Wybrała to miasto świadomie. Było jak skok w dół wypełniony puchowymi poduszkami, na których od razu umościła się najlepiej jak umiała. Nie rozumiałam jej miłości do zatłoczonego, kolorowego Londynu, pełnego kontrastów, hałaśliwego, zanurzonego w pozornej życzliwości wobec siebie, z nieodłącznym „please” zamiast kropki. Przy każdej okazji. A jednak- wybrała je z katalogu „Miejsce do życia” i nałożyła na siebie jak modną sukienkę. Podążałam za nią, kierowana ciekawością. Jak jej się wstaje wśród obcobrzmiącego gwaru? Jak brnie przez londyńską mgłę, najpierw na uczelnię, potem do pracy? Jak smakuje kawa i kanapki, przygotowane przez obce (nie moje ręce) w Starbucksie i M&S? O czym myśli jadąc w tłumie zaspanych ludzi z całego świata? I czy tęskni do mnie i do swego łóżka stojącego samotnie nad moją głową? Łykała świat jak słodkie pastylki i zadziwiała mnie znajomością Londynu. Mapa linii metra w głowie, oswojone knajpki- małe i duże. Język, w który pływała coraz bardziej doskonale, zaśpiewując końcówki jak prawdziwa Londynka. Smarowała po angielsku tosty na śniadanie i rozsmakowywała się w fasolce w puszkach.

 

Podziwiałam ją. Kibicowałam. I tęskniłam. Miała odwagę sięgnąć po marzenia, wbrew wszystkiemu rzucić się w nieznanym kierunku, odejść z pogodnego domu. Walczyć o swoją dorosłość i być blisko swego szczęścia. Im bardziej jednak zaglądała w tamten świat, tym mocniej zabierał ją ode mnie. Żyła po swojemu: łosoś na parze na lunch, szybkie zmiany mieszkania, święta z czekoladowym zamiast święconym jajkiem. Rozmawiałyśmy tak, jak żyjemy. Szybko.

Uczyłam się alfabetu  życia w innym kraju. „Świat bywa dziwny”-mówiła i kazała nie zwracać uwagi. Ani na bezdomnych, jakich pełno na eleganckiej Oxford Street, ani na zaznaczone wgniecionymi kółeczkami gum miejsca chwilowego postoju, akurat na to, żeby splunąć. Na kolorową falę ludzi, jaka płynęła przez miasto. Na polskie przekleństwa zmieszane z syrenami policji. Na wielkie reklamy rzeczy, których nie chcemy mieć. Koncentrowałam się na butach ludzi idących obok, zafascynowana troską o Europejczyków. Napisy „look right” mieszały mi się z komunikatami „pedestrian crossing”. Wszystko było tam inne.

Ona też wydawała się inna. Trochę obca, z figami z Victoria Secret, przezroczystą, dizajnerską butelką na wodę, nonszalanckim stylem kupowania kawy na każdym rogu; z angielskimi książkami na półce i ze znajomymi z całego świata. Pod tym wszystkim, co było nie moje kryła się jednak dziewczyna stąd- z miasteczka na granicy Unii Europejskiej. Ucieszyło mnie, gdy powiedziała, że kupuje sobie polskie mleko do kawy. Że ma zaległości w oglądaniu polskiego serialu, który lubi. I żebym kupiła jej kosmetyki, z polskiego sklepu, listę wysyła mejlem. Poczułam, jak odzywa się ktoś mi bliski i znany. Jak słowa, których szukałam na angielskich budynkach.

 

Wykorzenienie- to słowo powtarzała moja przyjaciółka, od lat mieszkająca na Wyspach. Ani tu, ani tam. Mimo dobrego życia całkowicie zanurzonego w angielskim klimacie. „Jest coś w naszej polskiej duszy, co nie pozwala się do końca wykorzenić”- mówiła i nazywała to po swojemu- nostalgicznie. Uczysz się jeść awokado z tuńczykiem, ale zawsze pamiętasz cierpki smak jasnej porzeczki zrywanej po cichu z krzaka sąsiada.

Czy to jedna droga, którą tak jak Natalia idzie mnóstwo młodych i starszych ludzi? Gdzie znajdą swój dom? Przyglądam się uważnie śladom, jakie stawia w obcym kraju. Uczę się akceptacji osobności, szacunku dla wyboru, który nie jest mój. Troszczę się o nią w myślach, wysyłam ciche słowa miłości, że jestem obok. W razie czego. Razem z nią dmucham w żagle, które nastawiła, choć czasem jest mi żal. Smutno i tęsknię.

Jestem mamą, która musi docenić odwrotność relacji. Teraz to ona mi pokazuje świat. Jak każda matka mam tylko bezgranicznie zaufać, ze ten wybór jest najlepszy, bo jej. Żeby smakować życie -idziemy na kompromisy i czasami zamiast schabowego musimy kupić truskawki. Anglia- pokazała mi, że nie zawsze muszę mieć rację.

To wspaniale mieć córkę, która umie marzyć. Za moment z podobnymi marzeniami dołączy do niej mój syn. Wierzę, że to, co dla nich najważniejsze mieści się w słowach błogosławieństwa na dorosłe życie. Mamo, co odpowiadać, gdy klienci mówią „God bless you”?- zapytała nieco z zakłopotaniem, gdy ruszałam do Polski. Nie wiem, skarbie- odparłam- ale chyba amen. „Nigdy tak nie powiem!”- zaśmiała się w odpowiedzi, a ja poczułam, że układa sobie tę odpowiedź na przyszłość, choć tylko w myślach.

Bo przecież amen to- niech tak się stanie. Szczęśliwego życia, dorastający dzieciaku! Dziękuję Ci za Twój i mój Londyn. Choć ja stamtąd chętnie wracam do małego miasteczka na B.  Film- Leszek Dan. DJI SPARK, Bialystok Poland