Lubię to światło w bloku na wprost mnie. Czwarte piętro, nad mieszkaniem tylko dach z czerwonej wypłowiałej blachy. Okno, niewidoczne w ciągu słonecznego dnia, wieczorem zaczyna żyć. Najpierw zapala się górna lampa, jakiś cień podchodzi do okna, przestawia na parapecie kwiaty, może podlewa je, chwilę tkwi w tym stanie zatrzymania. A może to we mnie włącza się stop klatka ? Postać znika, wyobrażam sobie kim jest. Wstajemy podobnie, budzę się w środku nocy i widzę, jak za kilka chwil zapala się nikłe światełko, jakbyśmy dawały sobie tajemne znaki. Potem rozdziela nas długi dzień wypełniony obowiązkami, bez okna.
Często myślę, czym jest to tajemnicze sąsiedztwo w bloku. Wyobrażam sobie ją lub jego, ich dzień, noc. Wieczorami mam ochotę wysłać sygnał morse’a, jakiś życzliwy znak w stylu, hej, zauważ mnie, jestem tu. Moje fiołki w sypialni przyglądają mi się ze zdziwieniem, bo nigdy nie zaznały tak długich aktów pielęgnacji. Są moim alibi, jak zapobiegliwy morderca układam sobie bieg bezpiecznych zdarzeń- w razie zdemaskowania. Tylko fiołki, nie kwitły od dawna. Doglądam ich uważnie.
Ale nie chcę nikogo mordować, nawet dobrze mi z tym stanem wymyślonego Karramby, który śledzi postać w oknie. W czasach niewychodzenia z domu lubię czuć czyjąś obecność obok, fascynuje mnie ten świat za oknem. Może mijamy się na co dzień idąc do sklepu? Może mieszka tam nieszczęśliwa kobieta? Wyobrażam sobie tysiące kombinacji, jak wstaje w środku nocy, palona nagłym żarem bezsenności, jak robi sobie herbatę, czyta posty na nigdy nieśpiącym facebooku, zamyka oczy, dusi ją smutek tego, co się stało lub tego, co może się stać. Jak zawsze jest zawieszona w świecie nieistnienia, bo wczoraj i jutro przecież nie istnieje?
Nie wymyśliłam sobie tej kobiety, ona istnieje. Tak samo, jak nie wymyśliła sobie Olgi Elena Ferrante w książce „Czas porzucenia”. Ferrante to zagadkowa autorka, której nazwiska nikt z nas nie zna, przed debiutem napisała do wydawcy, że „będzie najtańszą autorką. Oszczędzę wam nawet mojej obecności”. I tak jej tożsamość jest nieznana, a książki są najwspanialszym zapisem literackim świata, jaki udaje mi się czytać od kilku lat. Po lekturze jej ostatniej opowieści o destrukcji psychiki kobiety porzuconej- wiem, że jest to kobieta. Nikt, kto nie przeżył stanu rozpadu świata, kiedy kończy się droga, którą idziesz- nie jest w stanie tak trafnie opisać spustoszenia. Ferrante pokazuje Olgę, którą porzuca mąż. Odchodzi do innej, młodszej kobiety. Ona zostaje z dwójką dzieci i psem, nie jest w stanie poukładać tej rozsypanki, bo wpada w najgłębszą czeluść nieistnienia. Obserwowanie, jak (nie) radzi sobie w obydwu światach -realnym i wymyślonym- jest najmocniejszą stroną tej powieści. „Godziny mijały, a ja stałam na straży bólu, czuwałam wraz z tłumem martwych słów„. Olga cierpi w samotności, jej dwójka dzieci, z których jedno, Gianni nagle zachoruje może tylko bezradnie przyglądać się jak znika z ich świata matka, pogrążająca się wstanie szoku, niedowierzania.
Najbardziej wstrząsające jest w tej książce to, że Oldze wydaje się, ze wszystko kontroluje, czuwa nad codziennością, reanimuje umierającego psa, gotuje i sprząta. Że żyje, choć czytelnik widzi, że jest martwa, zimna. Czytelniczki, recenzując tę opowieść, piszą, ze nie lubią Olgi, że jest złowroga, straszna, okropna. Tymczasem tak właśnie wygląda rozpad małżeństwa i bezradność kobiety, która nie potrafi odpowiedzieć – dlaczego.
Widzę w tym zapisie i swoje doświadczenia i przeżycia wielu dziesiątek kobiet, ktore jako dojrzałe kobiety są zostawiane przez mężów dla młodszych. Elena Ferrante ustami Olgi diagnozuje tę sytuację, pisząc „Mario dostrzegł w kochance przyszłość, choć zwyczajnie pragnął przeszłości, dziewczęcej młodości, którą mu ofiarowałam. Teraz chciałam być jak dawniej, jak przed ciążami- młoda, zgrabna, energiczna, bezczelnie przekonana o tym, że jeszcze na wiele mnie stać. Nic z tego, pomyślałam, ścisnęłam szmatę i z trudem się podniosłam. Pora uporządkować czasy gramatyczne”
Samotna Olga, Otton, pies, który zdechnie zamiast niej, dwójka zagubionych dzieci- Ilana i Gianni, sąsiad muzyk, i doskonałą narratorka, która widzi i zapisuje. Doskonałe studium kompletnej samotności, przepołowionego świata, pozbawionego przyszłości i happy endu. A jednak mocna rzecz dla wszystkich, którzy dotykają cierpienia, gdy zostają sami, z całym światem, z którego ktoś, po piętnastu latach chce się po prostu wylogować.
Więc patrzę w okno naprzeciwko. Ciekawe, czy ten ktoś z tamtej strony widzi moje bratki i mnie, samotny znak w oknie, sygnał, ze jestem, może potrzebuję pomocy, brakuje mi głosu, żeby wołać. Czy widzi, jak w nocy zapalam małą lampkę i czytam książki, żeby nie martwić się jutrem?
W naszych samotnościach znajdźmy klucze do siebie. Wysyłam trzy krótkie, trzy długie i trzy krótkie. Odbierz, proszę, gdziekolwiek jesteś.