Co robiłam wczoraj o tej porze? Jest wczesny zimowy świt, sobota, święto. Świat jeszcze śpi, bo dziś zredukował kalendarz do czerwonej kartki. Dzień będzie zaspany, zimowy, krótki. Wiosna za siedemdziesiąt pięć dni. Końcówka roku od dziesiątek lat jest wypełniona radiowymi powinnościami- dopinania projektów. Finiszowania; dopiero wczoraj po południu, reportażem o rodzinie Kuczyńskich udało mi się zamknąć 2023.
A teraz jest poranek. Zapaliłam lampkę w oknie i dodatkowo zawołałam Światło. Może mi nawet przypalić dłonie, bo ogień jest prawdziwy, realny i bliski, jak Ten, który po raz drugi urodzi się dziś w domach mojej drugiej rodziny. Do stołu usiądą już bez mamy, pusty talerzyk stanie się realnym symbolem jej braku, a ciemność koszelowskiego podwórza tej wigilijnej nocy nabierze metafizycznej mocy. Gdzieś nad domem z bocianim gniazdem fruwać będzie obok gwiazd mama, lekka jak piórko.
Ja zostanę tutaj. Zachorowałam. Największy dowód miłości, jaki można dać teraz tacie to trzymanie się z daleka, żeby nie zarazić go słabością ciała i duszy. W ciemną noc ślę życzenia by był zdrowy i bliski, chciałabym jeszcze raz pojechać z nim do lasu i posiedzieć pod jabłonką, przyjąć miód, własnoręcznie wybierany z przydomowego ula, pośmiać się z niezgrabności polityków, wznieść toast za pomyślność, popatrzeć, jak w źrenicach odbijają się wnuki, poczuć mocny uścisk ramion, gdy przygarnia dodatkową córkę, choć już bez urzędowych dokumentów, do siebie.
A czas szybuje. Ze zdziwieniem dodaję kolejną kreskę do piątki z przodu. Prasuję zmarszczki moich przyjaciółek na wspólnych zdjęciach, chwytam spadające jak meteoryty chwile z tymi, których kocham. Zimowy dom odmierza czas harmonijnym rytmem picia herbaty, zapalaniem choinkowych światełek, miękką poduszką do rwanego snu. Rytmicznie pulsuje światłem i zmierzchem, z przewagą ostatniego. Ale dzień już o dziesięć minut dłuższy, więc postanawiam w rosnący dzień wpisać noworoczne postanowienia. Jak co roku obiecuję, że to będzie mój rok, świadomy, ważny i piękny. Czy możesz, Światło, pomóc mi przeżyć najpiękniejszy rok życia? I ten dzisiejszym szósty stycznia?
Ciemna noc zaczyna prawosławną wigilię. Druga Mamo, gdzie jesteś? Jak to możliwe, że nie mogę do Ciebie zadzwonić z życzeniami? Gdzie mam je wysłać? Już widzę, jak lekka jak piórko suniesz po swoim królestwie- wyremontowanej kuchni- pomiędzy grzybowym barszczem a pierogami. Mieszasz kisiel lub kompot z własnoręcznie ususzonych jabłek i martwisz się, czy wszystkim będzie smakować babka z cynamonem, tak słabo wyrosła.
Niebo jest jeszcze ciemne,ale wiem, że moje obie mamy pichcą tam wspólnie kolację wigilijną. A tu, w niskiej wibracji Halina z Gabrysią i Piotrkiem, a wcześniej i ja z dziećmi, wspierane z góry, kleimy uszka, formujemy pierogi, zaglądając do pamięci przepisów spisanych niezdarnie na kartkach. „Smakuje tak samo„-pomyśli tato za kilka godzin przy stole z prosforą. Jaki to paradoks, że smak nie znika, sens świętowania się nie zmienia, radość zwycięża smutek, a miłość ma tę samą amplitudę, choć obiekt już dawno w wiecznej chmurze.
Czas nauczył mnie wypełniania. Botoksuję pustkę, kwasem hialuronowym wygładzam smutek. Nici podciągają rozpacz, podobno ma się rozpuścić za jakiś czas. Przyjmuję przemijanie, dziwiąc się, ze też jest ambiwalentne- bez niego nic nie ma prawa jeszcze się zdarzyć. Cieszę się, że ten sam stół sprzed trzydziestu i więcej lat przyjmie wigilijnych domowników, a mama będzie obok, na pewno. Ja tez tam będę niebędąc, takie paradoksy kwantowej rzeczywistości.
Tymczasem powoli budzi się za oknem świt. W radiowym oknie paprotka od drugiej mamy wachluje małymi listeczkami. Przeniosłam ją na czas remontu i wspaniale odnalazła się w widoku na zwierzyniecki las. Nawet zaanektowała doniczkę obok, rodząc tam swoje maleńkie dzieci, rozsady korzeni. Mama czuwa- myślę wchodząc do pokoju 312, jest ze mną. Halina przeciąga się jeszcze w łóżku, w nocy długo piekła indyka na święta. Natusia w dalekim Londynie szykuje się do pracy,chłopcy jeszcze śpią, długo siedzieli w internecie. Jan w ciemności myśli o Walentynie, może już bez żalu, że go opuściła, Gabrysia przytula do Darka. S. tęskni, by móc usłyszeć w słuchawce lekko zdyszane Halo?, a potem, już z ulgą, uśmiechem ach, to ty! szto słuchati?
Ciemność ustępuje, choć dziś jest najważniejsza. To będzie noc Światła– myślę. Niech wszystkim przyniesie ciepło i radość. Pięknych świąt życzę,a świecący knot tańczy wesoło w maleńkiej świeczce.
Piękny, wzruszający tekst…Braciom w Wierze Prawosławia Radosnych Świąt…Tobie szybkiego powrotu do zdrowia….RODZINA TO SKARB !