(Tekst ukazał się w grudniowym wydaniu Wysokich Obcasów. Autorka – Zuzanna Kufel)
Wasza historia zaczyna się od listu…
Dorota Sokołowska: Do dziś mam ten list, kiedy o tym myślę, sama nie wiem, czy wszystko zaczyna się od listu czy raczej od uważności, impulsu, gotowości na spotkanie. Może czasem nic od nas nie zależy, tylko ktoś plącze nasze nitki życia na górze?(śmiech) Byłam wtedy młodą dziennikarką Polskiego Radia Białystok i mamą dwuletniej Natalii. Któregoś dnia, przed świętami, wpadłam na pomysł, żeby dzieci -a prowadziłam magazyn dla mam- opisały swoje gwiazdkowe marzenia. To było 28 lat temu, świat był analogowy, telefony służyły do dzwonienia, radio do towarzyszenia, listy – do pisania. Pamiętam, że konkurs cieszył się popularnością, dziewczynki pisały o lalkach, które chcą dostać, chłopcy rysowali ukochane pistolety i samochody, torba listonosza, który niósł te dziesiątki listów puchła od świątecznych marzeń. Wśród dziesiątek koślawych kartek z malunkami i wyciętymi z gazet reklamami zabawek był jeden który przyciągał uwagę. Kartka z zeszytu w trzy linie, zapisana kształtnymi literkami: „Mam na imię Aga. Mam 7 lat. Chodzę do szkoły w Hajnówce”. Agusia na zielono pisała o sobie, na niebiesko o swoim bracie Tomku, na czerwono o babci i dziadku. Czarny mazak zostawiła na koniec i nim oznajmiła, że najbardziej pragnie, by jej mama, która zmarła rok wcześniej, wróciła do niej z nieba. Wirujący śnieg zatrzymał się wtedy w moim radiowym oknie jak w stop klatce.
Agnieszka Dzieniszewska: Moja mama odeszła w 1996 roku. To było bardzo trudne, bo to głównie ona zajmowała się mną i moim malutkim, ledwie półtorarocznym bratem. Pamiętam, jak obudziliśmy się w dzień przed Wigilią. Mama zmarła nagle w domu, a wujek akurat przywiózł choinkę. Mój tata nie umiał sobie poradzić z tą sytuacją- był niedojrzały emocjonalnie i miał problem z alkoholem. Dlatego po śmierci to dziadkowie wzięli mnie z bratem pod opiekę. Mój świat legł w gruzach. Wcześniej miałam swój pokoik, ozdobiony kolorowymi lampkami. U dziadków spędzałam wieczory w kuchni. Siedząc tam długimi godzinami, słuchaliśmy z dziadkiem radia. Zawsze w piątek o 18.05 była audycja Dorotki. Tak dowiedziałam się o akcji z listami i napisałam swój. Jakiś czas później dostałam pierwszą w życiu paczkę. Był w niej pluszowy królik, duża książka i biała kartka zapisana pochyłym, dziś doskonale mi już znanym pismem Dorotki.
D.S.: Czytając twój list, myślałam o małej dziewczynce, której zabrakło mamy, najważniejszego spoiwa w życiu dziecka. Poruszyło mnie to podwójnie – nie tylko byłam mamą małej córeczki, ale też sama miałam bardzo bliską relację z moją mamą. Co zrobić? -myślałam. Czego chce ode mnie ta dziewczynka i co mogę jej dać? Miałam 28 lat, sama startowałam w dorosłe życie. Przecież nie mogłam jej powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, że tak się zdarza, że sobie poradzi. Intuicyjnie wysłałam jej baśnie, bo książki i mnie leczyły w smutku. I list. I jakiegoś dużego pluszaczka, do przytulania.
A.D.: Nadal mam te baśnie. Kiedy przeprowadziłam się na studia do Białegostoku, zabrałam je ze sobą. Potem czytałam je moim dzieciom.
W odpowiedzi na list Agnieszki, zaprosiła ją pani do radia?
D.S.: Nie, od listu do naszego pierwszego spotkania minęło wiele lat. Dostałam od Agnieszki piękne podziękowania za prezent i tak zaczęła się nasza wymiana liścików. Pisałam z dzieckiem, do tematu śmierci mamy nie wracałyśmy. Sama byłam mamą, która bała się stracić swoją mamę. Listowna bliskość Agusi, a i to, że w moim życiu rozgościła się najpierw Natusia, a potem Mati sprawiło, że czułam się mniej „panią z radia”p. Ale kim byłam? Do tej pory nie wiem. Dostawałam zdjęcia od tej szczerbatej dziewczynki i tak powoli tworzyła się matczyno-córczana relacja. Przeszłyśmy długą drogę, nie za szybko, podświadomie dając sobie czas. Zresztą, jak to inaczej miało wyglądać? Ja miałam pełną rodzinę, Agusia swój rodzinny dom u dziadków. I brata. Dziadkowie dawali jej wszystko, co mogli. Ale i my z mężem staliśmy się częścią domu w Hajnówce, zawsze dostawałam zaproszenia na ważne uroczystości. Pamiętasz komunię? Nie pojechaliśmy ostatecznie, bo nie wiedziałam, w jakim charakterze miałabym się tam pojawić.
A.D.: Ale przysłałaś mi wtedy piękny złoty medalik z Matką Boską z dzieciątkiem. Długo pisałyśmy listy, obie zachowałyśmy je do dziś. Potem telefony stały się bardziej powszechne i zaczęłyśmy sms-ować.
Kiedy spotkałyście się po raz pierwszy?
A.D.: To nie było zaplanowane spotkanie. Miałam wtedy chyba 15 lat. Wywróciłam się na rowerze w Hajnówce, złamałam rękę, była obawa, że to wstrząs mózgu. Musiałam jechać do szpitala w Białymstoku. W dzień wypisu okazało się, że nie ma mnie kto odebrać.
D.S.: Więc ja ją odebrałam i zawiozłam do swojego domu. Przygotowałam Agnieszce coś do jedzenia i pobiegłam na nagrania. To chyba pierwszy raz, kiedy świadomie adoptowałam Cię do rodziny. Ale po południu grzecznie odwiozłam do właściwego domu, do Hajnówki (śmiech)
Co było dalej?
A.D.: Nasza relacja po tym pierwszym spotkaniu się zacieśniła. Najbardziej lgnęłam do Dorotki, kiedy przechodziłam etap nastoletniego buntu. Nosiłam wtedy koszulki z Nirvany i glany, nie słuchałam dziadków. Dorotka miała dla mnie mnóstwo empatii i akceptacji. Była mamą z krwi i kości. Nie chciałam się uczyć i z lekcji matematyki uciekałam do radia, czasami nawet na stopa. Był okres, że przyjeżdżałam tam codziennie. Kiedyś przyszłam niezapowiedziana do studia, w którym Dorotka prowadziła audycję…
D.S.:Widzę tę scenę: Agusia stoi przed szklanymi drzwiami do studia, ja kończę właśnie antenowe wejście. Macham ręką na znak, żeby realizator grał piosenkę. Aga otwiera drzwi i wtedy zaczyna śpiewać Kylie Minogue i Nike’a Cave. Ulubiona ballada mamy Agusi, właśnie teraz – w momencie spotkania! Jak znak- na znak- z tamtego świata. „Zajmij się moją córką”. Tak to wtedy odczytałam. I piłowałam cię, żebyś uczyła się tej matematyki, prawda?(śmiech)
Z mamą Agusi łączy nas nie tylko to, że pilnujemy jej z dwóch stron- ja tu, ona tam. Jesteśmy też z jednego rocznika. Dziury w sercu po stracie mamy nie da się zalepić, ale ja byłam chyba plasterkiem, prawda?
A.D.: Tak. Dorotka była i jest przy mnie w najważniejszych momentach. Wiozła mnie do ślubu, czytała Pismo Święte na mszy, to przy niej rodzili się moi synkowie- Kuba i Oliś. A potem kupowałyśmy razem garnitury na nasze rozwody, towarzyszyłyśmy sobie w smutku, że nie wyszło. Kiedy miałam złamane serce i płakałam, przyjeżdżała, siadała ze mną na kanapie i przytulała, a potem – jak to mama – ogarniała rosołkiem, stawiała na nogi mnie, moich synów, mieszkanie i ogród.
D.S.: Nie zawsze było tak słodko. Pamiętasz, jak oznajmiłaś że wychodzisz za mąż, a do tego nie potrzeba kończyć studiów? Krzyczałam!
A.D.: To prawda.(śmiech) Myślę, że gdyby nie Dorotka, nigdy nie wyjechałabym z Hajnówki. To ona pokazała mi, jak wiele mam możliwości. Dlatego zaczęłam bardziej stawiać na siebie, mój rozwój i naukę. Mam wrażenie, że to, co się dzieje teraz w moim życiu, a przecież piszę motywacyjne e-booki, wydaję publikacje w szanowanych wydawnictwach, pomagam dziesiątkom kobiet w osiągnięciu niezależności finansowej – to dlatego, że ktoś we mnie uwierzył. I mnie bezinteresownie pokochał.
Kiedy poczułyście, że nie jesteście już dla siebie „panią z radia” i szczerbatą siedmiolatką, tylko matką i córką?
D.S.: Nigdy nie używałyśmy dużych słów. Po prostu- czule obserwowałam, jak Agusia rośnie, rozwija się, kształtuje jako dorosła osoba. Zawsze wiedziałam, że mam troje dzieci: Natusia- moja duma- skończyła studia w Londynie i tam robi karierę jako empatyczna, mądra, wrażliwa na człowieka menadżerka. Mateusz- moje światło dla przyszłości- studiuje i pracuje w Warszawie, stworzył kolektyw muzyczny, pięknie patrzy na świat. Agusia zaś to liderka zmian, świadoma siły, którą każdy z nas ma w sobie. Z wielką radością patrzę na to, jak ważna jest dla innych zgubionych kobiet, jaką daje im potężną moc. Mamą Agnieszki poczułam się, gdy na Dzień Matki na kartce z napisem „Dla mojej mamy”- dopisała „adoptowanej”. Dziękuję Ci za to, Agusiu.
A.D.: Do mnie to samo przyszło. Śmieję się czasami, że jestem samozwańczą adoptowaną córką Dorotki. To niesamowite, gdzie ten długotrwały proces nas zaprowadził i jaką relację mamy dzisiaj, prawie 30 lat od mojego listu do radia. Przez ten czas miałyśmy tylko dwa krótkie kryzysy. Obraziłyśmy się na siebie za jakieś słowa, które dziś kompletnie nie mają znaczenia. Nawet nie pamiętam, o co wtedy poszło. Raczej wszystko, co w życiu spotkało mnie ze strony Dorotki, było i jest dobre.
Jakie miejsce w tym wszystkim ma twoja mama, która odeszła?
DS.: Gdy pierwszy raz przyszłam do nowego domu Agi i zobaczyłam w sypialni zdjęcie mamy- powiedziałam „Cześć, fajnie, że jesteś blisko, kiedy ja nie mogę być”. (śmiech)
A.D.: Moja mama była wspaniała. Mam bardzo mało jej zdjęć i przez to zainteresowałam się fotografią – chciałam uchwycić wszystkie ważne momenty z życia moich synków. Mama zmarła kilka miesięcy po tym jak poszłam do pierwszej klasy. Przez ten krótki, szkolny czas zawsze czekała na mnie z jakimś drobiazgiem, dużo przytulała, zawsze doceniała. Cieszyła się z małych rzeczy i była bardzo zaradna. Kiedy brakowało pieniędzy, potrafiła wziąć mnie pod pachę i pójść dorobić, kładąc parkiet u sąsiadów. Nigdy na mnie nie krzyczała. Dużo ze mną rozmawiała. Dorotka jest do niej w tym sensie podobna – silna i wielozadaniowa, a jednocześnie empatyczna, ciepła.
D.S.: Agnieszka też jest taką mamą. Podziwiam to, z jaką czułością wychowuje synów. Jeszcze nie widziałam braci, którzy tak jak Oliś i Kuba – nigdy się na siebie nie złoszczą.
Jak na tę nietypową relację reagowały wasze rodziny?
A.D.: Bardzo cenię moich dziadków za to, że kiedy przychodziły do mnie listy od Dorotki, zawsze wręczali mi je zaklejone. Nie mogli wyjść z podziwu, że ten „głos z radia”, „obca kobieta”, zwróciła na nas uwagę. Po śmierci mamy nikt z rodziny się nami za bardzo nie interesował. Dziadkowie mieli maleńkie emerytury i 180 zł renty po mamie. Ledwo wiązali koniec z końcem. Dorotka, kiedy napisałam jej, że podobają mi się spodnie koleżanki, potrafiła od razu wysłać mi np. 70 zł.
D.S.: Bardzo cenię dziadków Agnieszki. Ujmowało mnie to, jaką miłością darzyli wnuki w tej trudnej sytuacji. I że pozwolili mi pokochać tego małego dzieciaka! Sama mierzyłam się z wieloma uczuciami, najpierw myślałam wąsko, ciasno. Byłam młoda-bałam się zarzutów, że swoje dzieci mniej kocham, jeśli poświęcam też czas Agusi. Ale nauczyłam się, że serce jest pojemne, lubi towarzystwo wielu bliskich osób, jest otwarte, wierne, wieczne. Że zadaniem serca – w tym metaforycznym znaczeniu- jest tylko kochać.
Natalia, Mateusz i Agnieszka są dla siebie jak rodzeństwo?
A.D.: Mamy dobre relacje, bo Natalia i Mateusz są świetnymi ludźmi, ale z uwagi, ze każdy z nas mieszka gdzie indziej nie spotykamy się za często. Z Natalią trochę razem imprezowałyśmy i gadałyśmy o chłopakach, jak tu przyjeżdża chodzimy razem na lunch, kawę. Na co dzień łączy nas to, że wszystkim z nas zależy na dobru Dorotki. Kiedy była w szpitalu w Białymstoku, przyjeżdżałam do niej codziennie. Oni mi za to dziękowali, ale to było dla mnie oczywiste.
Agnieszko, twoja mama zmarła dzień przed Wigilią. To ci na dobre odebrało radość ze świąt?
A.D.: Nie na dobre, ale na bardzo długo. Święta z moją mamą, kiedy byłam małą dziewczynką, były piękne. Po jej śmierci zostało mi to nagle odebrane na lata. Moi dziadkowie nie kupowali choinki, bo kojarzyła im się z dniem, kiedy mama odeszła. A mi brakowało tego elementu świąt, teraz w moim domu choinka ledwo się mieści. Dekoruję ją razem z moimi synami, chłopcy ubierają ją, jak chcą. Cieszymy się tym i celebrujemy ten wspólny czas, a ja myślę wtedy o mojej mamie. Wyobrażam sobie ten ostatni raz, gdy przyniosła drzewko do domu, leżało potem nagie i samotne w pokoju.
Teraz ubierając choinkę przytulam tamtą małą Agusię do siebie i czuję jakby to robiła moja mama. Ale żeby to zrozumieć- potrzebowałam czasu, przepłakanej straty i opiekuńczych ramion Dorotki.
Radość ze świąt wróciła, kiedy Dorotka zaczęła zapraszać mnie do siebie na Wigilię. Najpierw jeździłam do niej sama, teraz spędzamy święta też z moimi dziećmi. Oliś i Kuba po ostatnich świętach u Dorotki powiedzieli mi: „Mamo, to była bardzo udana kolacja wigilijna” [śmiech].
Wiesz, Dorotko, muszę sprawdzić, czy na strychu w domu dziadków jest jeszcze to stare radio, przy którym rysowałam i pisałam do ciebie listy. Może jeszcze działa, jak myślisz?
D.S.: Radio jak eter łączy, ale chyba prawdziwe nitki splata nam życie, Agusiu.
Lubię myśleć, ze ten krótki moment tu -to tylko punkt na mapie. Jesteśmy energią, która rodzi się z miłości. Nie wiem, gdzie znikają nasi najbliżsi, Bóg pomaga mi to po swojemu układać w głowie. Jestem jednak pewna, że warto patrzeć uważnie na świat, czasem wyjść ze schematu, a przede wszystkim nie bać się kochać. Kto wie, dokąd może zaprowadzić jakiś list od jakiejś smutnej dziewczynki? Może warto wysyłać i łapać marzenia?