Rozgrzane powietrze budzi mnie co rano w Nettuno. Nie pomaga wczesny świt, tu w nocy jest ponad 26 stopni, w dzień świat rozgrzewa się do trudnych do zniesienia 35 stopni. A jednak włoskie dziewczyny wymalowane jak na niekończącą się randkę, przechodzą, śmiejąc się glośno, ulicą –biegnącą cztery piętra niżej.

Wakacje. Znowu mają smak arbuzów i cierpkiego wina, kolor spłowiałego błękitu morza na horyzoncie, zapach zatłoczonej nadmorskiej ulicy i smażonych wieczorem, złowionych tu i ówdzie, owoców morza.
Barwny tłum, przelewający się pomiędzy- pełnych melodii- słowami. Wybraliśmy kuszące Włochy, piękne Lacjum. Było na początku świata, a nas kusiło, by zanurzyć się i w początku tej starożytnej współczesności.

Tym razem to Nettuno. 30-tysięczna miejscowość niedaleko Wiecznego Miasta, do którego też zawitaliśmy (na krótko i pośpiesznie), bo natychmiast wyprosił nas żar i tłok. Tłumy skośnookich turystów, każdy z aparatem i selfiestickiem, wszyscy z uśmiechem do zdjęcia- na chwilę. Już nikt nawet nie podchodzi, tak jak my, z pytaniem ”can you take us a photo?”. Świat stał się pojedynczy, samowystarczalny, słońce krąży wokół milionów monad.
Włoski Panteon to świątynia, co chwila bezskutecznie przypominają o tym komunikaty w czterech językach. Widziałam tylko jedną osobę, która przyklękła przed ołtarzem z obrazem dobrze nam znanej Maryi. Wszyscy inni naśladowali jedną z Japonek, która ustawiła się do zdjęcia , śmiejąc się głośno, zaraźliwie, w strumieniu światła wchodzącego przez jedyny otwór w murze świątyni, u góry. Za nią stawali w tej naturalnej przestrzeni (sklepienie nie ma dachu)kolejni i kolejni, wszyscy z rozpostartymi ramionami, kręcący się dookoła własnej osi. Cykały aparaty noszone w dłoniach jasno i ciemnoskórych, niskich, krępych, cienkich, wysokich, szczupłych, szczęśliwych. Miliardy zdjęć w tej samej pozycji, z tym samym wyrazem twarzy. Jesteśmy tacy sami, myślałam, jednakowi. Nawet świat uprościliśmy sobie, moszcząc się w tym, co znamy najlepiej: te same galerie, mc jedzenie, pozycje, pomysły, znaki, kody i sensy.

Nettuno jest takie samo. Plaża, jednolite parasole, słone do granic możliwości Morze Tyrreńskie, z długim zejściem w głębinę, a w nim dzieci, opaleni: la ragazza i il ragazzi, wieczorem kąpiące się psy. Gdzieś pomiędzy hotelami, wynajmowanymi apartamentami, tak jak my – od włoskiej Rosjanki, Giorgii, jest cappuccino, są rozgrzane słońcem morele i brzoskwinie, pizza na wagę, a nawet w maluteńkich sklepikach aparaty do ustawiania się w kolejce, z wyrywanymi karteczkami, jak u nas na poczcie. Numerro 081- co podać? Cztery bułeczki na wagę? Quant’e? Due euro !

Nasz dwupiętrowy taras ma wielkośc mieszkania. Patrząc w dół, po przeciwnej stronie widzę maciupeńkie letnie rezydencje na dachach. Są hamaki, leżanki, grill, mini hodowla pomidorów. Życie płynie tu w zgodzie z zegarkiem. O trzynastej zamykają się sklepy, pustoszeje ulica i plaża. Świat włoskiej rodziny zatrzymuje się. Zapadają rolety, zapadają powieki. Przyroda wymusza noc. Jak w bajce o ukłutej wrzecionem królewnie. Nettuno budzi się około 19-tej . Ponownie podnoszą się ciężkie zasłony w oknach, Włoszki zaczynają głośno krzyczec na mężów, na dachach rozwiesza się pranie, a przestrzeń pomiędzy wypełnia zapach pasty gotowanej na obiad.
Dostosowuję się do tej rzeczywistości, lubię ten stan zawieszenia życia. Letarg to mój czas lektury. Zabrałam ze sobą wiele książek, ale jedna zostawiła trwały ślad w mojej pamięci. To [b]”Kiedy odszedłeś” Maggie o’Farrel[/b], świetny debiut znanej już brytyjskiej pisarki. Ksiązka, która wdziera się w przestrzeń podskórnego smaku straty, której każdy z nas kiedyś doświadczy. O miłości, jaka się zdarza i o pustce, z którą żyje się samotnie. „Intrygowały mnie kobiety z minionych stuleci, które umierały z powodu złamanego serca, które kładly się do łóżek i zwyczajnie gasły. I tego właśnie pragnęłam najbardziej, by wyciekło ze mnie Zycie. I kiedy co rano otwierałam oczy i czułam, jak ono krąży po moim wnętrzu, niczym sok w tkankach Drewa, nie potrafiłam uwierzyć. W bicie swego serca, w pracę płuc, w zesztywnienie mięśni, które nakazywały mi, wbrew wszystkiemu, wstać, użyć nóg, rozprostować mięśnie”

Wielowymiarowa powieść,; o rodzinie, o spotkaniu, które rzutuje na przyszłość, o samotności, śpiączce, trochę Polsce (wątek ojca Johna), a przede wszystkim o miłości. „Alice, powiedziała kiedyś nauczycielka angielskiego, mam nadzieję, że nigdy tego nie doświadczysz: złamane serce boli fizycznie” . Piękna, choć trudna. Bardzo zostaje w głowie.

Nettuno…a wcześniej grecka Aegina, bułgarski Sozopol, chorwacki Trogir, czeska Praga, miasta muzułmańskie, europejskie, bliskie i dalekie. Smaki taratora, bułeczek ze słonym serem, ociekających miodem ciasteczek. Świat poznawany przez i na chwilę.

Odkąd nieśpiesznie zwiedzam malutki świat, zawsze towarzyszy mi to samo: zachwyt nad odmiennością i bardzo szybkie marzenie, żeby zdążyć do domu. Własnej, znanej, oswojonej przestrzeni , muzyki moich ścian, za którymi kryje się łazienka sąsiada(kąpię się z nim dwa razy dziennie), widoku szybko rosnących drzew z okien mojego okna w gabinecie. Śmiechu trzyletniej Zosi mieszkającej pode mną. Widoku przekrzywionej główki Dodzi, kotki, która zawsze podgląda, gdy podlewam kwiaty na balkonie. Najpiękniejszego letniego powietrza, pachnącego rychłym deszczem. Bycia na zawsze i naprawdę. Prawdziwym i pełnym. Bez aparatu fotograficznego.

Na szczęście 🙂