Zwariowane lato odchodzi. Tym razem pozwoliłam mu przelać się przez siebie, bez konieczności planów, napięcia, pomysłów na wyjazdy. Po prostu- było. Jak zawsze jeździłam rowerem, zbierałam papierówki i brzoskwinie, robiłam zdjęcia zachodowi. Cieszyłam się obecnością trójki dzieci nad głową, długim dniem, spokojnymi porankami w ogrodzie, prawie o świcie. Było – jak dawniej. Najdalszy wyjazd -do Łodzi, najbliższy – do Supraśla. Czas Covid 19 zmienił wszystko, ale poczułam, że odzyskałam swoje życie, zatopione w letnim słońcu, wolniejsze niż zwykle, pogodne. Łapię się na tym, żeby cieszyć się większą wolnością niż płakać za utraconym i żeby zawsze być wdzięczną.
Jesień zastuka niebawem, przygotowuję jej niespodziankę. Czekam na moje dzieci, wierzę, że po zachłystnięciu się światem odnajdą drogę do swojego domu. Tymczasem myślę o remoncie, przestawieniu biblioteki w inne miejsce i o miłości, która już mnie odnajduje.
Ogród pełen astrów, maluję płotek, przesadzam byliny. Podcinam róże, kwitną drugi raz, kochane kwiaty. Drzewa odpoczywają, zrzucając swoje ubrania, na trawie pełno liści, znajduję w nich malutkie, kwaśne jabłka. Jutro zajrzę pod powierzchnię ziemi, muszę wykopać kapryśną hortensję, w tym roku ociągała się z kwiatami. I orzech włoski, który wykiełkował sam z siebie, w środku marchewki. Kiedy wchodzę na działkę, słyszę jak szumi z radości. Lubię być w zgodzie z jej oddechem, uspokajam się, oddycham w rytm szeleszczących liści. Już niebawem wszystko zaśnie na kilka miesięcy. I dopiero za rok obudzą się ptaki i marzenia.
Oby dotrwać.