdaniami, będącymi sumą życia podsumował Przegląd Łomżyński „Dnia 18 bm. popełnił; samobójstwo były długoletni ławnik miasta, dyrektor Banku Kredytowego w Łomży. Śmierć nastąpiła wskutek zażycia większej ilości veronalu”. Epsztajn odebrał sobie życie w Hotelu Bristol w Białymstoku, przy Piłsudskiego 17, wcześniej wykupując lek w aptekach, a później opisując w listach do córek co się z nim dzieje. Podobno- pisze Maria Tocka- „przyczyną samobójstwa nie była tylko samotność po śmierci żony. Epsztajn był uczciwy i dbał o swoją opinię. Kiedy dowiedział się, że zaufany kasjer w banku zdefraudował pieniądze, odebrał sobie życie”.

Takich historii jest tu więcej- piękne kobiety, zbrodnie doskonałe, noworodki mordowane i porzucane dzieci, zdrady w wyższych sferach, fałszerstwa i polityka, które składają się na obraz łomżyńskiej codzienności.

Lektura prasy dostarcza takich faktów, ale trzeba ja uważnie przeczytać, a wyzwanie to niemałe, bo sto lat temu w Łomży ukazywało się kilkadziesiąt tytułów. Autorka wczytała się we wszystkie (sama robiłam to mozolnie na Alei Legionów, w archiwum Stopki), dodała kontekst obyczajowy i polityczny i w swojej książce w prawie stu opowieściach pokazała najciekawsze wyjątki z prasy. Oczywiście najważniejszy stał się tu człowiek, bohater z imienia i nazwiska, czasem znany, częściej zwyczajny obywatel, którego splot wydarzeń zaprowadził na strony licznych gazet.

Polecam Wam tę książkę! Jest niezwykła, ale trudno się dziwić, skoro Maria jest autorką dwóch wcześniejszych monografii o przedwojennej prasie łomżyńskiej, a także licznych prac naukowych dotyczących miasta i okolic, ma na swoim koncie nagrody za upowszechnianie wiedzy o Łomży, a dla mnie…jest kimś bliskim, literacko najbliższym.

A dlaczego? Popatrzcie na te fragmenty starego druku z roku 1982. Dwa opowiadania (we fragmentach) wysłałam do Kontaktów, na jakiś konkurs dla młodzieży. Oba wydrukowano, a do mnie napisała …Maria Tocka właśnie! Zabawna sytuacja, bo książkę o Kajdżerze mam jeszcze w swoich zbiorach, szarym zeszycie sprzed lat. Wstydzę się go pokazać, bo pisała go piętnastoletnia ja, na szczęście – bez błędów ortograficznych!

Czy życie nie jest niezwykłe? Przede mną leży książka Marii, cudownie pokazująca przeszłość i stare skrawki z gazet, które wycinał mój dumny tato. Łączy nas słowo i cisza, trwanie i czas, a także literatura. Co może być piękniejszego niż to, że zdarza nam się niezwykłe życie z nadzwyczajnym splotem okoliczności?

Mario, dziękuję, że prawie czterdzieści lat temu zobaczyłaś we mnie kogoś bliskiego.

Twoja „Nasturcja”