Drogi Henryku, nie pożegnaliśmy się na dobre, więc piszę. Tyle razy mijałam ten drogowskaz na Drozdowo, odkładając na później spotkanie z Tobą. Wyobraźmy więc sobie, że jadę teraz. Zmieńmy czas- niech będzie początek dnia, niech fruwają w powietrzu wróble i skowronki, a coraz cieplejsze powietrze kładzie się na lekkich mgłach nad Twoją Narwią. Jadę, żeby powiedzieć Ci-do zobaczenia, i żebyś Ty mógł mi obiecać fantazmaty smaków przepysznej nalewki, którą, już razem, wypijemy w jakimś innym kiedyś.

Słońce pcha mnie w Twoim kierunku, właśnie ono, nie mechaniczny koń mojego samochodu. Za moment stanę obok Ciebie i razem spojrzymy na Dolinę. Będziesz mówił o morwach, orzechach i trawie, którą tak często trzeba tu kosić, a pomiędzy codziennymi słowami fruwać będą Twoje jaskółki i metafory. Potem pani Irena, z którą tak cudownie łataliście mi dziurę po rodzicach, nakarmi mnie obiadem, ciastem i spokojem. Przy kawie w salonie znowu zaczniemy mówić o wierszach lub życiu, ostatecznie słowa utoną wśród szumu liści zza otwartego okna lub w innym banale codzienności. Odetchniesz z ulgą, bo nic nie jest ważniejsze niż prostota.

Henryku, nigdy nie rozmawialiśmy o śmierci. Zawsze tylko życie, łapane w odgłosach jak teraz- pewnie przejeżdża jakiś samochód po drodze do Twego domu, na pewno ciężko oddycha Ola, czytając Ci ten list, może gra radio, może jest w nim mój głos. A przecież widzę, co nastąpi, choć pisałeś „Nie odchodzimy nigdzie/nigdzie przecież nie ma. Najwyżej zmieniamy stan skupienia/i zostajemy/codziennie zostajemy na zawsze/choćby bez teraz”.

Powoli opuszczasz dolinę, zbierasz się niespiesznie, jakbyś chciał napisać jeszcze jeden wiersz, albo zebrać kochanych raz jeszcze przy stole. Kręcisz się w swoich snach, niegotowy zasnąć. Jesteś jeszcze nie uwolniony od ciała, od bagażu długiego życia tu. Wszystko Ci ciąży: nasze łzy, niezałatwione sprawy, troska co z domem na wzgórzu i tymi, którym podarowałeś życie.

Wybrałam się do Ciebie, bo tęsknię do każdego niewykorzystanego momentu. Do mijanych po drodze drogowskazów do Twojego domu, niewysłanych listów na święta i bez świąt, do Twoich coniedzielnych wierszy i łomżyńskich wieczorów, na których byłeś najprawdziwszą gwiazdą. Mijałam Cię za szybko i teraz przepraszam za pośpiech, nieuważność i banał, który wtedy był ważniejszy od Ciebie.

Ale mam Twoje słowa. O dolinie, pisaniu i życiu, o drewnianym domu i psach, które umarły, o wiośnie i lecie w zakolach Narwi i o Tobie. O Oli, Irenie, teatrze, śpiewie ptaków, dobrych ludziach z Drozdowa i o mnie. Nie porozmawialiśmy tylko o śmierci.

Więc co o niej myślisz? Czy jest jakieś miejsce, po drugiej stronie, gdzie niebo ma tatuaże z twoich wierszy? Do kogo wyciągamy rękę, gdy uwalniamy się z ciała, powoli, z utrudzeniem, zostawiając tu wszystko co oswojone? Jak myślisz, czy jest dobra? Stoję na najwyższym piętrze domu, który pachnie Tobą, patrzę Twoimi oczami na miejsce dawnych rozlewisk, czekam, aż mi odpowiesz, wdychając powiew łagodnego wiatru, który imaginuję w wyobraźni.

Mogę wymyślić nawet Ciebie w tej chwili. Mogę zamknąć wszystko w kruchym cieście słów z któregokolwiek Twego wiersza, albo zaklinać czas, by cofnął się kilka lat wstecz, gdy przyjechałam tu nagrać Twój poemat. Wtedy liczyło się tylko życie i wiersz. Ale przecież ona jest-i dotknie nas już niebawem.

„Myślałem, że wszystko już nazwane,

a reszta bliska jedynki prawdopodobieństwa,

A tu-popatrz- jest –

i to w pobliżu

jakieś nieznane słowo

plącze się między nami wszystkimi

Niewiadome w żądnym języku

I co?

nie wiem, ale wygląda na to, że będzie jeszcze coś,

jakieś nowe teraz” ( z tomu Dedykacje, Nie po kolei, Henryk Gała)

Przez tą krótką chwilę, kiedy wyobrażam sobie ten ostatni czas razem- hipotetyczna ja stoję w Twoim domu, słuchając, jak udzielasz mi ostatniego wywiadu. Z uśmiechem poprosisz, bym była dobrą radiową „oprawczynią” i „opiekunką intelektu”. Pobędę przy Tobie do końca, wysłucham cierpliwie, oprę się o metafizykę, którą poznajesz dosłownie. Pisz wiersz, Henryku.

Do zobaczenia w nowym teraz.