Mijam ich każdego dnia. Za każdym razem uśmiecham się i mówię: cześć Teresko do swojej nauczycielki radiowej, która patrzy na mnie niemo ze ściany tuż przy schodach na drugie piętro. Witaj Wieśku- uśmiecham się do przyjaciela, z którym piłam kawę i rozmawiałam, rozmawiałam, rozmawiałam… Dzień dobry Panie Leszku – kłaniam się grzecznie Leszkowi Kubickiemu, którego zdążyłam poznać w początkach mojej pracy radiowej, gdy przygotowywał pierwsze audycje ekologiczne, choć wtedy nikt jeszcze nie martwił się stanem planety. Mówię też Cześć Ewuniu- do najcieplejszej osoby, jaką znałam, Ewa Biesiada była cudowną kobietą, a ja zapamiętałam jak siedzi w palarni i uśmiechem rozjaśnia świat. Tych zdjęć jest znacznie więcej. Mijam je za każdym razem gdy przychodzę do pracy, patrzą na mnie ze ściany dyrektorskiej, tuż przed wspięciem się na drugie piętro. Janusz Weroniczak, szef, którego nie poznałam, ale chciałabym takiego mieć. Skupiony na pracy dziennikarskiej – i sam będący dziennikarzem, bo często trafiam na jego audycje w radiowym archiwum. Jego odprawy dziennikarskie, zebrania – przechowały się w anegdotycznej pamięci radia- kiedy to razem ze wszystkimi , przy kawie, omawiali pomysły i projekty. Był wparciem dla wielu, a dziennikarze czuli, ze są dla niego ważni, wspierał ich. Jak teraz tego bardzo brakuje, tego skupienia i braterstwa, także z władzą!
Stanisław Poznański- typ dziennikarza starej daty, zresztą wychował syna, który poszedł w jego ślady. Odważny, szczery, bezkompromisowy- poruszający trudne tematy. I wsłuchany w puls życia ludzi, jego reportaże były krzykiem innych ludzi.
Wiesław Janicki- mistrz dźwięku, majster słowa. Prawdziwy geniusz radia, który potrafił znajdować taką temperaturę tematu, i tak niesamowicie go przedstawić, że audycje raz na jakiś czas przypominamy na naszej antenie jako wiecznie żywe i aktualne. Pan Wiesław miał temperament prawdziwego radiowca- nie mylić z grzecznym, gładkim słowem dziennikarz- był zwierzęciem radiowym, choć władał tylko jedną formą: reportażem. Ale w tej konstrukcji wypowiadał się w sposób pełny, zabawny, uniwersalny. Miał ucho i nos człowieka, który czuje i słyszy więcej. Był mistrzem.
Ewa Biesiada- czuła, ciepła, dobra, nieszczęśliwa. Tragiczna postać skryta w skórze delikatnej dziennikarki, o której może i dużo wiedzieliśmy, ale nikt nie umiał jej pomóc. Non omnia moris- te słowa przypominam sobie, kiedy o niej myślę, zaglądając do jej Wielkich Historii Małych Miast, którymi zapoczątkowała modę na ciekawość najbliższej historii. I do reportaży, w których szukała światła pomocy dla innych. Nie dla siebie.
Wreszcie najbliżsi, przyjaciele- Teresa i Wiesiek. Moja szefowa, potężna kobieta radia i mój radiowy druh. Tak bardzo są przy mnie, nie tylko wtedy, gdy zaczynam niedzielny program. Teresa, jego była szefowa wskakuje do moich myśli, porządkuje je i układa, podpowiada tropy i zawsze przestrzega: bądź czujna. Jesteś tu po to, żeby zapisać. I Wiesław, z którym już w pamięci prowadzę długie dysputy o literaturze, muzyce, gorących czasach, szarlotce i ludziach, których poznaliśmy. A teraz raz jeszcze korytarz, moje kroki po marmurowych schodach, ich spojrzenie. Idę po śladach tych imiennych i bezimiennych, tak samo gotowa, żeby słuchać i mówić do ludzi. Są ze mną ich szepty z przeszłości, mogę w każdej chwili sięgnąć do archiwalnych audycji, towarzyszą mi w studiu, gdy zaczynam program. Domagają się pamięci i modlitwy, przypominając, że świat, jaki znamy jest krótki i ciasny. Za każdym razem, kiedy wchodzę do pracy- czuję, że odprowadzają mnie wzorkiem, spokojni, że przyszłam. Kiedyś dołączę do tego płaskiego szpaleru fotografii w kolorze czarno-białej sepi. Ale jeszcze nie teraz. Teraz jest czas dopełnienia.
Czas kochania ludzi. Więc idę, czuję, pamiętam i – kocham.