Tartak Stary 3 brzmi jak zaklęcie do zatrzaśniętych drzwi.
Widzę to miejsce. Mam kilka lat, biegnę za tatą trzymając go za palec. Spieszymy do szkoły, w której jest dyrektorem. Za nami mości się dom, pod schodami bawię się tu w gotowanie zup z piasku. Przed nami, daleko, jest kościół, ośrodek zdrowia, gospoda. I drewniany domek pani Strzeleckiej, u której za chwilę zostawi mnie tata. Jak to dobrze, że dziś wizyta u babci Kazi zamiast tej w przedszkolu.
Rutki Kossaki cichutko szemrzą wiosną. Droga wiedzie lekko pod górę, więc marsz mego taty, którego uczepiłam się kurczowo, męczy mnie. Marudzę, jęczę, siąpię nosem, ale tato pędzi, jest już spóźniony na zajęcia, które hospitalizuje. „Kasiu, jeszcze chwilka, szybciej”. Babcia Kazia wygląda przez okno, kiedy podchodzimy podaje mi spracowaną dłoń, której lubie się przyglądać, ma fartuch i włosy zapięte w kok. Uśmiecha się kiedy ustalają szczegóły, w toczce na ścianie dźwięczy radio, gdy tata szybko wychodzi. Za kilka miesięcy skończy czterdziestkę, jeszcze nie wie, że zrobimy mu niespodziankę, przygotowując tort i nagraną na szpulowy magnetofon piosenkę z filmu „Czterdziestolatek”. Zapamiętam z tamtej chwili czerwony kolor głębokich foteli i ogromną paprotkę, stojącą w pokoju gościnnym. I nasze dziecięce zdziwienie, że jest taki stary, ten nasz czterdziestolatek.

Pół wieku później wyciągnę z szafy kilka starych zeszytów podpisanych Dyrektor Gminy w Rutkach i będzie to jak dotyk małego palca sprzed lat. Przecież kiedy prowadził mnie, w drugiej ręce trzymał aktówkę z wyjętymi z zapomnianej teraz szafy notatkami, zapisami sprawozdań, hospitalizacji, narad, prywatnych notatek. Kaligraficznie zapisuje w nich:”z dochodu narodowego 3.3 % na oświatę czyli 32 miliardy złotych w 1973”. Wyznacza sobie cele dyrektora- hospitalizacje we wszystkich podległych placówkach i potem, przez cztery grube zeszyty zapisuje w nich wszystko czym żyje.
Dzięki temu, po latach, mogę znowu z nim być. Jakie to zabawne, że potrzebuję jego lupy, bo pisze drobno, nieśmiało. Często rysuje mapki, kreśli linie, dodaje i odejmuje „Gmina Rutki- 45 wsi- czyli 7028 mieszkańców, 1321 uczniów. Docelowo (przekonuje sam siebie) w Rutkach musi być 22 oddziały, 26 nauczycieli, 564 uczniów, a w Grądach 9 oddziałów, 10 nauczycieli i 240 uczniów.”

Pierwszy zeszyt jest bardzo zasadniczy: widzę mojego tatę pochylonego nad stołem w pokoju z czerwonymi fotelami, nieobecnego mimo, że jest w domu. Ja bawię się lalkami w pokoiku obok, rodzice wynajęli duży dom przy zabawnej ulicy Tartak Stary 3, państwo Gadomscy udostępnili pół bliźniaka. Pamiętam dobrze: na dole kuchnia i łazienka, potem wysokie schody na piętro i dalej trzy pokoje. I mój kącik z regałem, który kiedyś nagle spada mi na buzię. „Kasia stanęła na pierwszej półce, chcąc pokazać stojącą tam zabawkę i spadł się na nią całym ciężarem”– tłumaczyła rodzinie zawstydzona, że nie upilnowała mnie, mama. Więc gdy tata pisze, ja wymyślam świat dwa metry dalej. „Ile trzeba wylać mleka w nocy, żeby zrobiło się biało?”, „Jeśli kierowcy mogą jechać na zielonym świetle i tak samo, na zielonym, iść przechodnie- to dlaczego nie robią się z nimi wypadki?”, „Jak rozmawiają sobie lalki, kiedy zamykam oczy?”- myślę a on notuje. „Świetlica w Grądach od 1.04.1973. Przydział sprzętu Cezas= zmniejszenie zapotrzebowania dla Rutek. Sprawa przystąpienia do Dożynek 2.09.1973. Szlasy Lipno ogródek, w gminach zabezpieczenie części artystycznej i dekoracja klasy.” Rysuje kwiat na sześć płatków, zaznacza proporcje 60×60 lub 50×75. Szkice kłosów, tryby maszyn …dziadek Antoni byłby zachwycony, ze zięć co prawda nie umie wbić gwoździa w ścianę, ale na częściach do traktorów zna się całkiem dobrze.

Podczas wizyty w Ożarach 6 kwietnia wyjaśnia skargi Adeli Bujnowskiej lat 47, że nauczycielka nie dba o jej dzieci, nie wytłumaczy jak się należy, a jak dziecko nie umie pozostawia w szkole. „Łapówek nie dawałam, nosiłam tylko śmietanę, ponad 5 litrów, ponieważ tego artykułu mam pod dostatkiem”. Podobnie Lucjan Kossakowski, lat 50, ojciec trzecioklasisty tłumaczy się, ze skargi nie pisał, ale „nauczycielka zbierała na książki, a syn nie dostał promocji. Nie uprzedzono mnie, że syn nie zda i na tym tle doszło do kłótni między nami. Obecnie nie mam pretensji”.
Trzymam w rękach umarły czas z żywymi słowami, sama już nie wiem, którą Kasią teraz jestem. Chciałabym wdrapać się na kolana taty, poczuć zniecierpliwienie, że mu przeszkadzam i całusa z poleceniem „idź do mamy”. Chciałabym zrywać kwiaty na podwórku i robić z nich zabawne bukiety na niby, patrzeć na ludzi przez duże okna w rutkowskim domu, zjeść placki z cukrem u babci Kazi. Ale jestem już dużo starsza od mojego taty z wtedy, nie wypada. A poza tym rodzice mieszkają tylko w albumach. I czasami w snach moich dzieci.

Lubię jednak myśleć, że wtedy, gdy pisał- myślał o mnie. Bo inaczej: dla kogo robił wspaniałą kronikę ze zdjęciami nauczycieli i wychowawców w roku szkolnym 1976/77? Są tu wszyscy: nauczyciele, woźne, dyrektorzy, panie ze stołówek, często z mężami, kierownicy punktów filialnych, sprzątaczki i główne księgowe. Czarno-białe zdjęcia ufryzowanych zgodnie z modą pań i panowie pod krawatem. Zdjęcia mogą mieć ponad sześćdziesiąt lat, zebrane obok siebie robią piorunujące wrażenie- są jak umarłe kadry. Kto tu jeszcze żyje? Wielu pamiętam, właśnie patrzy na mnie moja wychowawczyni z pierwszej klasy, pani Kazimiera Olechowska. Z jej synem Leszkiem chodziłam do przedszkola. „Od 1 stycznia 1963 do 30 czerwca 1977 pełniłem funkcję Gminnego Dyrektora Szkół w Rutkach- pisze mój tata czarnym, wyraźnym pismem– były to lata pionierskie, zarówno w zakresie organizacji oświaty i wychowania w gminie, jak i praw i obowiązków I instancji oświatowej. Chciałem ocalić od zapomnienia nazwiska moich najbliższych współpracowników. Udało mi się zgromadzić ich zdjęcia, wklejam je do niniejszego albumu”.
A może to nie dla mnie? Może to dla siebie? Może czuł, że życie przepływa przez nas tak szybko, ze trzeba zatrzymać je w słowie? Gładzę ślad pióra, myśląc, że tylko ono jest wieczne.

Mała Kasia płacze, gdy tata kaligrafuje nazwisko swego zastępcy, Henryka Zaręby. Jego córki pokłóciły się z nią o zabawkę a rodzice nie angażują się w konflikty. Czuje się osamotniona. Zresztą, to nie potrwa długo, dziewczynki spędzają razem dużo czasu i szybko wybaczają sobie dąsy. Zresztą, kiedy tato spotyka się z panem Henrykiem, cały czas poświęcają sprawom szkoły, a dzieci są na drugim planie. Łzy tamtej Kasi ośmielają mnie, starszą o kilkadziesiąt lat Kasię, też będę płakać. Trzymam w rękach prawdziwą przeszłość: to nie tylko fotki, to moje dzieciństwo, przemijanie, moja pamięć. Gdyby nie kroniki i zeszyty taty nigdy więcej bym nie zobaczyła pani Jadwigi Żelaźnickiej lub pana Stanisława Bajko, Krystyny Maciąg. Ich imiona ciągną się za mną jak warkocz zamkniętego w czasie dzieciństwa.
Drugi jest Zeszyt Hospitalizacji prowadzony od dnia 19 lutego 1964 do dnia 14 czerwca 1966. Pieczątka szkoły informuje, że tata już jest jej kierownikiem, a lista skontrolowanych lekcji układa się imponująco: a to hospitacja Wiadomości o przyrodzie w klasie IV przynosi temat zanieczyszczenie powietrza i – w uwagach- pełną listę nazwisk przepytanych uczniów. W sprawdzanie czytania tekstu w klasie II pod tytułem „Joasia zwiedza cukrownię” tato przy nazwiskach uczniów zaznacza nawet oceny, i to, że Stanisław Puchalski dostał dwóję.
Trzeci to Kronika- z podpisami dyrektorów szkół gminnych powiatu zambrowskiego. Z dopiskami o naradach, wycinkami z prasy, relacjami z wyjazdów na obozy i wycieczkami do Młynareczki na E-12 (obecną S 8) , gdzie świętowano Festiwal Przyjaźni

Na koniec zostawiam ostatni zeszyt, najbardziej intymny. Zaczyna się w poniedziałek, 1 listopada 1976 roku. Szkoła- jej prowadzenie, sprawy, rozliczenia, zatrudnienia są tu na pierwszym miejscu, ale nieśmiało, pomiędzy wyprawy po oddziałach w Szlasach czy Grądach wskakuje już Rafał, mój najmłodszy brat. Ma siedem miesięcy i choruje, więc mój tato zapisuje, zmartwiony, wszystkie niedomagania pomiędzy sprawami natychmiast do załatwienia. „Na jak długo to piszę zastanawia się 18 listopada 1976-nie wiem, ale wierzę że na cały bieżący rok szkolny. Życie jest piękne i trzeba je tak przeżyć, żeby nie płonąć ze wstydu za każdy dzień” . Przywołuje hasło i codziennie robi bardzo osobiste notki. „21 listopada, zostajemy sami, Tereska wyjeżdża na kilka dni do Białegostoku, na zjazd. Piorę, gotuję, sprzątam, czytam, piszę, oglądam telewizję. Rafałek sika 10 razy na godzinę. Podsumowując tydzień: najważniejsze wydarzenie tygodnia to kontrola finansowa (będzie do 15 grudnia) i rozpoczęcie na dobre pracy hospitalizacyjnej. Robię kalendarz spraw, tu będę notował wszystko: wyjazdy w teren, narady itepe”. Dotrzyma słowa i kaligrafuje kilkadziesiąt kartek zapisanych ścisło, drobnym druczkiem.

Nie widzę szczegółów, tato– mruczę pod nosem, ale przedzieram się z nim przez lekcje języka polskiego w Pruszkach Wielkich i Ludwika Waryńskiego jako rewolucjonistę, obliczenia ile na węgiel i ile na życie, kiedy i kto sprzątnie szkołę, dlaczego ciągle wysiadają żarówki. Siedzę z nim nad sprawozdaniami i dylematami -czy jechać do Łomży czy Białegostoku- w obu miejscach tak wiele spraw do załatwienia. I ciągle chodzę z nim do szkoły, około 10.30 i po 15-tej, w soboty i tuż przed siódmą, kiedy jeszcze pusto. „W szkole nawala światło. Henryk na bieżąco i za swoje kupuje żarówki i bez przerwy wkręca. Przychodzę na zajęcia , które prowadzi Mirosław Orłowski i zachowuje się poniżej krytyki. W ostrej formie zwróciłem uwagę, uśmiechnął się pod wąsem. Henryk dziś przeprowadził ostrą rozmowę z nauczycielem.”
28 listopada zapisuje, że w sobotę jest w szkole tylko kilka minut, bo jedzie do Szlas Lipno – rozliczać stoliki, ławki i szafki. I hospitalizować „Dzieci nie kwapią się do aktywnego udziału. Są lekko zażenowane słuchaniem audycji radiowej.”
Pod koniec stycznia 1977 zapisuje rozmowę z nowa panią doktorową- nauczycielką z zawodu, „szkoda że nie mam dla niej etatu, zatrudniłbym od razu”.
Zeszyt kończy się niespodziewanie 29 stycznia 1977 ”Od jutra zmieniam nieco charakter dziennika. Będę swoje notatki pisał już na maszynie”.

Nie znalazłam już maszynowych wersji, choć maszyna mego taty śpi zamknięta na poddaszu. Rękopisy pracy ze szkoły w Rutkach zachowały się w idealnym stanie. Jest w nich pasja i miłość, młodość i siła, wiara i wdzięczność. Jest w nich Ludwik Żelechowski, mój tata, który kochał ludzi.
Mam nadzieję, ze jak przychodził czas – ludziom z albumów podawał rękę, żeby mogli łatwiej przechodzić pomiędzy światami.
Ale najmniejszy palec prawej reki zostawił tylko do mnie. Będzie tak jak wtedy, gdy szliśmy ulicą Tartak Stary, może już bez zadyszki?