Kasieńko, dziś są Twoje imieniny- usłyszałam w słuchawce głos mojej cioci z Zambrowa. Prowadziłam właśnie niedzielny program o kulturze. Siedziałam w przedpołudniowym studiu, męczył mnie katar, jesienna trupiość zaglądała w okna. Środek najgorszego dnia w roku, a tu nagle te słowa. Tak dawno już nikt nie zwracał się do mnie w ten sposób, że w pierwszej chwili nie zrozumiałam, że chodzi o mnie. Ciocia Halinka wypytała o zdrowie, czy jem buraczki na krew i kiedy mi podać następną butelkę soku z czarnego bzu. I że życzy mi wszystkiego najlepszego, nie przeszkadza, zadzwoni później. Prowadź, Kasiu, program.
Kasia. Odkąd pamiętam jestem podwójna, zanurzona w dwóch imionach, bez prawa rezerwacji. Nie mogę powiedzieć, że najbliżsi mówią do mnie Kasiu, bo moje dzieci z tym imieniem mnie nie skojarzą. Rodzina zaś nigdy nie szukała we mnie Doroty. Kaśka we mnie żyła własnym życiem, była domowa. Ale w dziwny sposób dominowała nad Dorotką.
Kasia była mi bliższa, mleczna siostra podwójnej mnie. Kasia zawoływana przez rodziców i braci. Wzywana do tablicy, Kasia wyjeżdżająca z prezentami od dziadków, Kasia na karteczkach i liścikach od dalszej rodziny. Kasia, córeczka tatusia, a nawet Kasiunia, słodka dziewczynka z kucykami, kokardami. Mała pyza ze zmrużonymi oczami.
Kiedy stałam się Dorotą, gdy Białystok pochłonął mnie tak, że dla Kasi nie zostało już miejsca, przyczaiła się w środku mnie i czekała. Budziła się na dźwięk telefonu z Łomży, intonacyjna fala pytania mamy lub taty „To ty, Kasiu?” – otrzeźwiała ją na chwilę, Kasia zrywała się na równe nogi, gotowa wyskoczyć ze mnie, uwolnić się z dominacji jakiejś dziwnej, nierozpoznanej Doroty. Nie lubiły się nawzajem, choć oba imiona były mi bliskie i czasem przekornie zapisywałam je obok siebie. Dorota Katarzyna- brzmiało jak długi pociąg, stukot rozpędzonych kół o szyny. Tu Dorota wlokła Kasię, ale to przecież Kasia we mnie wołała oswojonym lękiem, zapisanym w każdej komórce ciała imieniem, wypowiadanym po tysiąckroć i przez lata.
Dorota Sokołowska. Podwójna ja ze skłóconymi osobami w środku, które nie chcą się polubić. Dwa silne imiona, pomiędzy którymi jestem – bezimienna.
Jestem pewna, że chorowała tylko Kasia. Dorota udawała, że nie widzi leżącej mnie pod syczącymi maszynami, które wysyłały śmiercionośną wiązkę w moje ciało. Kasia cierpiała, zresztą to ona dostawała pocieszenie od mamy. Kasieńko, nie płacz, nie bój się, co to będzie? Kasia czuła się wtedy mocniejsza, miała swoje pięć minut sławy, wszyscy mówili jej imieniem. Dorota natomiast przez sześć lat cierpiała po stracie miłości. Kasia nie towarzyszyła jej w rozpadzie małżeństwa, przyglądała się obojętnie tej zmianie, bez zainteresowania. Obie przeszły wiele.
Od lat obchodzę w lutym imieniny Doroty, ale dziś przyjęłam życzenia w święto Katarzyny. I nawet polubiłam myśl, że obie panie we mnie muszą coś z tym zrobić.
Bo zamierzam – świętować podwójnie!
Wszystkiego więc najlepszego Pani Kasiu, przepraszam Pani Doroto.
Najważniejsza jest jednak sama pamięć, że ktoś pamięta i dobrze nam życzy.
Więcej tak wspaniałych tekstów, zaraz też robi się wokół radośnie, miło i ciepło.
Ciepło pozdrawiam z drugiego krańca Polski.
Panie Januszu, tu Kasia, wróć, Dorota 🙂
Dziękuję i pozdrawiam. Już myślałam, ze Pan o mnie zapomniał , a tu miła niespodzianka!