Odkąd trzech niezaproszonych panów postanowiło spędzić wieczór w moim drewnianym domu- byłam ostrożniejsza niż zwykle. Skusiła ich cisza pozornie wymarłego miasteczka działkowego, więc przeskoczyli przez bramkę i idąc wzdłuż szóstej alei, zamaszyście zaglądali do domków. U sąsiada znaleźli skrzynkę z piwem, w domku obok skutecznie opróżnili lodówkę, u mnie zadowolili się fioletową narzutą, którą niedługo potem, po dobrej imprezie, nakryli się, żeby nie zmarznąć.

Nazajutrz znalazł ich właściciel domku. Jeszcze byli pijani, leżeli na rozłożonej starej wersalce, niezdziwieni, że przyjeżdża policja, jest raban na całe ogródki działkowe. Przecież nic się nie stało, chcieli odpocząć, są bezdomni, o co ten hałas?

Razem z panem Jankiem liczyliśmy pourywane klamki, zawory do wody, zniszczone drzwi, wybite okna, zniszczenia. Włamanie zjednoczyło nas na nowo, nawzajem się pytaliśmy co i u kogo dorwali, a co udało się im ominąć. Na szczęście byli zbyt pijani, żeby zabrać nalewkę z mojego agrestu i porzeczki. I wybić kolejną szybę. I zniszczyć mój dom.

Najbardziej martwiło mnie wybite okno. Była późna jesień, już chłodno, z szybko uciekającym dniem. Naprawiałam je wspólnie z życzliwymi gospodarzami, zbierałam szkło z trawy, piliśmy ostatnią listopadową kawę, przebierając z siedzącego zimna nogami. Szarzało zbyt wcześnie, było cicho i ponuro, świat złowrogo zapowiadał nadejście mroźnego grudnia. Nie czułam się pewnie w swoim domu, dotkniętym łapskami bezdomnych złodziei.

Straciłam ufną miłość do tego miejsca na kilka miesięcy.

Kiedy wczoraj zaświeciło słońce, pomyślałam, że już czas. Bramka była zamknięta, na raz. Weszłam w alejkę zielonej trawy i przyciętych dzikich drzew obok niczyjej działki. Ogołocony z gałęzi krzak bzu, juka, którą odsłoniło wycięte drzewo i wyrzucona stara ławeczka mówiły jedno- ktoś tu wreszcie zamieszka. Szłam w promieniach słońca, grzejącego z lewej, więc wiedziałam, ze jest już po czternastej. Mój dom witał się jak zawsze wylewnie, tęsknie, gdyby mógł, merdałby ogonem, ciesząc się, że przyszłam. Podejrzliwie obeszłam go dookoła, głaszcząc każdą z deseczek szalówki, zauważyłam, że pan Janek już działał, przycinając brzoskwinki i tnąc gałąź jabłonki, która przeszkadzała nam pić kawę na ławce obok. Dom wąchał swoją panią, łasił się do mojej ręki, piszczał z zachwytu, podskakiwał i czekał, aż wejdę do środka.

Oczywiście, nie było w nim już śladu bezdomnych- okno wstawiłam wcześniej, posprzątałam dokładnie i nawet uprałam ślad brudnego buta na poduszce fotela przy oknie.

A jednak jakaś część mnie nie dała się uwieźć skaczącemu z radości drewnianemu domkowi. Był zbrukany niechcianą wizytą, bezceremonialnym gwałtem. Na moim oknie, mojej poduszce, mojej narzucie, mojej klamce, którą, w pijackim widzie urwali. I na mnie samej też.

Udobruchał mnie dopiero tymianek, który mimo zimy- zielenił się na grządce. Był jak zawsze piołunowo gorzki, szczypał mnie w podniebienie, zrywałam go i jadłam całymi garściami, gryząc mozolnie sztywne od zimna pędy. Moja sympatia do tymianku jest odwzajemniona. Rośnie bez względu na porę roku, tak, żebym mogła jeść go bez przerwy.

Dopchnęłam kiełkujący czosnek w mokrą fałdę ziemi. Pogroziłam liściom róży, już gotowym się rozwijać. Smyrnęłam skulone w rulonik hiacynty, pierwsze oznaki zmiany pory roku, przygotowane do kwitnienia. Nie pamiętałam, co zrobić z hortensjami, więc jedne przycięłam, a drugie już nie. Zebrałam patyki i uśmiechnęłam się do pierwszego pąka magnolii. Gałęzie, nieobcięte, kołysały się na wietrze, pachniała mokra ziemia, trawa leżała gotowa na spotkanie.

Strach minął.

Kiedy uświadomiłam sobie, że przestałam się bać, mój dom odetchnął z ulgą. Miałam wrażenie, ze przylaszczki podają sobie tajemną wiadomość, że odnalazła się pani. Że będzie jak dawniej marzyć w zachodzącym słońcu i dotykać ciepłymi dłońmi ziemi.

Wysiewając sałatę, myślałam o tym, że wiosna jest blisko. Nade mną śpiewał helikopter, w oddali samochody z Mickiewicza. Świat mościł się w lutowym, dodatkowym dniu.

Pomyślałam, że ten dwudziesty dziewiąty lutego dostałam po to, żeby pogłaskać swój lęk i znowu zacząć cieszyć się z tego, że jestem bliżej mego wiernego psa, którym jest domek na działce.