Najczęściej przebywam w jasnym pokoju bez ściany. To biblioteka, ze wschodnim oknem, z widokiem na drzewa tuż przy Wiejskiej, moje ulubione miejsce. Zawsze były tu książki, od dwudziestu pięciu lat stoją po obu stronach pokoju dwa wysokie regały, a w nich kilkadziesiąt metrów książek, które zbierałam od dzieciaka.
Mój rodzinny dom, mieszkanie moich rodziców – uginał się od książek, tato miał zaprzyjaźnione panie w księgarni, które odkładały mu, nauczycielowi, co smaczniejsze kąski, a także wyjeżdżaliśmy razem z nim po mniejszych miejscowościach i kupowaliśmy , kupowaliśmy, kupowaliśmy.
Pamiętam, jak kiedyś tato zabrał mnie na obóz wędrowny na Litwę. To pewnie był jeden z pierwszych zagranicznych wyjazdów. W Paniewieżys była polska księgarnia, a w niej….za bezcen sprzedawano książki! Wydaliśmy wszystkie ruble na lektury i ledwośmy wrócili, obładowani, do domu, do Łomży.
Rodzice mieli wspaniałą bibliotekę, podobnie jak potem moi bracia i ja sama. Kupowali nie tylko książki, pamiętam, że dom był pełen prasy codziennej i tygodników, mieliśmy subskrypcję w kiosku, a tata nigdy nie pozwalał nam odbierać gazet. Teraz wiem dlaczego. Sama lubię dobrać się do świeżutkiej, nieczytanej wcześniej przez nikogo gazety, ot, taki fetysz.
Ale książki były najważniejsze i żałuję, ze nie sfotografowałam swego pokoju w czasach wczesnej młodości, z imponującą biblioteką wspaniałych lektur: poeci -kaskaderzy literatury, proza (modna wtedy) ibero-amerykańska, bardzo dużo książek o teatrze, bo przecież chciałam być aktorką. I literatura polska, która pchnęła mnie wtedy do Białegostoku, na studia.
Kiedy tylko mogłam, kupowałam książki. Zakochałam się we wspaniałych lekturach Zdziercy, którym okazał się potem słynny białostocki poeta, prowadzący ekskluzywny antykwariat. Ksiązki miały wtedy ceny bardzo dobrych, luksusowych produktów, i nie mogłam sobie na nie pozwolić. Ale chodziłam przynajmniej popatrzeć, kiedy po latach spotkałam się na jakimś konkursie z właścicielem, nieśmiało przypomniałam mu, że pamiętam ten sklepik na Skłodowskiej. Jerzy Plutowicz uśmiechnął się nieśmiało, milcząco, jak to on.
Wiedziałam od zawsze, ze chcę mieć bibliotekę. I mam teraz, ksiązki raz w roku wyjmuję z półek, trzepię ostrożnie z kurzu, oglądam, wącham zapach starego czasu. Czasami czytam. Mnóstwo w nich wspomnień, bo to i drugi obieg, i ukochani autorzy (mam kilka wydań Don Kichote’a), i ksiązki z autografem i wreszcie najcudowniejsze lektury, które pamiętam tak dokładnie, że nawet z kolorem nieba za oknem podczas czytania.
Gdyby ktoś zapytał mnie o najcenniejsza książkę- pewnie opowiadałabym do rana. Wszystkie są cenne. Nie umiem się z nimi rozstać, czasami nawet cieszę, kiedy kot, wskakując na wysoki regał – strąca Szekspira, czy coś innego o teatrze, bo to jest właśnie półka dla sceny. Niżej są reportaże, na czele z sześciotomowym Wańkowiczem, do którego zaglądam na chybił trafił. Najniżej jest religia z psychologią, obie dziedziny mi bliskie, ale raczej w praktyce.
Jest kilka półek poświęconych sztuce. Albumy, kiedyś najcenniejsze rzeczy w bibliotekach, teraz spowszedniały, bo detal obrazu jest na wyciągnięcie ręki, albo oka, wypikselowany do granic przybliżenia w internecie.
Pod nimi bardzo dużo poezji, polskiej, kobiecej, w tym Beata Obertyńska z Suplikacjami, które recytowałam za młodu, Julia Hartwig-ze wspaniałym autografem, mój ukochany Herbert z kiedyś, Cummings, ktory tak mnie zafascynował, ze pisałam pracę z poezji lingwistycznej. Mandelsztam, Bukowski. Długo by wymieniać. Sporo opracowań literackich epok, dużo historii literatury, języka.
Serie wydawnicze mam w innej bibliotece, na piętrze, a tu, w moim pokoju, w ktorym zazwyczaj piszę, otoczona jestem jeszcze klasyką. Ta – stoi po drugiej stronie, po mojej prawej, nieco w oddaleniu ode mnie. Ale jestem blisko niej, zawsze. Te półki szczególnie lubię czyścić i za każdym razem spędzam tu dwa razy więcej czasu, bo zawsze zatonę przy jakiejś lekturze, kiedy niechcący wyciągam ksiązki do czyszczenia.
Tu jest coś jeszcze- moja półki z autografami. Postanowiłam kiedyś, że będę zbierać autografy od osób, z którymi prowadzę spotkanie autorskie. Olga Tokarczuk, Marek Krajewski, Ryszard Kapuściński, Joanna Kulmowa, Stefan Chwin i dziesiątki innych, i na tej półeczce panuje niezły miszmasz, kryminał stoi obok wierszy, a literatura popularna Katarzyny Bondy obok reportażu Igora Miecika. Szkoda, ze już go nie ma…
Moja biblioteka jest moim domem. Moją miłością, oddechem, przyjaciółmi, moim świtem i zmierzchem. Moją chusteczką i kołysanką. Lubię tu być.
Ciekawa jestem, czy bohaterowie książek, które czytaliśmy przez całe życie mają jakąś wspólną przestrzeń, w której się spotykają? Chciałabym tam kiedyś zajrzeć, ciekawe czy poznałaby mnie jakaś Magdalenka
Odziedziczyłem bibliotekę (precyzyjniej trzeba rzec: księgozbiór) po Dziadkach. Dziadek zdobywał książki spod lady – zaprzyjaźnione panie w księgarniach odkładały co ciekawsze pozycje, a tych nakłady w latach słusznie minionego systemu nie były wielkie. Babcia – z zawodu nauczycielka – również namiętnie kupowała książki. Powieści, poezje, reportaże. To u nich na półkach mogłem natrafić na Szymborską, Kapuścińskiego. Te wcześniejsze wydania. W zbiorach jest też Boy-Żeleński, Cat-Mackiewicz, chyba wszystkie tytuły napisane przez Melchiora Wańkowicza. Nie zabrakło też polskiej klasyki – Słowacki, Norwid i Mickiewicz, przypominający Babci jej młodość na Wileńszczyźnie. Od małego dostawałem książki w prezencie. Babcia często prosiła, bym wybrał sobie na prezent książkę, która mnie interesuje. U rodziców też jest spora kolekcja książek wszelakich, na które się polowało. Przez lata zrobiła się z tego pokaźna biblioteka.
Jesteśmy związani z naszymi bibliotekami, mam wrażenie, ze to jest wielkie drzewo. A my jednym z konarów. Pozdrawiam, Krystian 🙂