Czy ja ją polubiłam za to, że jest kobietą? Że zgodziła się mnie przyjąć, gdy zmienialiśmy miejsce zamieszkania? Za kolory i zapachy, albo świadomość, że przyjęła też moich bliskich?
Nie wiem.
Jedno jest pewne, że skradła moje serce od razu, zakochałam się i teraz wracam tylko do niej. Łomża, moje miasto. Czas nastoletni-pierwszego pocałunku, papierosa, wagarów nad rzeką, literackich zachwytów. Dotykanie śmierci Marka, kolegi z VIIIa, wystawanie pod oknami pierwszych miłości. Szkoła, najpierw podstawówka przy Mickiewicza, z pobliskim laskiem i mieszkaniem przyjaciółki na zawsze, potem dumne i wielkie liceum Kościuszki, które nic a nic nie straciło na wielkości.
Jak wielu wyjechałam stamtąd na studia i już nie wróciłam.
Odkąd odeszli rodzice, wracam już tylko do Łomży. Przechadzam się po ryneczku, jem lody w Malinie, tak lubianej przez mojego tatę.
Wskakuję na Schodki Napoleona i nie patrzę w dół przez pozostałości Bramy Napoleona, prowadzącej do domu , w którym zawsze można było kupić butelkę gorzałki. Przysiadam się do Pani Hani i głaszczę jej stopę (przynosi szczęście). Uśmiecham się na widok kapeluszy w kształcie rond, czy ktoś je kiedyś przymierzy?
Przypatruję się uliczkom, z dawnymi nazwami ulic. Przystaję przy bramach z pieczołowicie wykręconymi napisami. Fotografuję pierwsze oznaki jesieni. Kupuję bułkę z pieczarkami w zaniedbanej hali.
Łomża, odkąd nie ma w niej mamy -zajmuje jej miejsce. Przygarnia mnie i rozpieszcza. Stala się dla mnie domem wielkim i rozległym. Czasem kapryszę. Często płaczę. Jestem dzieckiem i na zawsze nim zostanę. Łomżo, jesteś mi matką zastępczą. Dobrze że Cię mam.